
Koncert prowadzony był przez Annę Gieorgiewną Griaznową - prezydenta rządowego uniwersytetu finansowego. Jak poinformowała na wstępie prowadząca, koncert miał się odbyć 10 czerwca, zaraz po Dniu Zwycięstwa. Został przeniesiony na 14 czerwca z ważnych powodów, a mianowicie: jest to dzień Sewastopola, tego dnia Krym został całkowicie oswobodzony z faszystowskich rąk. Po takim wyjaśnieniu ta urocza, siwowłosa pani powitała obecnych "krimczan" i zaprosiła na scenę przedstawiciela krymskich Rosjan. Ten odczytał ze swadą wiersz poety rosyjskiego z XIX wieku o oswobodzeniu Krymu i zakończył pointą: póki Krym jest rosyjski, Rosja jest całością. A wszystko to przy olbrzymim aplauzie publiczności. Gromkimi brawami witano weteranów floty czarnomorskiej, rodaków przybyłych ostatnim samolotem z Sewastopola. Ogólna radość z powrotu Krymu do macierzy i wyartykułowana przez prowadzącą nadzieja, że niedługo i Donieck dołączy. Po czym, rzecz jasna, nastąpiły gromkije apłodismienty. A potem w hołdzie braciom z Ukrainy Ave Maria w wykonaniu chóru dziecięcego.
Dalej już było typowo. Świetny, rewelacyjny bas Jewgienija Polikanina, zespół ludowy Czibatucha, ciepły występ Natalii Boryskowej i Koń w niezwykłym wykonaniu. Niestety, nie zapamiętałam nazwiska wykonawczyni, a szkoda. Głos miała, jak cały chór cerkiewny. Niech się schowa wykonanie Lube, do tej pory moje ulubione. Niesamowite wrażenie zrobił na mnie bardzo młody człowiek, śpiewając a capella: Światosław Grabowskij. Śpiewał ludową pieśń flisaków. Piękny, miękki i głęboki głos. Będą z niego ludzie, jak sądzę.
Na zakończenie perełka - Chór Aleksandrowa. Śpiewała razem z nimi cała sala, ja też.
Ogólne wrażenie... przeniesienie w dawne czasy. Jakbym oglądała wojenny film radziecki. Podniośle, ale nie patetycznie. Z dumą, całkiem imperialistyczną, choć czasy inne. A jednocześnie ciepło, serdecznie i z prawdziwym szacunkiem dla weteranów. Zaskakujące i mieszane uczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz