To dość niecodzienny widok, przynajmniej dla mnie, tańce ot tak, jako spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu. Umiejętności taneczne różne, od prawie profesjonalnych do takich, którym nawet muzyka w tańcu nie przeszkadzała. Ale wszyscy się bawili! Widać było, że mają z tego mnóstwo radości. Nawet mnie jeden z panów chciał porwać do tańca! Udałam, że kompletnie nie rozumiem po rosyjsku. Znacznie większą radość sprawiało mi obserwowanie, niż uczestniczenie. Poszłyśmy coś zjeść. Chińszczyzna za 350 rubli wydała nam się stanowczo za droga, szaszłyki na ugliach za 400 też. W końcu znalazłyśmy: szaszłyk z indiejki 190 rubli, stać nas, kupujemy. Przy kasie szok! Żadna z nas nie doczytała, że owszem, 190 rubli, ale za 10 dag! No to zapłaciłyśmy około 500, bo beztrosko wzięłam sobie jeszcze grillowanego bakłażana. Za gapiostwo się płaci, ale i uśmiałyśmy się, co przecież bezcenne. Kiedy wróciłyśmy w okolice tańcujące, zabawa wciąż trwała. Tym razem jednak stanęłyśmy z boku, by jeszcze chwilę poobserwować. I znowu! Jakiś pan wyraźnie na nas kiwał zapraszająco. Na wszelki wypadek uciekłyśmy w stronę, skąd dochodziły zaproszenia do wzięcia udziału w święcie jakiejś firmy, Liza chyba. W małym namiocie odbywało się spotkanie z autorami różnych książek. Trafiłyśmy na autora książek o seksualności dzieci i młodzieży, który tłumaczył rodzicom zawiłości masturbacji młodzieńców. Koleżanka nie była zainteresowana i pociągnęła mnie w stronę innych namiocików. A tam: makijaże, fryzury, porady kosmetyczne, taniec fitness, promocja soku "Dobryj" itp. Wróciłam do namiotu z książkami. Tym razem starsza nieco pani, o ciepłych oczach opowiadała o swoim pisarstwie. Okazała się ponoć dość poczytną autorką romansów detektywistycznych. Z przyjemnością jej słuchałam. Dostałyśmy książki z dedykacją.
Ruszyłyśmy dalej. Po lewej wspinaczkowy tor przeszkód, świetna zabawa dla dzieci i dorosłych, w głębi rosarium z 7 tysiącami krzewów, kwitnących całe lato do późnej jesieni.
Wychodząc z parku zamyśliłam się. W Polsce nie ma chyba tradycji spędzania wolnego czasu w parkach. Co prawda żaden ze znanych mi parków nie jest tak duży, stąd może brak infrastruktury podobnej tym moskiewskim. Ale to chyba i kwestia kulturowa. O ile pamiętam, tańce na Mariensztacie nie przyjęły się do końca.
Wróciłam zmęczona po kokardy, ale pełna wrażeń i refleksji. Wracając wciąż widziałam w myślach wirujące w dość silnym wietrze kulki styropianu z rozprutego fotela w Parku Sokolniki. Fascynujący widok. Swingujący styropian.
A żegnał mnie Piotr I!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz