Wspomnieniowo-świąteczny wpis na zaprzyjaźnionym blogu skłonił mnie do powędrowania we własną świąteczną przeszłość. Najdawniejsze wspomnienie to płonące świeczki na choince u babci i świąteczna paczka z pomarańczami, orzechami, cukierkami, jednym słowem z łakociami. Na tej babcinej choince wisiały bardzo twarde cukierki, długie, owinięte w srebrną cynfolię. Były okropne w smaku, ale łasowaliśmy z braćmi, ile się dało. Pamiętam prababcię śpiewającą kolędy przy stole i nas, dzieciaki, siedzące w oknie z nosem przylepionym do szyby w oczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę. Dopóki widać było na śniegu szary prostokąt po trzepanym dywanie, gwiazdka była daleko. Pachniało makowcem, jedliną i pastą do podłogi. Potem już wigilie spędzałam na zimowiskach, szare potrawy przy szarym stole. Pierwsze po długim okresie kolorowe wspomnienia świąteczne to te już z własnego domu. Pierwsza wigilia ze starszą córką, smutna, bo tuż po wprowadzeniu stanu wojennego. Potem następne, już w większym o młodszą córkę gronie. Obie twierdzą, że jeśli z jakichś powodów nie ma u mnie wigilii, to jakby nie było świąt. W tym roku tak będzie, z różnych powodów zobaczymy się dopiero pierwszego dnia świąt. To będzie kolacja wigilijna, bez barszczu z uszkami bowiem ani rusz.W ramach promocji świątecznej postanowiłam przyrządzić dla brata wyjątkową sałatkę. Dostałam jakimś cudem świeży szpinak, podam go z truskawkami, mozarellą i sosem jogurtowo-żurawinowym. Ale to już obiadowo, jako przystawka razem z granatowym łososiem. Na obiad tradycyjnie miał być indyk z chlebowym nadzieniem, jednakże zdecydowaliśmy się na karkówkę z żurawiną, sama nie wiem dlaczego.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz