Drzazga mi weszła w człowieka. Człowiek mi opuchł był i póki co boli. Paprze się i jątrzy gdzieś tam wewnątrz. Niby powinnam in utrumque paratus być. Nie jestem. Zbieram momenty li tylko, jak paciorki. Ulicznika, co się do mnie czasem uśmiechnie. Zachmurzone w łatki niebo. Gitarzystę od siedmiu boleści grającego na rondzie. Puste piedestały. Stałą struktury subtelnej. I krokodyla.