czwartek, 27 września 2012

Człowiek się rodzi...

Człowiek się rodzi, człowiek umiera. Niby wiem, że śmierć to naturalna kolej rzeczy, ale za każdym razem, gdy odchodzi ktoś bliski pojawia się refleksja, czy to sprawiedliwe. Im więcej mam lat, tym trudniej mi dojrzeć w śmierci tę naturalną kolej rzeczy. 


niedziela, 23 września 2012

Pumpkin

Odkryłam dynię. Nigdy nie jadłam nic dyniowego poza pestkami i nigdy nie robiłam nic dyniowego. Zauważona jednak na straganie dynia tak mnie zauroczyła kolorami, że się nie oparłam i kupiłam. Okazała się skarbem. Z miąższu zrobiłam dyniowe kuleczki w occie, pestki ususzyłam, a korpusik wykorzystałam jako wazon na jesienne kwiaty. Wygląda cudnie. 
Bardzo lubię początek jesieni. Jest wreszcie rześko, no i te kolory... Wczorajszy spacer po parku z wnukiem był w związku z tym wspaniałym przeżyciem. Dużą radość sprawiało mi wędrowanie z małym ludkiem i pokazywanie mu jesiennego świata. Chłonie wszystko, jak gąbka. Córka co prawda miała wątpliwości, czy Jasiek rozumie pojęcie "w kolorze czerwonego wina", ale co tam. Wyglądało, jakby rozumiał. Patrzył na wszystko swoimi brązowymi, jak kasztany oczkami i miał w nich tę świeżą ciekawość, jaką mają chyba tylko dzieci. Kiedy się żegnaliśmy, Jasiek powiedział: baba nie idzie przecież. Baba jednakże poszła i zajęła się dynią. Kiedy do mnie przyjdą oboje, i Majka, i Jasiek, pokażę im kolory jesieni w dyniowym wazonie.

sobota, 22 września 2012

Moje książki

Przybyło mi kilka nowych książek. Między innymi wyczekane Pamiętniki Małgorzaty de Valois - dumasowskiej królowej Margot. Nie mogę się doczekać czytania. Podobno była zachwycającą kobietą, tak twierdził Brantome, a znał się na kobietach. Mimo dość swobodnego trybu życia Margot, co było powszechną tajemnicą, nie umieścił jej jednak w Żywotach pań swawolnych. Znalazła się natomiast w jego Żywotach pań znakomitych. Oto, co o niej pisał:..."Gdy przychodzi mi rozprawiać o urodzie tej niezwykłej księżniczki, wierę doprawdy, że ani jedna z tych, które żyją, żyły lub żyć będą, nie zdałaby się przy niej inaczej jak brzydulą, a przenigdy nie pięknością; bowiem jasność jej tak przypala skrzydełka wszelakim światowym damom, że ani ważą się, ani mogą w jej przytomności śmielej sobie pofrunąć, ani też iść z nią w paragon...".
 Swoją drogą świetna była seria Czytelnika - pamiętniki kobiet różnych epok. Szkoda, że już nic nowego się nie pojawia. To kopalnia wiadomości o latach minionych, skłaniająca mnie do wniosku, że... nihil novi.

Kolejna pozycja to Epigramy Marcjalisa. Oto jeden z nich, zaskakująco współczesny.

Co cię, Olu, obchodzą tajemnice łóżek
Erosa i Linusa, czy siedzisz w ich skórze?
Że każda dziewka krocie Matona kosztuje,
Co ci, Olu, do tego? To on się rujnuje.
Sertoriusz całe noce trawi na biesiadach,
Lecz ty chrapiesz do rana. Więc nad czym tu biadać?
Dług Lupusa w tysiące idzie. I co z tego?
Ty byś mu nawet grosza nie dał złamanego.
Nie wiedzieć, Olu. O to głowa cię nie boli.
Jesteś winien za togę, na pożyczkę liczyć
Też nie możesz. A przecież to ciebie dotyczy.
Żona co krok cię zdradza, córka z niepokojem
Dopytuje o posad. To są sprawy twoje.
Tylko, że mnie to, Olu, widzisz - nie obchodzi.
/przekład S.Kołodziejczyka/

I urocze ballady szkockie i angielskie przełożone przez Juliusza Kydryńskiego. Brak mi w nich melodii, ale i tak smakuję czytając.

piątek, 21 września 2012

Historia pewnego ogłoszenia.

Przeczytałam w jednym z portali historię pewnego ogłoszenia. Otóż wisiało sobie ono na jakimś słupie i było prośbą matki o pomoc dla rodziny w postaci ubranek itp. Sprawę opisała jedna z gazet, a także ów portal. O ile na ogłoszenie wiszące na słupie nikt nie zwrócił uwagi, o tyle po nagłośnieniu sprawy przez dziennikarza posypała się lawina propozycji pomocy dla tej rodziny. Współczujące serduszka bliźnich, jak magiczny sezam otworzyły się na hasło "było w gazecie". Ciśnie mi się komentarz, ale się powstrzymam. Ciekawi mnie tylko, ile tych współczujących już teraz serduszek należy do sąsiadów owej potrzebującej rodziny. Sąsiadów, rodziny, parafii, urzędu pracy, pracowników opieki społecznej itd. Bardzo mnie to ciekawi.
Inna sprawa. W pewnej rodzinie zastępczej pozbawiono życia dwoje dzieci w odstępie kilku miesięcy. Prokuratura bije się w sprawiedliwą pierś, że przy pierwszej sprawie nie dość była uważna, ale teraz to oni ho ho, wszystko wyjaśnią. Czyżby również z powodu publikacji w mediach? Przeraziły mnie komentarze sąsiadów i znajomych owej rodziny zastępczej. Były mniej więcej w takim duchu: przecież to była bardzo porządna rodzina, do kościoła z dziećmi chodzili co niedziela. Rozumiem, że od chodzenia do kościoła nabywa się porządności. Nie wiem tylko, czy z powodu chodzenia jako takiego, czy z powodu chodzenia akurat do kościoła. I znowu nikt nic nie widział i nie słyszał, nie podejrzewał. Dzieci znajdujące się w tej rodzinie odebrano biologicznym rodzicom z powodu niezaradności życiowej tychże. Bardziej opłacało się dać pieniądze rodzinie zastępczej, zamiast popracować nad rodziną biologiczną, by pomóc jej niezaradności się pozbyć.
Ani tempora, ani mores wcale mi się nie podobają w związku z powyższym.

czwartek, 20 września 2012

Co tu robić, kochana pani Kornacka, co robić?

Co robić, by mężczyzna oszalał na punkcie baby, babsztyla, babeczki, babola, babiszona, babulki? Przede wszystkim babeczka ma tryskać optymizmem: uśmiechać się do zesztywnienia mięśni i rozśmieszać pana nieustająco. Po drugie: ma wyglądać, jak kobieta, czyli nosić się zwiewnie, powabnie i falbankowo. Długie włosy raczej, niż krótkie. Facet albowiem lubi się pochwalić babeczką swoją przed znajomymi facetami, którzy też lubią się pochwalić swoimi. Po trzecie: należy się zachowywać kobieco, to znaczy nie pokazywać na każdym kroku, że bez faceta sobie poradzisz, protiwpołożnie: dzióbek zrób, jak Natalia S. (futbolowa panienka, która dzięki takiej postawie sławę i podziw zyskała), spójrz bezradnie w jego męskie, pełne siły oczy i słabym głosikiem wyjąkaj, że nie umiesz sama... no. A przede wszystkim, podziwiaj pana! Jaki to on mądry, jaki piękny, jaki zaradny.
Takie porady można znaleźć w większości pisemek typu "Chwila dla debila", ale też i w poważniejszych publikacjach. Podsumowałam sobie takie różne i wyszło mi następująco: facet ma być sobą, czyli macho. Ma emanować siłą  męską, pachnieć końskim potem i polem bitwy. A kobieciątko ma być... no właśnie, kobieciątkiem ma być. Ładnie wyglądać, ładnie pachnieć i najlepiej się nie odzywać za wiele. No, chyba że słowa podziwu wydusić z siebie z entuzjazmem. Podziwu dla faceta rzecz jasna. A wtedy on na punkcie takiego kobieciątka oszaleje, ożeni się z kobieciątkiem i będą żyli długo i szczęśliwie? A guzik, obudzi się któregoś dnia męski lelujek obok ziejącej hetery. A. przepraszam. Obok świadomej swojej wartości kobiety, która od małżonka swego wymaga szacunku, podziwu i uwielbienia. Obok tej szyi, co jego głową kręci. No to ja dziękuję. Lelujków nie znoszę, heterą nie jestem. Dyplomacja podobno polega na powiedzeniu "spierdalaj" (excusez le mot) w taki sposób, by rozmówca nie mógł się doczekać, kiedy ruszy wreszcie w drogę. No to ja życzę lelujkom szczęśliwej drogi. Dyplomatycznie życzę.

poniedziałek, 17 września 2012

Narodowa koprolalia

Zespół Tourette'a to wrodzone zaburzenie neurologiczne charakteryzujące się przede wszystkim występowaniem licznych tików ruchowych i werbalnych. Tiki ruchowe to może być potrząsanie głową, strzelanie palcami, cokolwiek. Tiki werbalne to powtarzanie określonych słów. Jedną z odmian tych ostatnich jest koprolalia - patologiczna (czyli nie do opanowania) potrzeba wypowiadania słów powszechnie używanych za obelżywe lub nieprzyzwoite. Niewielki tylko odsetek chorych na zespół Tourette'a cierpi na koprolalię. Jest ona jednak charakterystyczna również dla wielu innych chorób o podłożu neurologicznym lub psychicznym: schizofrenii, psychoz alkoholowych, nerwicy natręctw.
I wszystko jasne. Całkiem spora część populacji naszego kraju cierpi na zespół Tourette'a tudzież schizofrenię, psychozy i nerwice natręctw. Żadne tam przeklinanie, pokazywanie zgiętego łokcia (wersja słowiańska) lub środkowego palca (wersja anglosaska) w celach informacyjnych. To zwyczajna choroba jest, epidemia nawet. W autobusach, tramwajach, na deptakach i w samochodach prywatnych chorzy na koprolalię uzewnętrzniają objawy chorobowe, bez skrępowania rzucając w eter różne słowa obelżywe i wulgarne. Wzmacniając je czasem gestem równie obelżywym. No.

Swoją drogą z tymi obelżywymi gestami bywa różnie. Na terenie dawnego Imperium Brytyjskiego nasze V (dwa palce, wskazujący i serdeczny w górze), pokazane wierzchem dłoni ku rozmówcy, nie oznacza bynajmniej Victorii. To pokazanie środkowego palca, podwójnie. I tak właśnie rozstawione palce pokazywali szkoccy łucznicy francuskim wojskom, dając im do zrozumienia, że i tak ich... podwójnie. Kciuk w górze, znany u nas i w USA jako "okejka" na Bliskim Wschodzie i w południowej Europie oznacza wyrafinowany seks analny i jest wyjątkowo obraźliwy.
Wniosek: ręce (i palce) przy sobie! Gdziekolwiek jesteśmy i używamy niewerbalnej mowy kończyn górnych możemy zostać zdiagnozowani, jako chorzy na zespół Tourette'a.

sobota, 15 września 2012

Polowanie na czerwony październik


Strasznie mi się już chce prawdziwej jesieni. Takiej kolorowej, pachnącej butwiejącymi liśćmi i śpiącym już słońcem. Chętniej wtedy chodzę do parku i z upodobaniem szuram. Tej jesieni będę szurać z wnukami. Obydwoje poszli już do żłobka, na szuranie i inne przyjemności pozostają weekendy. Postanowiłam dobijać się w piąteczki sobotnim sprzątaniem, a weekendy poświęcać li tylko przyjemnościom, czyli parkowej rozpuście. Zapoluję we wrześniu na czerwony październik.

Jak nie kochać takich kolorów? No jak?

wtorek, 11 września 2012

Polowanie z nagonką

Co jakiś czas w mediach ukazują się bloki nagonek. Tak to nazywam. Wystarczy, by gdzieś ukazała się jedna wiadomość, mało przychylna jakiejś grupie społecznej, aby pozostałe gazety, portale przyłączały się z upodobaniem. Ostatnio obserwuję polowanie na matki-Polki. Zgadzam się z prof. Mikołejko, który pisał o terrorze "wózkowych", przeraziła mnie nieco reakcja, a właściwie nadreakcja, mediów. Moim zdaniem poszczuto dzietnych przeciwko bezdzietnym. Odgrzano wypowiedzi Marii Czubaszek, Grażyny Torbickiej i innych, by udowodnić, że życie bez dziecka jest życiem jałowym i bezsensownym. I apoteoza matek-polek, również w komentarzach internautów, gotowa. Nawet biorąc pod uwagę, że internauci nie są grupą reprezentatywną dla polskiego społeczeństwa, jest to i tak przerażające, że pogląd "żyj i daj żyć innym" jest wyjątkowo niepopularny w kraju nadwiślańskim. Każdy, kto odstaje od bogoojczyźnianego wzorca, obrywa. Jak bowiem można mieć czelność uważać, że związek dwojga ludzi nie musi wydawać słodkich owoców w postaci dzieciątek, wdzięcznie uczepionych matczynej spódnicy? Matczynej, bo tatuś ciężko na ową gromadkę pracuje w tym czasie, a i spodni czepiać się trudniej. Spódnicy, bo kobieta ma się ubierać kobieco. I basta. Dulskie stereotypy rządzą u nas niepodzielnie. Zero tolerancji, nie mówiąc o zrozumieniu, dla tych "innych". Polski kołtun ma się świetnie. A tymczasem jakieś badania w krajach wyżej od nas rozwiniętych (gospodarczo? kulturowo?) wykazały, że coraz mniej liczy się stereotyp przy wybieraniu partnera życiowego. Panowie już niekoniecznie poszukują słodkich idiotek, bogato wyposażonych przez naturę lub perfekcyjnych pań domu. Panie już nie czają się na faceta z grubym portfelem. Tam bardziej zaczyna się liczyć osobowość partnera, jego charakter, wspólne wartości. Na wschodzie, póki co, bez zmian. Matka-Polka rządzi. Nawet, jeśli dziecko urodziła dla becikowego albo "bo tak wypada". Fuj.

poniedziałek, 10 września 2012

Duch tchnie, kędy chce

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i natchnął ją był duchem swoim boskim. Intensywnie natchnął był. Natchnięta przez Pana intensywnie baba, wytchnęła z siebie co jej w duszy skowyczało, a skowyczało długo bez powodzenia próbując się z baby wydostać. Interwencja Pańska nieodzowna była, by skowytów się pozbyć. Wolna od skowytów baba zawinęła zamaszyście spódnicą i poszła w świat natchnienia szukać, kędy bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, kędy panieńskim rumieńcem dzięcielina pała. Albowiem duch tchnie, kędy chce.

niedziela, 9 września 2012

Sister Rosetta



Pogoda wreszcie bluesowa, toteż słucham i słucham, i słucham. Do wypęku.
Sister Rosetta Tharpe warta jest posłuchania, a jej elektryczna gitara elektryzuje, jak diabli.

A tak brzmiała w 1946 roku.


wtorek, 4 września 2012

Jestem zmęczona. Pracy mam po kokardy, nowe to dla mnie, trudno mi się póki co połapać. W związku z tym wyszłam dziś do domu tuż przed osiemnastą. Upojne nadgodziny spędziłam analizując zawiłości rekrutacji do Erasmusa, EIPA i ERA - cokolwiek to znaczy. Przed całkowitym padnięciem na pyszczydło ratuje mnie atmosfera: jest uciesznie. Żołądek wyprawia znów dziwne harce, ale... jest uciesznie.

Wszystkie moje dzieci

Stałam przy kuchni, jak dyplomowany garnkotłuk przez kilka godzin. Dzieci moje bowiem zażyczyły sobie kopytka z bitkami wołowymi. Przygotowanie mięsa to mały pikuś w porównaniu z przygotowaniem kopytek z 5 kg ziemniaków. Tyle bowiem wynosi średnia dla moich zięciów, plus kilka dla mnie na następny dzień. Pożarli wszystko w tak krótkim czasie, że zaczęłam się zastanawiać nad stosunkiem czasu międlenia kluchów do czasu ich znikania. Straszne wnioski wyciągnęłam! Nie wiem, kiedy następny raz dam się namówić na robienie kopytek. Nie zdążyłam zrobić buraczków na ciepło, była zwykła sałatka z pomidorów. I pyszczyli dranie! Skoncentrowali się na braku buraczków, zamiast na wspaniałości smaku kopytek i mięsa. Muszę to przemyśleć. Tym bardziej, że zlekceważyli makaronowe muszle zapiekane ze szpinakiem i fetą. A moim zdaniem były pyszne.
Zawód spowodowany brakiem należytej wdzięczności za jadło odbiłam sobie obserwując wnuki. Świetnie się ze sobą bawią. Aż serce roście, kiedy się na nich patrzy. Niestety, moje koty są innego zdania. Zaraza uciekła przed najazdem wnukohunów do łazienki, a Gangrena schowała się w szafie. Wyszły potem obie przeciągając się z zadowoleniem, z pytaniem widocznym w zielonych i bursztynowych oczach: poszli już? I natychmiast wskoczyły do mojego łóżka, nie kłócąc się nawet o miejsce tym razem.
A ja posprzątałam, pouśmiechałam się do siebie na wspomnienie wszystkich moich dzieci przy jednym stole i z zadowoleniem przeciągnęłam się leniwie zasiadając do książki. Z konieczności powtarzam Folleta, bo pamiętniki Małgorzaty de Valois jeszcze nie nadeszły. A zapowiadają się smakowicie. Margot była jedną z pierwszych feministek. I zapewne, gdyby nie urodzenie w rodzinie królewskiej, spłonęłaby na stosie.