sobota, 20 września 2014

Bal u Pandory

Przyśnił mi się osobisty bal u Wolanda. Nie wiedzieć czemu byłam posiadaczką dużej powierzchni mieszkalnej, jednopoziomowej. Nie umiem tego nazwać domem, bo było w jakiś sposób nieskończone, nie poukładane po mojemu, ulegające ciągłym zmianom. Na kogoś czekałam, nie wiem na kogo. We śnie chyba też nie wiedziałam. Ale pojawiali się ludzie. Ludzie, z którymi zetknęłam się podczas swojego życia. Nie wiem, jaki był klucz pojawiania się postaci, bo pojawiła się zarówno moja była teściowa, jak i rodzice jednego z moich byłych uczniów. Dom rozrastał się w miarę przybywania gości, pojawiło się piętro i spory ogród z basenem. A ja wciąż wstawiałam wodę na herbatę i odbierałam nagany z ust mojej teściowej, że jak zwykle nie jestem przygotowana na przyjęcie gości i mogę poczęstować tylko herbatą. Przy okazji wstawiania wody robiłam jakieś porządki, przemeblowania, przekomponowania przestrzeni. Ktoś chyba zamówił catering, bo pojawili się panowie w białych ubrankach wnoszący jakieś smakowicie pachnące pojemniki. Nie udało mi się nawet dowiedzieć z czym. Zajęta byłam oglądaniem, kto jeszcze przybywa. Jedna z koleżanek pouczała mnie, że tak nie można (mając na myśli chyba mój niewielki zapał do pełnienia roli gospodyni), że powinnam się ogarnąć. Próbowałam jej odpowiedzieć, że ogarniam się, tylko z racji flegmatycznej natury, raczej powoli. W tym czasie dom nieco opustoszał, zostali jacyś najwytrwalsi, którzy zasiedli przy ogromnym stole czekając na herbatę. Zaniosłam filiżanki i dzbanek z herbatą, po czym radośnie ich poinformowałam, że teraz sobie zrobimy wieczór poezji. W końcu ludzie zniknęli, a ja chodziłam wkoło domu zamykając jakąś niezliczoną ilość drzwi na klucz. Obudziłam się zmęczona, bo ostatnią zapamiętaną przeze mnie czynnością było udawanie czarownicy - podskakiwałam z rozwianą obszerną szatą i stroszyłam włosy. Komu podskakiwałam i stroszyłam?
Podejrzewam, że sen jest skutkiem czytania Szczelin istnienia Jolanty Brach-Czainy. Zafascynowało mnie otwarcie egzystencjalne wymagające zbudowania przestrzeni wewnętrznej, by uformować ją w mięsisty lej skierowany ku zewnętrznemu światu. Czuję się w związku z tym, jak puszka Pandory. Diabli wiedzą, co się ze mnie urodzi.

wtorek, 16 września 2014

Przyszła baba do lekarza

Odkąd ze śpiewem na ustach wkroczyłam w wiek klimakteryjny czepiają się mnie różne dermatologiczne przypadki. A to podudzia mi zakwitną wysypką, jak kwieciem majowym, a to policzki niezdrowym rumieńcem spłoną... Co chwila drapię się w jakimś innym miejscu albo znajduję kolejną niespodziankę dermatologiczną. Tym razem przytrafiła mi się niespodzianka wyjątkowo swędząca, jątrząca i obustronna, toteż kurcgalopkiem do dermatologa się udałam. Prywatnie się udałam, bo w mojej zaprzyjaźnionej przychodni dermatologicznej zaproponowano mi termin w listopadzie, a swędzi i boli mnie teraz. Przyszłam wcześniej, pana doktora jeszcze nie było. Po kilku minutach wszedł staruszeczek, a właściwie wpełzł, bo ledwo się ruszał. U lekarza rzecz normalna, pewnie pacjent, pomyślałam. Pani recepcjonistka na widok staruszeczka z radością mnie poinformowała, że właśnie pan doktor przyszedł i mam się do gabinetu udać. Udałam się, psiakrewka. Staruszeczek, na oko w górnym rejestrze osiemdziesiątki przyjął kwitek na 100 zł i spytał - co pani dolega?  Zaczęłam opowiadać, ale widząc brak oznak zrozumienia - pokazałam. Pan doktor bluzkę zdjąć kazał, obejrzał, po czym długopisem machnął mi krzyżyk na skórze. A teraz chwilę poczekamy - wyszemrał. O! Tak myślałem - ucieszył się po kilku minutach - Pani ma nadwrażliwą skórę. Piekło i szatani! Ja cała wrażliwa jestem, chciałam zakrzyknąć staruszeczkowi, ale się dzielnie powstrzymałam. Dziadziuś zaszemrał, że po myciu mam przecierać skórę wodą mineralną i kisielkiem z maki ziemniaczanej okładać. I maść mi zapisze, z antybiotykiem. Nie miałam sumienia zaprotestować, że moja skóra nie toleruje antybiotyków, że po nich mi gorzej. Przy wpisywaniu w recepcie adresu spytał, jak długo mieszkam w miejscu, w którym mieszkam. Nieopacznie powiedziałam, że od urodzenia. A może wobec tego szkołę na ulicy M. Znam? Zamiast ugryźć się w język, zgodnie z prawda odpowiedziałam, że do niej chodziłam. Ależ się dziadziuś ucieszył! Z wyraźnym zadowoleniem poinformował, że pierwszym dyrektorem owej szkoły był niejaki pan Skąpski. Nie pamiętam takiego - rzekłam . Ha ha! nic dziwnego, pani za dziecko jest, żeby pamiętać - uśmiał się rachitycznie. Na wspomnieniach dziadziusiowych upłynęło nam około pół godziny. Oględziny dermatologiczne trwały może 10 minut. Uboższa o 100 zł wyszłam z gabinetu. Masz swoje upodobanie do staruszków, Kornacko jedna - powiedziałam do siebie w myślach złośliwie.

niedziela, 14 września 2014

Jesiennieje

W środku nocy obudził mnie płacz, mój własny. Najwyraźniej łkałam, jak przedwojenna kuchta na Trędowatej. Nie pamiętam tylko, z jakiego powodu. Przypomnę sobie zapewne następnej nocy. Wyszłam na balkon, żeby porozkoszować się rześkim, jesiennym powietrzem. Nie porozkoszowałam się, bo gorąco, ale jesiennie się zamyśliłam. Jestem stanowczo jesienna, aczkolwiek do kształtów i uroku pani poniżej bardzo mi daleko. Melancholię jesienną jednakże posiadam w ilościach wystarczających na pozostałe pory roku. Tudzież nieco jesiennych przetworów w słoikach.