piątek, 29 marca 2013

Wykluczenie

"Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem przecież Żydem.
Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą.
Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było."

 Powyższe słowa wypowiadał wielokrotnie niemiecki pastor Martin Niemoller, działacz antynazistowski. Zmieniał treść wypowiedzi zależnie od środowiska, do jakiego słowa kierował. W jego wypowiedziach pojawiali się także nieuleczalnie chorzy, prasa, kościół, cokolwiek. Albowiem cokolwiek może stać się powodem wykluczenia lub stygmatyzacji. Zależy to tylko od fobii i widzimisia wykluczającego mającego w momencie wykluczania władzę. A władza wieczna nie jest. Teoretycznie jest możliwe, że  przyjdą też po wykluczających. Czy wtedy jeszcze ktokolwiek zostanie?

czwartek, 28 marca 2013

Cyganka prawdę powie

Odkorkowałam się, odszpuntowałam, cokolwiek. Nie lada bodźca było trzeba, biorąc pod uwagę moją  niepewność co do zdrowia. I tkwiłabym tak w marazmie emocjonalnym do końca kwietnia (czyli do terminu hospitalizacji), gdyby nie usłyszane dziś słowa. Ale zacznę od jajka. Dwa razy w życiu doświadczyłam swego rodzaju dyskryminacji rasowej, etnicznej, jakiejkolwiek. Pierwszy raz był dawno temu, zostałam posądzona o przynależność do starszych braci w wierze. Li tylko na podstawie wyglądu, który niewiele się zmienił. Pozostał ciemny odcień cery, ciemna oprawa oczu, ciemne włosy. I otóż dziś zostałam zakwalifikowana jako Cyganka. W obu przypadkach, czyli określenie mnie jako Żydówki, jak i określenie mnie jako Cyganki, miały mieć i miały wydźwięk pejoratywny, miały też ukazać  niechęć wypowiadających te słowa do mnie, jako przedstawicielki owych nacji. Pierwsze zdarzenie miało miejsce dawno temu, słowa zostały wypowiedziane przez prosty lud w autobusie, mniejsza z jakiego powodu. Nie przejęłam się zbytnio, bo i nie było czym. Tym, co usłyszałam dziś przejęłam się z kilku powodów. Po pierwsze: ludzie już wiedzą, co oznacza słowo tolerancja i jak je stosować; po drugie: słowa wypowiedziane zostały przez osobę, której stanowisko powinno zza pleców krzyczeć, że jej nie wolno; po trzecie: w tej instytucji takie słowa paść nie mają prawa. A już na pewno czyjeś uprzedzenia rasowe, etniczne, religijne, nie mogą być podstawą do oceny innych. Mam prawo oczekiwać być oceniana z racji umiejętności, kwalifikacji itp. Poczułam się paskudnie. Biorąc pod uwagę, że w tejże instytucji całkiem niedawno powstała komisja do spraw przeciwdziałania mobbingowi i dyskryminacji, zaczynam podejrzewać, że kolejny raz mam do czynienia ze standardami podwójnymi. Przepisy sobie, wszechwładny urzędnik sobie. Źle się z tym czuję, jako pracownik instytucji, ale nic nie zrobię, przynajmniej na razie. Jako ja osobiście najchętniej kupiłabym wyświechtaną, zatłuszczoną talię kart i tanecznym krokiem weszła do gabinetu owej pani z tekstem: powróżyć, piękna pani, powróżyć? Cyganka prawdę powie, piękna pani, tylko prawdę.A może nie powinnam pyszczyć? Skoro czysty aryjczyk we mnie Cygankę widzi, to może i rację ma? Wredna stara Kornacka się we mnie budzi, a tasaczki mi w kieszeniach pobrzękują.

niedziela, 17 marca 2013

Nieodwzajemniona miłość

Pokochałam służbę zdrowia miłością chyba nieodwzajemnioną, co mnie specjalnie nie dziwi. Byłam zmuszona skorzystać z pomocy lekarskiej weekendowej. Mając w pamięci słowa posłanki Radziszewskiej o cwaniaczeniu, postanowiłam udać się do lekarza dyżurującego w przychodni. Zrobiono mi podstawowe badania i... skierowano do szpitala w celu dalszej diagnostyki. W szpitalu dość szybko zrobiono mi dokładniejsze badania, lekarz przepytał na okoliczność i tyle. Oczekiwanie na wyniki trwało około 3 godzin. Zalecono konsultację specjalisty. Kolejne dwie godziny, wreszcie przyszedł pan doktor. Uroczy, młody człowiek, który do mnie, starej baby, mówił "aniołku". Zlecił tomografię, kolejna godzina oczekiwania na wyniki. Potem dostałam kroplówkę, żeby wysiusiać kontrast. Nie odmówiłam sobie przyjemności i spytałam pielęgniarkę, czy będę siusiać na niebiesko. Miała poczucie humoru, bo rzekła, że nawet na fioletowo. Kolejny specjalista i kolejna godzina w poczekalni SOR-u. Finał: od chwili wyruszenia z domu do momentu opuszczenia szpitala minęło 12 godzin. Dzięki temu miałam możliwość obserwowania, wnikliwego obserwowania, ludzi. Pojawił się Jarema Wiśniowiecki: piękny, starszy pan. Rasowy chłop, jak dąb z czarnym bujnym wąsem (sarmackim), siwiejącą łysiną i zniewalającej stylizacji (!): kanarkowy sweterek i musztardowe spodnie sztruksowe. Wpatrywałam się w niego z zachwytem, nie tylko z powodu nadmiaru czasu. Potem przyszła para wyglądająca na małżeństwo z długim stażem, pan miał jakieś problemy, pani towarzyszyła. Zachowywała się tak, że stara wredna Kornacka siedząca we mnie zakrzyknęła w duszy: jakbym miała taką żonę, też bym miała problemy zdrowotne. Pani szczebiotała do każdego przechodzącego, rozmawiała przez telefon chichocząc nieustannie. Jednym słowem cwaniaczyła. Zniecierpliwiony personel kazał pani wynieść się do ogólnej poczekalni, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. W czasie szczebiotania i chichotania pani odganiała się od zgłaszającego potrzeby męża, jak od biedronki z ADHD. Była też śliczna, czarnowłosa i czarnobrewa dziewczyna, Helena Kurcewiczówna - wypisz, wymaluj i zaśpiewaj. Brakowało mi tylko pana Wołodyjowskiego do kompletu, bo Józwa Butrym w ubranku pielęgniarza przemykał korytarzem co jakiś czas. Pani mówi, pani ma, znalazł się i Wołodyjowski. Pielęgniarz z pierwszej linii frontu, czyli odpierający pierwsze ataki zaniepokojonych rodzin. Wąsa miał, nie zauważyłam podkręcania, ale wzrost miał też wołodyjowski, więc na pewno podkręcał. Po Wołodyjowskim umilałam sobie czas wymyślaniem, jaką postać trylogii mogłyby grać obecne w poczekalni osoby. I uśmiałam się stwierdzając, że jako Horpyna byłabym całkiem niezła. 
Reasumując: przebadana jestem wielopłaszczyznowo, w poniedziałek mam zadzwonić i ustalić termin ewentualnej hospitalizacji w celu dalszej diagnostyki. No.

piątek, 15 marca 2013

Maksymalizacja

Nagonka na służbę zdrowia w mediach, jak diabli. Pastwią się dziennikarze, tudzież zwykli obywatele w komentarzach, nad ową służbą do wypęku. A to im pielęgniarek za mało, a to za wolno pracują, to znów kolejki za długie do lekarzy, pogotowie na czas nie przyjeżdża albo w ogóle się nie pojawia. Powodów do pastwienia się, jak mrówków znajdują. A biedna służba zdrowia ledwie dyszy, cienko przędzie, niedomaga, niewydolność struktur jej dolega. Znaczy nad chorym tworem się pastwią. Powód niedomagania w służbie zdrowia jest, jak się okazało, bardzo prosty. Nikt nie śmiał ująć powodu w słowa poza bohaterską panią poseł Radziszewską, ona jedna śmiała i wypowiedziała: pacjenci są winni, bo cwaniaczą pomocy w szpitalnych oddziałach ratunkowych szukając. Mniej pacjentów by było i od razu lepiej w szpitalach i przychodniach -  lepiej, czyściej, spokojniej. A pani Radziszewska wie, co mówi, bo sama lekarzem z wykształcenia jest. Swoją drogą zaczynam podejrzewać, że studia medyczne wyjątkowo niekorzystnie wpływają na zawartość człowieka w człowieku. Inna bowiem pani "medyceuszka", marszałkini miłościwie nam panująca, stwierdziła, że jej zdaniem organizatorom planowanego na Śląsku strajku generalnego nie chodzi o dialog z władzą, a o władzę. Jakbym miała lancet w kieszeni, to niechybnie by mi się otworzył słysząc podobne makiawelizmy. Ba, zardzewiałby ze wstydu, śniedzią się pokrył z zażenowania, cokolwiek. 
Świat zwariował na punkcie maksymalizacji zysków. Nie będę kopać Reagana i pani Thatcher, bo i tak za późno i bez sensu. Nie będę płakać nad postępującą korporacyjnością świata, bo skutek żaden. Ale pozwolę sobie nie zgodzić się z panią Thatcher głoszącą, że "nie chcemy takiego społeczeństwa, w którym państwo odpowiada za wszystko, a nikt nie odpowiada za państwo". Państwo bowiem utrzymują jego obywatele, gdyby nie oni, państwa by nie było. Ale ja tak tylko sobie a muzom się nie zgadzam.

środa, 13 marca 2013

Pilnujmy



A kiedy zło ma pełne szkło,
kiedy głupota rży
i mają plan
by ruszyć w tan,
cofajmy się i

pilnujmy marzeń, żeby sen miał po co przyjść,
pilnujmy marzeń, dusza musi z czegoś żyć,
pilnujmy marzeń

A kiedy nam do serca bram
stukają podłe dni
i cekaem pokryty bzem
ustawią u drzwi
gdy nie ma szans by opór zgasł
babcia nadzieja śpi
zostawmy te idee w szkle
cofajmy się i

pilnujmy marzeń, żeby sen miał po co przyjść,
pilnujmy marzeń, dusza musi z czegoś żyć,
pilnujmy marzeń

A kiedy nam u serca bram
ustawią miodu dzban
i z winem kran do czterech ścian
podłączą już nam
różowy film z muzyką free
wyświetli miły miś
i poda nam gotowy plan
na szczęście od dziś

pilnujmy marzeń, żeby sen miał po co przyjść,
pilnujmy marzeń, dusza musi z czegoś żyć,
pilnujmy marzeń
pilnujmy marzeń, żeby sen miał po co przyjść,
pilnujmy marzeń, dusza musi z czegoś żyć,
pilnujmy marzeń

pilnujmy... 


Andrzej Poniedzielski i wystarczy.

Petersburg

Ermitaż, białe noce, Newskij Prospiekt, Pałac Zimowy, Twierdza Pietropawłowska, Carskie Sioło i wiele innych. Tak wiele do zobaczenia, do przeżycia, do smakowania. Szkoda, że daleko.

sobota, 9 marca 2013

Po

Jako że Dzień Kobiet minął bezkrwawo, można wracać do codzienności. Czyli do traktowania mężczyzn, jak na to zasługują. Otóż przede wszystkim nauczyć ich należy właściwej terminologii w stosunku do kobiet. Kiedy już zapoznają się z formą przejdziemy do treści. Nie wszystko jednocześnie, bo się pogubią. Współczesny amerykański język feministyczny (A Feminist Dictionary, Pandora Press 1985) proponuje następujące zwroty:
- alternative body image (alternatywny wygląd ciała) zamiast nieatrakcyjny wygląd, żadna kobieta bowiem brzydka nie jest, czasem tylko wina brak
- chivalry (rycerskość) to wcale nie dbałość o kobietę, ale "instrument ucisku, sprawiający, iż kobieta nie jest w stanie rozwiązywać życiowych problemów bez codziennej pomocy mężczyzny" (Nancy Henley, Polityka ciała)
- excessive eye contact (nadmierny kontakt wzrokowy) polega na gapieniu się na kobietę w nadmiarze
- insufficient eye contact (niewystarczający kontakt wzrokowy) polega na niegapieniu się w wystarczającej ilości na kobietę
- potential rapist (potencjalny gwałciciel) czyli każdy osobnik rodzaju męskiego po osiągnięciu dojrzałości płciowej
- collaborator (kolaborant) to każda kobieta przyznająca się, że lubi seks z mężczyzną
- conceptual rape (gwałt wyobrażeniowy) oznacza wyobrażanie sobie aktu płciowego z kobietą, na które to wyobrażanie sobie kobieta nie udzieliła zgody
- extended clitoris (przedłużona łechtaczka) czyli penis, substytut wibratora; słowo "penis" jest wyjątkowo niepoprawne politycznie, bowiem uwypukla róznicę między kobietą, a mężczyzną, na niekorzyść kobiety
- history (historia) z uwagi na zawartość "his" (jego) całe słowo staje się seksistowskie, wariant poprawny to herstory (jejstoria)


/z zhaba.ru/

piątek, 8 marca 2013

Kobiecy przedmiot pożądania

Z okazji Dnia Kobiet postanowiłam pomóc zagubionym misiaczkom (panom różnym znaczy) w sprawieniu przyjemności swoim paniom. Dokonałam przeglądu portali internetowych, żeby dowiedzieć się, czego kobiety pragną, pożądają, o czym marzą. Oto lista drodzy panowie, do wykorzystania oczywiście. Z wizgiem i przytupem bierzcie się do roboty, bo Dzień Kobiet trwa tylko 24 godziny.
1. Przerwa między udami - kobiety podobno oszalały na tym punkcie. Aby to osiągnąć głodzą się, owijają sobie uda folią aluminiową, robią sobie operacje plastyczne. 
2. Szpilki - przedmiot pożądania, szczególnie te od Louboutina. Wysmuklają nogi, podnoszą atrakcyjność, wymuszają płaskobrzusze.
3. Wygląd Barbie - operacje plastyczne umożliwiają upodobnienie się do koszmaru każdej dziewczynki, lalki Barbie. Koszmaru, bo albo nie miała lalki i cierpiała z powodu jej braku, albo miała i cierpiała z powodu posiadanych własnych kształtów odbiegających od lalkowych.
Te powyższe przymioty i przedmioty pożądania są osiągalne dla kobiet pod jednym warunkiem: posiadania faceta z odpowiednią ilością waluty dowolnej w dużej ilości. I tu pojawia się przedmiot pożądania kobiety poza wszelką konkurencją: FACET! Kobieta winna go mieć, więc nie odmawiajcie panowie kobietom tej przyjemności, pozwólcie się mieć. Oddajcie się w jasyr, pozwólcie przytroczyć do kobiecych juków w charakterze łupu. W kieszeni miejcie na wszelki wypadek szpilki od właściwego producenta i pieniąsiów tyle, ile szpilek na Giewoncie (tych od Louboutina oczywiście). Powodzenia.

czwartek, 7 marca 2013

Fidrymigałki

Rozmawiałam z kolegą. Zwierzył mi się, że niedawno zakończył wieloletni związek (statusu związku nie znam, nie pytałam). Czuje się podle, ale nie z powodu zakończenia związku, tylko formy owej końcówki. Osoba, z którą się przed laty związał pokazała, jego zdaniem, drugą twarz. I to paskudną: judziła, intrygowała, jątrzyła, szczuła. Nie zgadzało mu się to z obrazem tej osoby, jaki miał przez wiele lat i boli go to bardzo. Powoli dochodzi do siebie. Pocieszałam go, jak mogłam roztaczając wizję wspaniałości bycia samemu, że nikt nie marudzi i tyłka nie zawraca, że można robić dowolne rzeczy o dowolnej godzinie nikomu nie wadząc itd. Ruszyło mnie nieco. Bez względu na racje owego rozstania, na skutki, czyli przygnębionego kolegę, żal było patrzeć. Powymienialiśmy opinie o ciężkim losie oszukujących partnerów, ich pazerności na pieniąsie i takie tam, fidrymigałki. Po czym kolega rzekł był, że wiedział, czym mnie ruszyć i zwierzał się celowo, albowiem nic tak dobrze nie robi na własne kłopoty, jak cudze kłopoty. I dodał, że patrzeć na moje przygnębienie nie może, ani słuchać mojego milczenia nie chce. Podobny numer zrobiła mi starsza córka napuszczając zięciunia starszego na kłótnię ze mną, taką niewielką (ostrzegała, żeby nie przeszarżował) na temat muzyki np. Też patrzeć nie mogła. To mi uświadomiło, jak wiele osób troszczy się o mnie, egoistkę jedną, która we własnym przygnębieniu sobie zatonęła nie zwracając uwagi na innych wokół. Mea culpa, naprawić się mam zamiar. Koledze kupię złotą rybkę, niech mu życzenia spełnia i za tymczasowe towarzystwo służy, a z zięciuniem jeszcze o Jasiu Kaczmarku pogadam, muszę go tylko doszkolić. Smarkacz on jest i nie zna wszystkich tekstów geniusza. Toteż mu nagram. I razem posłuchamy.

środa, 6 marca 2013

Najjaśniejsza strona mocy

Spotkałam Rob Roya. W autobusie oczywiście. Stał sobie i patrzył przez okno, jak zwyczajny człowiek. Kiedy spojrzał na mnie, nogi się prawie pode mną ugięły. Uosobienie ciepła, łagodnej stanowczości, uczciwości... kawał porządnego człowieka, najprawdziwszy mężczyzna, w moim pojęciu rzecz jasna. Kawał, bo miał chyba ze dwa metry tej męskości, zielonkawe oczy i ciemne włosy. Rob Roy, Qui-Gonn Jinn, najjaśniejsza strona mocy. Popatrzyłam sobie z przyjemnością.  

wtorek, 5 marca 2013

Babcia z Jasiem


Tak wygląda babcia Jenia z Jasiem na spacerze. Jaś trzyma lizaka, rzecz jasna.

poniedziałek, 4 marca 2013

Lustereczko powiedz przecie...

Postanowiłam dziś doprowadzić się do porządku, zmienić coś w sobie. Wybrałam się wreszcie, po ponad roku, do fryzjera. Ten najbliższy, kiedyś mi znany, jest teraz sklepem z tytoniem, kolejny to restauracja indyjska. Ten trochę dalszy stał się salonem gier. Upór we mnie narastał. Skoro już wreszcie się zdecydowałam, to znajdę jakiekolwiek fryzjera, znajdę i już. Po przejściu kilku przecznic znalazłam mały zakład, bardzo niemodny z równie niemodną panią fryzjerką (niemodny oznacza brak fajerwerków, błyskotek, głośnej muzyki itp). Pani na mnie popatrzyła i westchnęła, ale nie protestowała. Obcięła mi włosy tak, jak chciałam i zabrała się za modelowanie. Nie zdążyłam zaprotestować, pani przerwała swoje czary mary i powiedziała: no tak, chyba nie ma sensu. Zgodziłam się ochoczo, dokończyłam suszenie sama i odetchnęłam z ulgą. Zdarzają się mądre panie fryzjerki. Niektóre porywają się na modelowanie, najczęściej bezskutecznie, po kilku minutach moje włosy wracają do stanu początkowego. Od wielu lat je znam, wiem zatem, że jakakolwiek walka z nimi jest z góry skazana na porażkę. One mają swój pomysł na fryzurę, ja schodzę im z drogi, nie protestuję. I tak ponad pięćdziesiąt lat udało nam się przeżyć we względnej harmonii. W ramach zmian postanowiłam też dokupić nieco garderoby. Spodobała mi się jakaś bluzka, przymierzyłam i obejrzałam się w lustrze. Niekoniecznie się sobie spodobałam, nie kupiłam więc bluzki. Wracając do domu przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że to nie z bluzką było coś nie tak. To ja wyglądam jakoś... staro. A może to lustro było jakieś złą magią nasączone?

niedziela, 3 marca 2013

Jeszcze procedury

Procedury są wszechobecne, odczłowieczają każdą czynność w zawodach kiedyś wybieranych z powołania. Podobno ma to zapewnić jednakowe traktowanie wszystkich chorych. Guzik prawda. W sali leżały trzy chore, do dwóch z nich przychodziła rodzina. Te były karmione, myte, przewijane, zaopiekowane. Robiła to rodzina, nie personel. Ta, do której nikt nie przychodził po prostu leżała. Pielęgniarki nie miały czasu karmić, salowe nie mogły, bo to do nich nie należy. Na stoliku przy łóżku, mimo iż było wiadomo, że chore samodzielnie nie połkną lekarstwa, stały zawsze kieliszki z pastylkami. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby pomyśleć, że może należy zmienić lek w pastylce na zastrzyk lub przynajmniej rozgnieść i podać z czymś do picia. Nie wiem, ile razy biegałam z prośbą o płyn do przemycia oczu, o zmianę opatrunku, o pomoc w podniesieniu mamy. Nikt z personelu nie był zainteresowany zrobieniem tego z własnej inicjatywy, nikt tego nie zauważał. Lekarz w przypadku tych trzech chorych ograniczał się podczas obchodu do zmierzenia ciśnienia, przy tym rodzinę wypraszano z sali. A chore nie były w stanie nic powiedzieć, to rodzina wiedziała, jak się czują, czy coś się zmieniło, czy jest poprawa. Gdybym nie stała pod drzwiami czekając na koniec obchodu i nie zaczepiała lekarza pytając, informując, niczego bym się nie dowiedziała. Któregoś dnia przyszłam nieco później, było już po śniadaniu. I nikt nie umiał mi odpowiedzieć, czy mama cokolwiek zjadła. Zatem kiedy córka babuleńki leżącej w tej samej sali spóźniała się, karmiłam babuleńkę, nie pielęgniarka. I przekazywałam tej pani informacje z obchodu, z zasłyszanych rozmów pielęgniarek. To samo robiła córka babuleńki dla mojej mamy. Nic godnego w tym wszystkim nie było. Kiedy teraz czytam, że jakieś dziecko zmarło, bo nie udzielono na czas pomocy lekarskiej, że chorego odsyłano ze szpitala do szpitala, że za karetkę odwożącą pacjenta do domu należy zapłacić, to wzbiera we mnie coraz większa złość. To nie tak powinno być. Procedury według większości zwalniają z myślenia. Tak łatwo powiedzieć: taka jest procedura, nie możemy czegoś tam zrobić. I już sumienie ma się czyste. Czyżby?