Pokochałam służbę zdrowia miłością chyba nieodwzajemnioną, co mnie specjalnie nie dziwi. Byłam zmuszona skorzystać z pomocy lekarskiej weekendowej. Mając w pamięci słowa posłanki Radziszewskiej o cwaniaczeniu, postanowiłam udać się do lekarza dyżurującego w przychodni. Zrobiono mi podstawowe badania i... skierowano do szpitala w celu dalszej diagnostyki. W szpitalu dość szybko zrobiono mi dokładniejsze badania, lekarz przepytał na okoliczność i tyle. Oczekiwanie na wyniki trwało około 3 godzin. Zalecono konsultację specjalisty. Kolejne dwie godziny, wreszcie przyszedł pan doktor. Uroczy, młody człowiek, który do mnie, starej baby, mówił "aniołku". Zlecił tomografię, kolejna godzina oczekiwania na wyniki. Potem dostałam kroplówkę, żeby wysiusiać kontrast. Nie odmówiłam sobie przyjemności i spytałam pielęgniarkę, czy będę siusiać na niebiesko. Miała poczucie humoru, bo rzekła, że nawet na fioletowo. Kolejny specjalista i kolejna godzina w poczekalni SOR-u. Finał: od chwili wyruszenia z domu do momentu opuszczenia szpitala minęło 12 godzin. Dzięki temu miałam możliwość obserwowania, wnikliwego obserwowania, ludzi. Pojawił się Jarema Wiśniowiecki: piękny, starszy pan. Rasowy chłop, jak dąb z czarnym bujnym wąsem (sarmackim), siwiejącą łysiną i zniewalającej stylizacji (!): kanarkowy sweterek i musztardowe spodnie sztruksowe. Wpatrywałam się w niego z zachwytem, nie tylko z powodu nadmiaru czasu. Potem przyszła para wyglądająca na małżeństwo z długim stażem, pan miał jakieś problemy, pani towarzyszyła. Zachowywała się tak, że stara wredna Kornacka siedząca we mnie zakrzyknęła w duszy: jakbym miała taką żonę, też bym miała problemy zdrowotne. Pani szczebiotała do każdego przechodzącego, rozmawiała przez telefon chichocząc nieustannie. Jednym słowem cwaniaczyła. Zniecierpliwiony personel kazał pani wynieść się do ogólnej poczekalni, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. W czasie szczebiotania i chichotania pani odganiała się od zgłaszającego potrzeby męża, jak od biedronki z ADHD. Była też śliczna, czarnowłosa i czarnobrewa dziewczyna, Helena Kurcewiczówna - wypisz, wymaluj i zaśpiewaj. Brakowało mi tylko pana Wołodyjowskiego do kompletu, bo Józwa Butrym w ubranku pielęgniarza przemykał korytarzem co jakiś czas. Pani mówi, pani ma, znalazł się i Wołodyjowski. Pielęgniarz z pierwszej linii frontu, czyli odpierający pierwsze ataki zaniepokojonych rodzin. Wąsa miał, nie zauważyłam podkręcania, ale wzrost miał też wołodyjowski, więc na pewno podkręcał. Po Wołodyjowskim umilałam sobie czas wymyślaniem, jaką postać trylogii mogłyby grać obecne w poczekalni osoby. I uśmiałam się stwierdzając, że jako Horpyna byłabym całkiem niezła.
Reasumując: przebadana jestem wielopłaszczyznowo, w poniedziałek mam zadzwonić i ustalić termin ewentualnej hospitalizacji w celu dalszej diagnostyki. No.
zadnej z tych plaszczyzn nie daj sie hospitalizowac powyzej 3 dni -powstaloby za duzo duplikatow bohaterow trylogii i innych postaci z klasycznych i znanych powiesci.
OdpowiedzUsuńJeszcze trochę muszę poczekać na te płaszczyzny, do 20 kwietnia, wtedy się dowiem ile zdążę powieści w życie przenieść.
OdpowiedzUsuń