Mój babiniec

 
 
 
Rozszumiały się wierzby płaczące...
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej był w ramach socjalizacji (re): patrzaj babo, oto Marian. Chłop, jak pół dęba. Nie epatuje, nie emanuje, nie emabluje. Nie umie. Uczuć swych wyrazić nie umie. Ba, on sobie sprawy nie zdaje, że je posiada. Nieporadnie coś brzdąka pod nosem, za wstyd uważa okazywanie i otulanie. Kanciasty jakiś on jest, jak źle oheblowana dębowa deska. Gadać nie lubi, czynić woli. Chcesz, czy nie chcesz, on czynić będzie. A oto Maksymilian, babo, patrzaj. Ależ z niego chłoptaś cudny! Jak leszczyna giętki. Uśmiech dokoła głowy, miłymi słowami rzuca, jak siewca ziarnem. I cierpliwie na plon czeka. Uczuć nie posiada, poza samouwielbieniem, ale epatuje, emabluje, emanuje. Tym, czego nie posiada epatuje, taki z niego cwaniak. A nuż... plon wzejdzie? Jak już wzejdzie, nie omieszka plonu zebrać i zużytkować. Gospodarny taki chłop z niego. No, kombinuj babo, kombinuj.
Stanęła baba, jak rozdziawa jakaś oczami wodząc od Mariana do Maksymiliana, od Maksymiliana do Mariana. I rzekła zniecierpliwieniem babskim plując: a dajże mi Panie boski spokój! Chłopa, jak jodła mi trzeba, a nie jakieś tam dęby, leszczyny i inne tatałajstwo (tałatajstwo?). I rzekł Pan z irytacją boską, a gromko rzekł był: a gdzie ja tobie babo teraz jodłę szumiącą na gór szczycie znajdę? Toż ledwo rozszumiały się wierzby płaczące...

Demon Laplace'a
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje i w łaskawości swej boskiej rzekł jej był: Volare, babo! Baba ze zdumienia aż na piętach stwardniałych od klepiska przysiadła i wlepiwszy babskie oczka w Pana spytała: jakże tak Panie mój? Volare? I spojrzał Pan na babę oczami boskimi - a demon Laplace'a z ócz boskich wyzierał - i z naciskiem w boskich ustach powtórzył: zaprawdę powiadam ci babo, volare! Zaprotestowała baba rozwlekle, a uczenie: Panie! Ależ! Byt mój świadomość moją określa nieubłaganie! Kroku świadomość zrobić nie może, żeby ten byt babski jej się nie czepiał!
I usiadł Pan i zapłakał łzami boskimi, a z ócz pańskich chichot się rozległ złośliwy. 

Baba marnotrawna
I przypełzła baba marnotrawna przed oblicze Pańskie, aby pokajać się przed boskim majestatem i przebaczenie boskie uzyskać. Źle się bowiem prowadziła, oj źle. Nie słuchała nakazów Pańskich, ba... wyśmiewała je wręcz. I dokuczała, ile tylko w swym babskim rozumku wykombinować mogła. A to skrzydełko aniołkowi z Pańskiej stajni urwała, a to na drodze Pana szkła tłuczonego z wypitych butelek wyskoków rozsypała garść. Bywało, że i za kraj boskiej szaty uwalaną błotem dłonią pociągnęła w nieopanowanej złośliwości babskiej, aby Pan na wołoducha i brudasa wyszedł. Teraz przypełzła przed oblicze Pańskie skruszona, jak wielkanocny zajączek. Potulna, jak równie wielkanocny baranek. I o przebaczenie Pańskie nie śmiąc prosić, do dłoni boskich jeno przypadła i szlochem się zaniósłszy zaskomlała: Panie mój... I rozjaśniło się oblicze Pańskie i przygarnął Pan babę marnotrawną do swego łona boskiego, wszystkim wokół za przykład ją dając. A baby porządne, siermiężne i zgodnie z przykazaniami Pańskimi żyjące, stały z boku, małymi i niepotrzebnymi się bowiem poczuły były, jako że Pan całą swoją uwagę boską babie marnotrawnej odtąd poświęcał i wszystkim wokół o jej cudownej przemianie opowiadał z dumą i zadowoleniem na boskim obliczu. A do diabła z takim życiem! - rzekły baby zwyczajne i łajdaczyć się poszły na potęgę, aby móc dostąpić uwagi Pańskiej, po wyłajdaczeniu się po kokardy.

Niemoc Pańska
Stanął i roztoczył Pan aurę boskiej niemocy wokół siebie, albowiem pojęcia boskiego nie miał, kogo wezwać. Użaliła się baba nad Panem niemocnym i przyszła do niego była niewzywana. Dłonią babską skinęła na Pana, znak mu dając, by za nią poszedł. I poszedł Pan był na skinienie babskie i wzrok swój boski skierował w stronę przez babę wskazaną. A w stronie owej chłop stał i wdzięki wyrywały się z niego w celu prezentacji. Uśmiechnął się Pan i głosem swym boskim, sprzeciwu nieznoszącym, nakazał chłopu pokazać się z najlepszej strony. I pokazał był chłop najlepszą swoją stronę tyłek swój wypiąwszy, jako że zgrabny miał, jak wieść niosła. Wypinał ową najlepszą stronę swoją, póki nie ryknął ze zdziwionego bólu, jak ranny łoś. Zajęty był po kokardy wypinaniem, stroszeniem, nadstawianiem do podziwu, nie zauważył więc, kiedy kopa w ów wypięty tyłek od baby otrzymał, aż zadzwoniło dźwięcznie w przestrzeni. Urażony po kolana chłop odszedł był wraz ze swym tyłkiem w stronę pól porośniętych zielem rozmaitem masując wytrwale obolałą najlepszą stronę szukając zrozumienia i pocieszenia. Spotkawszy po drodze babę współczującą użalił się był na zły los, który zgrabnym tyłkom kopniaki rozdaje i na babę, co kopnęła miast podziwiać. I przygarnęła baba współczująca chłopa do łona swego kurcgalopkiem, tkliwie przygarnęła, a z zapałem. I zdziwił się Pan głupotą współczującą babską, albowiem chłopskiej dziwić się nie musiał - wszak sam chłopem jest.

 Z siłą wodospadu
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje i oczu swych boskich użył, by z naganą na babę spojrzeć. Napatrzywszy się rzekł jej był: a zamknij ty dziób swój babski, babo jedna! Trzepiesz nim na prawo i lewo, jak dywan przedświatęcznie byś trzepała. Chlastasz słowem nieumiarkowanie i nie zważasz na pryskanie śliny, co z ust twych korali się wydobywa z siłą wodospadu. I spojrzała baba na swój dziób rozdziawiony, co to z niego ledwo strumyczek słów ciekł był ze zdziwienia owego. I rozdziawiła się jeszcze bardziej, nie rozumiejąc, co Pan na myśli swojej nieodgadnionej miał. A Pan dziób swój boski zamknął i tylko z naganą, a potępieniem patrzył, i patrzył, i patrzył. Był. Baba kurczyła się w rozdziawieniu i kurczyła, i kurczyła, i kurczyła. I poszła dziób swój babski otwierać z dala od oblicza i dzioba Pańskiego.


Baba proszalna
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje. I spytał: czego babo chcesz? Zadumała się baba. I poprosiła: daj mi Panie wszystkie moje jutra i nie pozwól mi Panie skamienieć w zobojętnieniu.
Niech się stanie! - zagrzmiał Pan głosem swym mocarnym Huknęło, błysnęło, po świecie i najbliższej okolicy wizg poszedł okrutny. I ucichło.
Ocknęła się baba i oczy kaprawe ze zdumienia przetarła. Żadnych zmian nie zauważywszy z wyrzutem do kolan Pana przypadła: Panie? Jakże to? Nic?
Pan uśmiechnął się dobrotliwie do baby i po głowie ją pogłaskał dłonią swą miękką i delikatną. A ona skamieniała z radości czując dotyk Pana.

Cudowna woda
I sprawił Pan, iż ze skalnego zbocza trysnęło źródło krystalicznie czystej wody. I wziął Pan za rękę pasterza Macieja i wskazał mu drogę do źródła. I pozwolił Pan czerpać z owego źródła. Początkowo Maciej czerpał ochoczo radując serce Pana. Bowiem źródło moc miało gojenia ran, przywracania nadziei. Napełniało też serce radością. I cieszył się Maciej darem Pana, jak umiał. Spowszedniało mu jednak źródło, coraz rzadziej wodę z niego czerpał, coraz mniej wody nabierał w swe dłonie. Któregoś dnia Maciej ujrzał tylko litą skałę. Zabrał bowiem Pan źródło bezpowrotnie. W tym miejscu już nigdy nie będzie wody - rzekł Pan i zasmucone swoje oblicze ukrył przed światem.

Krzesło Dantego
I wezwał Pan przed oblicze swoje Józefa, Xawerego i Mariana. I karło drewniane przed kazdym z nich postawił, z ostrym gwoździem na sztorc z siedzenia wystającym. I usiąść Pan nakazał.
Usiadł Józef i z bólu zapłakał. Wstał i odszedł dziwując się zamiarom Pana.
Usiadł Xawery i ani się skrzywił. Potąd się kręcił i układał siedzenie, pokąd nie usiadł w jednej pozycji bólu nie czując. I nakazał Pan Xaweremu wstać i pójść precz, słowem jednym go pożegnawszy.
Usiadł Marian i z bólu się skrzywił. Wstał, obejrzał karło ze wszystkich stron i tak gwóźdź przygiął, aby nie ranił siedzącego.
I uradowało się oblicze Pana i Mariana nagrodził uśmiechem boskim swoim i wszystkim, co posiadał.

Wola boska
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie. I mocą swą boską nakazał jej godnie się zestarzeć. Żachnęła się baba mimo trwogi odczuwanej przed boskim majestatem: Ja? Zestarzeć się? Toż ja całkiem do rzeczy baba jeszcze jestem! Zniecierpliwił się Pan żachniętą babą i klimakterium w szczodrobliwości swojej ją obdarzył. I stanęła baba, jak ta rozdziawa jakaś i nie wiedząc, co z darem owym boskim czynić, poczęła się starzeć z_godnie z wolą boską.

Iluzja
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej był: patrzaj babo. To tylko gipsowa główka efeba w oknie salonu prowincjonalnego fryzjera. Pięknie pomalował ją fryzjer, ale to tylko gips. Farby kiepskiej jakości, blakną i odłażą płatami. I już widać spod łuszczących się barw szarość i ohydę prowincjonalnego gipsu. I wzięła baba główkę do ręki i rozsypała jej się w proch w dłoniach babskich.

Słodko, słodko...
I wziął Pan w dłonie swoje boskie słodkości garści całe i w lud wszedł nie zadrżawszy z trwogi. I jął słodkości owe rozrzucać systematycznie i z wyczuciem. Nikt słowa skargi nie wydobył z siebie, nawet oberwawszy w organ do przyjmowania słodyczy nieprzeznaczony. Albowiem słodycz Pańska zalepiła wszystkim ust karmin i koral, czy co tam kto na ustach posiadał. I stał Pan i rzucał, a słodycz mnożyła się w dłoniach jego boskich, jak chleb i ryby innemu Panu i w innych okolicznościach. I rzekł był lud głosem wielkim, a stanowczym: nie chleba i nie igrzysk nam Panie dostarczaj. Słodycz z rąk Twoich przewyższa wszystko, co kiedykolwiek od kogokolwiek w lud rzucane było. Trwaj Panie w szlachetnym zamiarze obrzucania ludu słodyczą, a lud po wsze czasy wdzięczny Tobie będzie. I wyjął Pan był słodycz ostatnią z ręki swojej i w boskie swe usta wziął. I błogość niezmierna na obliczu Pańskim się rozlała, a jęk zawodu wśród ludu się rozległ był żałosny. Odjął zatem Pan słodycz od ust swoich boskich z niejakim wahaniem i nieśmiałością pewną, i ludowi do dzióbka podał. Był.

Perła w koronie
I wcale Pan chłopa wzywać nie musiał. Sam chłop przypełzł przed oblicze Pańskie, tabun bab ze sobą przywlókłszy. Kolana szeroko rozstawiwszy, jak to chłop, zasiadł i hołdy jął zbierać. Tabun bab wokół, a on hołd za hołdem, czołobitnością nieco znudzony, ale nie ustaje w hołdów odbieraniu, należą mu się wszak, jak psu gnat. A oczkiem kaprawym sprawdza, czy aby którąś nie pominęła, nie odeszła hołdu nie złożywszy. Łaskawie ręką swą chłopską czasem machnął, łaskawym wzrokiem chłopskim spojrzawszy na co aktywniejszą babę. Kolana coraz szerzej rozstawiając chłonął uwielbienie. A jeśli któraś uwielbienia należnego nie złożyła, plecami swymi chłopskimi się do niej odwracał, a stopą chłopską swoją czasem i kopniakiem poczęstował. Taki to był chłop, chłop z chłopów, sól miejsca tego, perła w koronie Pańskiej. I poszedł chłop na spacerek tabun bab rozgrzanych, a gotowych hołdy składać porzucając. Rozgrzany tabun oczkami strzelając na prawo i lewo, znalazł kolejny obiekt chłopski, co to w ręce i usta babskie się nawinął. A Pana oblicze boskie radowało się coraz wyraźniej opromieniając radością bliższe i dalsze okolice. I usiadł Pan wygodnie, szeroko boskie swe kolana rozłożywszy i czekał, aż i jemu hołdy należne oddawać tabun zacznie. I radowało się oblicze Pańskie, że chłopski ród radzić sobie z żywiołem babskim świetnie umie.

Tytułu brak
I wezwała baba Pana przed oblicze swoje babskie po dniach kilku brzemiennych w milczenie swoje urażone i rzekła Panu była: i czegóż ty Panie berecika własnoręcznie przeze mnie udzierganego w pocie i znoju nie założysz Panie? Czemu nie szanujesz pracy ciężkiej mojej babskiej i czasu mego, który dzierganiu berecika dla ciebie poświęciłam? Nieposłuszeństwo twoje budzi we mnie uczucie żalu i zawodu, świat mój babski na kawałki się rozpada, albowiem ja dla ciebie poświęcam, co najlepszego mam z odmową się spotykając przyjęcia daru babskiego mojego. I westchnął Pan zrezygnowany i berecik założył. Babie oblicze rozjaśniło się tryumfalnie i rzekła panu była: och, jak ślicznie wyglądasz Panie! Ludność okoliczna podziwiać będzie twarz twą boską ozdobioną wdzięcznie wytworem rąk moich babskich. Tak ślicznie Panie wyglądasz, że i chomątko tobie udziergam na boską szyję twoją, abyś z dostojeństwem sobie właściwym wszem i wobec je prezentował. I usiadł Pan u stóp baby i czekał na chomątko pokornie. A baba dziergała, dziergała, dziergała.

Krowie spojrzenie
I wezwał Pan krowę przed oblicze swoje boskie i rzekł był do niej: patrzaj krowo, jaka z ciebie krowa! Nie krzykniesz, nie tupniesz, rogami nie bodniesz, jak zaczepiają albo zło czynią tobie. Stoisz i krowimi oczami swymi łagodnymi na świat patrzysz dobra oczekując. Nie boją się ciebie, nie szanują z powodu łagodności twej. Każdy numer tobie wywinąć można: oszukać, zlekceważyć, zapomnieć, bo taka wyrozumiała krowa z ciebie. A bądź ty asertywna, a tupnij czasem racicami, by iskry poszły! A ryknij ty całą mocą płucek swych krowich! Popatrzyła krowa w oblicze Pańskie oczami swymi krowimi i zaryczała. Żałośnie zaryczała, jak to krowa. Muuuuu... Pan zniecierpliwiony krowią łagodnością palcem swym boskim wskazującym precz jej iść kazał sprzed oblicza swego. I odeszła krowa, jak Pan nakazał, powoli odeszła wymionami kołysząc łagodnie, a krowi placek na pamiątkę Panu pozostawiając.

Bene dictum
I wezwał Pan Benedykta przed oblicze swoje boskie zatroskane i rzekł mu był: Benedykcie! Cierpliwie, acz w znoju i pocie ramion swych mocarnych giąć będziesz metale lekkie i ciężkie. Giąć je będziesz nieustannie nie bacząc na trud umysłowy i fizyczny, jaki gięciu owemu towarzyszyć będzie. I obdarzysz ludzkość, pragnącą metal ukształtowany mieć, wieloma kawałkami metalu pogiętymi w kształty ucieszne, a niezbędne. I dał Pan dobrotliwy Benedyktowi młot potężny do ręki i ogień nauczył go krzesać. Podniósł był Benedykt młot z trudem i w pocie ramion swych mocarnych ugiąwszy lekko z wysiłku kolana swe. I zadumał się nad przenikliwością boską, która rozumem go oprócz młota obdarzyła. I usiadł był w zaciszu ogrodu Pańskiego i zadumał się był. Dumał tak dni wiele dając ramionom mocarnym swym odpocząć, a rozumu używając w dużych ilościach. Nie jadł, nie pił, nie spał, za babami nie latał. I wyrozumował maszynę ziejącą ogniem stworzyć, by metal plastycznym, a powolnym młotowi czyniła. I drugą maszynę wyrozumował, która ów plastyczny, a powolny gięciu metal w pożądane kształty przekształcać będzie. I stanął oto Benedykt przed maszynami dwiema i mocarne swe ramiona skrzyżowawszy przyglądał się maszynom piekielnym, które za niego robotę wykonywały kurcgalopkiem, zgrzytając i plując iskrami gorącymi. I stworzył Benedykt maszyn używszy laskę metalową dla Pana, zakończywszy ją wdzięcznym wygięciem w kształcie litery S. Uradował się Pan i dłonią swą boską pogładził Benedykta po posiwiałych od wysiłku rozumu skroniach. I wziąwszy laskę wdzięcznym S zakończoną udał się Pan oglądać świat, który tworzył nieustannie, a z zapałem boskim.

Ogród nieplewiony
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje znużone i do ogrodu Pańskiego ją zawiódł. Zatoczywszy wokół ręką Pańską rzekł był: patrzaj babo, a podziwiaj talent Pana. Baba posłuszna Panu patrzała na ogród piękny, a z podziwu pysk babi otworzyła. Pięknych roślin bowiem w ogrodzie było zatrzęsienie. Płowe lilie, dumne i eteryczne w niebo Pańskie głowy kierowały. Niepozorne bratki i fiołki kryły się w szmaragdowej trawce planowo porastającej obrzeża ogrodu. Rumianek i mięta dzielnie wyciągały odnóża w stronę potrzebujących ukojenia żołądkowego. Ech, piękny ten ogród Pański był. Ale baba nie byłaby babą, gdyby swoich pięciu groszy nie dodała. Ozdobić ogród zechciała łaskawie, a skwapliwie. Kiedy znużony ciężką pracą Pan raczył zasnąć pod bzem pełnym kwiecia i słowików, wysypała ścieżki tłuczonymi muszelkami i szkiełkami świecącymi. Pośród bujnie kwitnącej szałwi i lawendy ustawiła ogrodowe krasnale na wyprzedaży pod niemiecką granicą nabyte. Gdy Pan oczy swe Pańskie z drzemki wyrwał i po ogrodzie się rozejrzał, krew Pańska go zalała z wściekłości nieprzystojnej Panu. Albowiem krasnale o pyskach płaskich i złośliwych opanowały ogród Pański rozmnażając się w tempie zastraszającym. Z każdej rabatki wyglądały ich kaprawe oczka, po każdej pięknie ręką Pana ukształtowanej ścieżce deptały ich parszywe stópki. I zewsząd rozlegał się złośliwy ich chichot. Tempora mutantur - westchnął Pan wieloznacznie, a niezrozumiale. I uniósł rękę swą boska, a omnipotentną. I skinął nią, jakby od niechcenia. Wizg po ogrodzie poszedł okrutny. Błysnęło, grzmotnęło i ogród Pański pod ziemię się zapadł. Brzegów wielkiej dziury pozostałej po ogrodzie Pańskim trzymały się poskręcane złością krasnale gramoląc się uparcie w górę. Parszywymi stópkami szukały oparcia z nadzieją utkwiwszy swe kaprawe oczka w babie zagniewanej na Pańskie fanaberie. A Pan raz jeszcze omnipotentną dłonią skinął, gwizdnął babę w ucho i do swoich zajęć Pańskich dostojnie się udał.

Chłopownik
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje i ująwszy ją za dłoń spracowaną swoją dłonią boską, powiódł ją był do chłopownika. A w chłopowniku rzędy grzęd niezmierzone, acz puste. A nad każdą grzędą napis. "Zaraz wracam - mecz", "Przerwa techniczna", "Na rybby by, na grzybby by", "Potrzebowałem przestrzeni" i wiele innych. Na dwóch grzędach tylko dwa chłopy siedzą. Jeden z błyskiem w oku drzwiczki chłopownika śledzi i widząc wchodzącą babę tokować zaczyna, jak indor dziękczynny; rozbieganymi oczkami jednakże szukając, czy za nią następna się czasem nie pojawi. Ogon swój rozpościera wyliniały słodkimi słowy kusząc, a niezapomniane chwile rozkoszy obiecując. Chłop na drugiej grzędzie, jak wystraszony kurczak przycupnął. Ruszyć się nie śmie. Z jednej cherlawej nóżki na drugą przestępuje niecierpliwie tylko. Za siebie się trwożliwie oglądając łypie oczkiem. Posiniaczony jakiś, sponiewierany.I spojrzała baba no bogactwo chłopów niezmierzone i wyrwała swą spracowaną dłoń z dłoni Pana. Phi! Też mi chłopy! Troki od kalesonów, nie chłopy! I podkasawszy spódnicę babską odeszła do zajęć swoich.

Odpoczynek wojownika
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje radosne, a wypoczęte po dniu wytężonej pracy. I rzekł Pan był: Oto ja babo. Chodź do mnie, cały Twój będę, odpoczynkiem Pana bądź. A baba ramionami wzruszywszy - nie przyszła.

Babownik
I wezwał Pan chłopa przed oblicze uradowane swoje i rzekł był do niego: patrzaj chłopie i uciesz oczy, jako i ja ucieszyłem swoje. I pokazał Pan chłopu babownik. Rozejrzał się chłop zaciekawiony. A w babowniku baby na grzędach siedzą. Baba na babie. Dziesiątki ich, a każda inna. Do wyboru, do koloru. Z lewej blondynka z warkoczami o barwie dojrzałego zboża i oczami, jako chabry modrymi rączki do niego wyciąga mówiąc: ukołyszę ciebie chłopie do snu w moich ramionach i rozmową o filozofii zajmę. Druga baba, o włosach, jak jesienne liście klonu i oczach przepastnych, jak staw w Tatrach, kusi znajomością literatury technicznej i rozkoszami stołu. Z prawej kruczoczarna, posępna, biuściasta, wyłożyła swoje atuty i mruży oczy leniwie się przeciągając, trzymając w dłoni tomik poezji niemodnej. I każda szepcze: bierz mnie chłopie, a twoja na wieki będę. Zakręciło się chłopu w głowie od bab widoku. Tyle dobra babiego zmysły jego uradowało. Popatrzył chłop na bab różnorakość, do każdej podszedł i słowem łaskawym się odezwał. I pomachał im dłonią swą męską, i wziąwszy wędkę swoją ryby łowić z Panem poszedł.

Margeritas ante porcos
I wezwał Pan babę przed oblicze swoje i zganił, że perły przed wieprze rzuca. Albowiem wieprzu się jedzonko rzuca, nie perły jakieś. I rzekł był Pan do baby: schowaj te swoje perły babo durna i nakarm wieprze, bo głodne stworzenia są. Żachnęła się baba i przed Pana rzucać zaczęła perły swe... dowcipu, wiedzy, urody i co tam perłowego miała. I popatrzył Pan na babę z niesmakiem i iść precz jej nakazał. Poszła baba i nakarmiła wieprze zgodnie z nakazem Pana. A kiedy najedzone wieprze pochrząkiwać zaczęły z ukontentowania, perły im pokazała swoje mówiąc: patrzajcie wieprze, jakie mam piękne perły. A Pan uśmiał się był po kokardy z głupoty baby durnej, a upartej.

1 komentarz: