sobota, 29 marca 2014

Dom nad Oniego

Wieczór (i znakomitą część nocy) spędziłam nad Oniego, w wiosce Konda Bierieżnaja, wędrując z autorem w czasie, przestrzeni i słowach*. Zachwycająca podróż, taka do zachłyśnięcia. Mistrzowskie bratanie przeszłości z teraźniejszym, słowami tkanymi misternie i kolorowo, jak huculski kilim. Wyciąganie rosyjskiego królika z polskiego kapelusza, czy protiwpołożnie. Jakiej by ten królik nie był narodowości, książka warta zarwania nocy. Udowadnia znaną prawdę ubraną w słowo przez Tiutczewa: Rosiji umom nie pajmiosz. Czytałam pospiesznie i zachłannie. Za kilka dni powtórzę. Za kilka dni, by nabrać oddechu i dystansu.
Wczoraj też czytałam wywiad z Andrzejem Stasiukiem, bodajże w Wyborczej. Zbieżność poglądów i prawd niesłychana, mimo różnego przecież punktu odniesienia.
Lektura jak najbardziej celowa, za miesiąc rosyjskości dotknę własnymi oczami. Żadna co prawda Karelia, zwyczajna Moskwa, ale w końcu rosyjska. Spróbuję rosyjskiego królika wyciągnąć z własnego kapelusza. Swoją drogą, ciekawy czas mi się trafił na dotykanie Rosji.

*Mariusz Wilk Dom nad Oniego

piątek, 28 marca 2014

Lemem


„....Między trzydziestką a czterdziestką, bliżej drugiej: smuga cienia – kiedy już przychodzi akceptować warunki nie podpisanego kontraktu, narzuconego bez pytania, kiedy wiadomo, ze to obowiązuje innych, odnosi się i do ciebie, że z tej reguły nie ma wyjątków: chociaż to przeciwne naturze, należy się jednak starzeć. Dotąd robiło to po kryjomu ciało – tego już nie dość. Wymagana jest zgoda. Młodzieńczy wiek ustanawia jako regułę gry – nie, jako fundament – niezmienność własną: byłem dziecinny, niedorosły, ale już jestem prawdziwym sobą i taki zostanę. Ten nonsens jest przecież podstawą egzystencji. W odkryciu bezzasadności tego ustalenia zrazu tkwi więcej zdziwienia niż lęku. Jest to poczucie oburzenia tak mocne, jakbyś przejrzał i dostrzegł, że gra do jakiej cię wciągnięto jest oszukańcza. Rozgrywka miała być całkiem inna; po zaskoczeniu, gniewie, oporze, zaczyna się powolne pertraktacje z samym sobą, z własnym ciałem, które można by wysłowić tak: bez względu na to, jak płynnie i niepostrzeżenie starzejemy się fizycznie, nigdy nie jesteśmy zdolni dostosować się umysłowo do takiej ciągłości. Nastawiamy się na trzydzieści pięć, potem na czterdzieści lat, jakby już w tym wieku miało się zostać, i trzeba potem przy kolejnej rewizji przełamania samoobłudy, natrafiającego na taki opór, że impet powoduje jak gdyby nazbyt daleki skok. Czterdziestolatek pocznie się wtedy zachowywać tak, jak sobie wyobraża sposób bycia człowieka starego. Uznawszy raz nieuchronność, kontynuujemy grę z ponura zaciekłością, jakby chcąc przewrotnie zdublować stawkę: proszę bardzo, jeśli ten bezwstyd, to cyniczne, okrutne zadanie, ten oblig ma być wypłacony, jeżeli muszę płacić, chociaż nie godziłem się, nie chciałem, nie wiedziałem, masz więcej niż wynosi zadłużenie – według tej zasady, brzmiącej humorystycznie, gdy ją tak nazwać, usiłujemy przelicytować przeciwnika. Będę ci tak od razu stary, że stracisz kontenans. Chociaż tkwimy w smudze cienia, prawie za nią, w fazie tracenia i oddawania pozycji, w samej rzeczy wciąż walczymy jeszcze, bo stawiamy oczywistości opór i przez tę szamotaninę psychicznie starzejemy się skokami. To przeciągamy, to niedociągamy, aż ujrzymy jak zwykle zbyt późno, że cala ta potyczka, te samostraceńcze przebicia, rejterady, butady też były niepoważne. Starzejemy się bowiem jak dzieci, to znaczy odmawiając zgody na to, na co zgoda nasza jest z góry niepotrzebna, bo zawsze tak jest, gdzie nie ma miejsca na spór czy walkę – podszytą nadto załganiem. Smuga cienia to jeszcze nie memento mori, ale miejsce pod niewielkim względem gorsze, bo już widać z niego, że nie ma nietkniętych szans. To znaczy: teraźniejszość nie jest już żadną zapowiedzią, poczekalnią, wstępem, trampoliną wielkich nadziei, bo niepostrzeżenie odwróciła się sytuacja. Rzekomy trening był nieodwołalną rzeczywistością; wstęp – treścią właściwą; nadzieje – mrzonkami, nieobowiązujące zaś, prowizoryczne, tymczasowe i byle jakie – jedyną wartością życia. Nic z tego, co się nie spełniło, już na pewno się nie spełni i trzeba się z tym pogodzić milcząc, bez strachu, a jeśli się da – i bez rozpaczy.....”
ode mnie – ja...przesunęłabym tylko granice – na między 40-tką..a..50-tką... Potem to już właściwie wszystko jedno.

środa, 26 marca 2014

kurzy pro life

Protestuję przeciwko bezmyślnemu marnotrawieniu kurzych zarodków! Każda kura zasługuje na to, by z jej jajka powstał kurczak. Konsumpcja jaj powinna być zabroniona. Ba... karalna! Wszak to pozbawia świat stad kurcząt! Miliony niewykorzystanych zarodków giną w otchłani paszczęk jajożerców. Każda kura powinna służyć li tylko prokreacji. Żadnej konsumpcji. Stanowczo przeciwko temu protestuję, bardzo stanowczo.

Hydrozagadka

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie, a baba chyżo przybiegła, jak to baby we zwyczaju mają. I pokazał był Pan babie, jak hartował się chart. A tak się hartował, że hydrzych zwyczajów nabrał. Chwiejące się głowy wyrastały mu jedna po drugiej, charczał przy tym straszliwie i tchawicą ruszał, jak suwnicowy suwnicą.

niedziela, 23 marca 2014

53

Majka zachorowała na ospę, więc nie było kompletu. Był tort, zaśliniony buziak od Jaśka i piękny ceramiczny kot. Nawet zięciunio cmoknął teściową. A potem robiliśmy tratwę z korków i wykałaczek. Całkiem nieźle nam wyszło. Próba generalna wyporności dziś przy kąpieli, jutro będzie relacja. Jasiek dostarczył mi dziś, oprócz uśmiechu i buziaka, tematu do przemyśleń. Jakiś czas temu dostał ode mnie kotka z jakimś piszczącym dinksem w środku. W związku z tym "kota się nie pierze". Dinks by przestał działać. Jednakże kot, wytarmoszony i wycmoktany wygląda, jak nieboskie stworzenie. Córka chce uprać, ale ten dinks... Doszliśmy więc do wniosku, że zrobimy kotu operację. Wytniemy dinksa na czas prania. Córka spytała tylko blado: A kto go potem zszyje? Jasiek bez namysłu zawołał: Babcia Jenia! Na pytanie, skąd wie, że babcia Jenia umie szyć, odpowiedział: przecież zrobiła tratwę. Po namyśle dodał: i łódkę, i hełm. Znaczy babcia Jenia umie i szyć. Przyznam, że czekałam na coś w rodzaju: bo babcia umie wszystko. No cóż, popracuję nad wnukiem, może w przyszłym roku. I sobie pomyślałam, że być może za ileś lat Jasiek wspominając babcię, wspomni razem robioną tratwę, i kota, i łódeczki.... I ciepło mi się zrobiło na sercu.

piątek, 14 marca 2014

Baba z Nienacka

I weszła była baba z Nienacka do ogrodu Pańskiego wypukłość nadmierną biustu babskiego tłumacząc ochronie nowym biustonoszem push-up. Że niby jak Natalia Siwiec być chce. Uśmiała się ochrona po kokardy, bo gdzie tam babie z Nienacka do Natalii Siwiec, no gdzie? I puścili byli babę głupią ochroniarze na teren ogrodu Pańskiego, nie wiedząc, co czynią. Albowiem baba w miejscu, gdzie biust mieć powinna, dżendera straszliwego schowała. Tego, co to Pan stanowczo zakazał był wpuszczać w obawie przed zgorszeniem straszliwym, spedalaniem ptasząt niewinnych, tudzież nieletnich. Odeszła baba kilka kroków od bramy Pańskiej na wszelki wypadek i jak nie pizgnie dżenderem po okolicy! Zafurczało, zawyło i zakurzyło. I rozpełzł się był dżender podstępny po zakamarkach ogrodu Pańskiego, rozpełznięty okopał się i oflagował. Zjadliwie sączył do uszek samiczek niebieskich, by nie pozwalały traktować się przedmiotowo przez samców, by córek na różowo nie ubierały. Kłamał bez mrugnięcia dżenderową powieką, że wszak Pan wszystkich równymi stworzył. Że samiczka może być dobrym szefem, a samiec niezłą pielęgniarką. Że nic złego nie ma w ubieraniu się przez samiczki w spodnie, a przez samców w sukienki: obrazował zdjęciami Szkotów, co to im zimno w przyrodzenie, bo w spódniczkach chodzą. Radził samiczkom, żeby gwardię Pańską wzywały, gdy spracowany samiec napiwszy się emocje na nich wyładowywał. Słowem: Sodoma i Gomora! Do złego namawiał. Do pogwałcenia ustalonego porządku, do przewrotu, do rewolucji! Drań podstępny. Toteż ruszyły na niego hufce tradycji odwiecznej wierne: panowie w czarnych sukienkach i babochłopy sejmowe. Na czele stanęły dwie Herodiady sejmowe i dalejże prać po pyskach heretyków i kacerzy jednych! Dalejże pluć na cyklistów, żydów i masonów! A baba biust uwolniwszy od dżendera i watą go napchawszy, by ponętniejszy się wydał był, do swego Nienacka wyruszyła, bo chłop lada chwila z popijawy wróci i jeść wołać będzie. A jak zupa będzie za słona, to i biust ponętny jej nie pomoże.

Wisi w okolicy.