środa, 30 stycznia 2013

Się porobiło

Pani doktor skierowała do pulmonologa, podejrzewa krztusiec. Zamurowało mnie całkiem. To raczej choroba dziecięca z tego, co pamiętam. Sama nie wiem, co myśleć.

wtorek, 29 stycznia 2013

Bibere

Jak pić życie? Powoli, smakując każdą jego kroplę? Czy szybkimi haustami? Pić je na gorąco, czy raczej schłodzić przed? Podgrzać czy dodać lodu? A może jakieś dodatki, jak sok pomarańczowy do Campari? Campari wolę bez dodatków, po prostu bitter. Co do życia - nie mam zdania. Czasem mam ochotę wypijać kurcgalopkiem, byle szybciej. To wtedy, gdy jest gorzkie lub kwaśne, wtedy też wykrzywiam się  niemiłosiernie. Zimne wywołuje u mnie dreszcze, nieprzyjemne dreszcze. Ale gdy mi smakuje, przedłużam picie, ile się da. Każdą kroplę smakowałabym tysiące razy. Trzymała na języku chłonąc konsystencję, aromat... Połykam takie krople z żalem, że to koniec ich trwania. Wypiłabym była fajne, ciepłe życie.
Bibere humanum est, ergo bibere!
Pisałam to dawno temu. Nic się nie zmieniło, wciąż wypiłabym fajne, ciepłe życie. I takie mam.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Zdeprawowany anioł


Lekarz stwierdził, że nic mi się na szczęście nie zapaliło, jednakże to paskudna wirusówka. Żadnego antybiotyku nie powinnam przyjmować, ale mam go skończyć plus leki, które dostałam dziś. W środę kontrola. 
Wracając od lekarza spotkałam zimowego Rzeckiego. Profesor tym razem miał znoszoną kapotkę ściśniętą skórzanym paskiem i, jak zwykle, chaplinowskie butki i laseczkę. Okrągłe okularki oczywiście i barankowa czapeczka. Szedł ulicą prezentując rozradowane oblicze. Przystanął i wskazując laseczką na padające z nieba płatki śniegu rzekł do mnie z charakterystycznym akcentem: bolszewicy nam zdeprawowali aniołki, aniele, widzisz? Wyrywają sobie piórka i zrzucają na ziemię, golizną świecąc w niebie. Zdeprawowane aniołki! Uśmiałam się oczywiście i już w lepszym humorze powędrowałam na przystanek. Dobrze spotkać Rzeckiego o śnieżnym poranku.
A teraz, jako że niekoniecznie powinnam leżeć, biorę się za katalogowanie książek. Na początek ściana przy wejściu.

niedziela, 27 stycznia 2013

Miękka staruszka

Kaszlę, kaszlę i kaszlę. Gardło mam w związku z tym zjechane, jak polska droga lokalna trzeciej kategorii odśnieżania. W oskrzelach, płucach, czy co ja tam mam, dudni, gra i śpiewa na różne tony. Bolą plecy, żebra i jeszcze jakieś inne organy, niezidentyfikowane przeze mnie. Biorę Acodin i staram się leżeć bez ruchu. Tak, jak teraz nigdy chyba nie kasłałam, choć w tym akurat mam całkiem niezłe doświadczenie. Samo wspomnienie o zapaleniu papierosa powoduje strach przed kaszlem. I to jest plus owego minusa - zero palenia. Jutro mądry lekarz i może jakieś sensowne leczenie. Zaordynowany przez dr Lakonicznego antybiotyk najwyraźniej nie działa. Syrop z cebuli z miodem nie działa. Czosnek nie działa ( może jedynie powodując oryginalny zapach). Własnoręczny sok z malin nie działa, kupny też nie. Nawet pobożne życzenia nie działają.
No to teraz jestem miękką staruszką kaszlącą w dotyku, no.

sobota, 26 stycznia 2013

Puknięta baba

I wezwał Pan był babę przed oblicze swoje boskie czymś zatroskane i rzekł jej był: a chodźże, babo, ku mnie, ja Cię puknąć pragnę. Stanęła baba, jak rozdziawa jakaś kombinując w babskim łebku, czego to Pan od niej chcieć może. I w co on pukał będzie? W drzewo puka dzięcioł, zresztą baba wszak nie z drewna. Gorąco i błękitnokrwista baba jest. Podeszła bliżej z ciekawością babską na obliczu i innych organach babskich. Błekitna krew zagrała w niej, jak Wojski na rogu Chmielnej i Nowego Światu. A Pan zawołał: puk! puk! I puknął był babę w czółko z pytaniem: a ty co myślałaś babo durna?

piątek, 25 stycznia 2013

Pyszna rybka

Leżę uczciwie, bo sił nie mam się ruszać. Mam wrażenie, że mimo przyjmowania antybiotyku, jest gorzej, niż było. Może dlatego, że wczoraj nie poleżałam. Był brat i koleżanka, dawno umówiona. Przygotowałam pieczonego pstrąga z bryndzą i koperkiem. Wyjęłam z piekarnika i koleżanka wydłubała dla siebie kawałek. Spróbowała i rzekła: pyszna rybka. W końcu i ja usiadłam i spróbowałam. Jak to była pyszna rybka, to ja jestem diva operetki wiedeńskiej! Była zwyczajnie zimna, choć upieczona. Okazało się, że mój piekarnik chyba wysiadł do reszty, musiałam zwiększyć grzanie na max i położyć rybę na najwyższej półce. Po kilkunastu minutach była wreszcie, jak zwykle. A koleżanka tłumaczyła się z tego "pyszna rybka", że niby nie wypada gospodyni koło pióra robić. Uśmiałam się, choć trochę było mi wstyd, że dałam plamę jako garnkotłuk. I będę jej tę "pyszną rybkę" wypominać długo, a co mi tam.

środa, 23 stycznia 2013

Komu duszę, komu?

I przybyła baba na doroczny jarmark w ogrodzie Pańskim, wór wielki na plecach dźwigając z trudem babskim. A mienił się wór ów i iskrzył, i kształt zmieniał, jakby coś żywego w nim siedziało. I zasiadła baba na straganie wolnym, opłatę należną Panu wniósłszy, i targować zaczęła, jak najęta. Brać! Wybierać! Nie przebierać! Świeże, dzisiejsze, dostawa od producenta, bezpośrednio! Kupisz dwie, trzecią dorzucę gratis! A głos miała baba donośny, a dźwięczny, toteż ptaszkowie niebiescy i inne stworzenia Pańskie, co to ni orzą, ni sieją, bliżej podbiegły były z zaciekawieniem oczami, czy co tam kto miał, łypawszy. Patrzą i widzą, że baba nic z wora nie wyjmuje, ale zachwalać towaru nie przestaje. Wreszcie jeden odważny podszedł był bliżej i pyta: a co wy tam, babo, sprzedajecie, że takie niewidoczne? Zaśmiała się baba wdzięcznie postacią całą swoją babską i rzekła była: A duszyczki sprzedaję, kreaturko  Pańska, duszyczki. Do wyboru, do koloru, do smaku, co kto lubi. A jak nie ma, co lubi, to polubi, co dostanie. A gdzież one duszyczki masz, babo, bo uczciwszy oczy, goły stragan jeno widać? - spytała kreaturka Pańska. A we worze, kreaturko, we worze, com go od świtu na plecach babskich dźwigała, by na jarmark Pański zdążyć - odrzekła baba pot babski z czoła palcyma zgarniając - Strudzonam wielce, to i szybko sprzedać chcę, za pół ceny, za pół grosza. A po co nam, ptaszkom niebieskim i innym takim, owe duszyczki? Cóż my z nimi robić będziemy? - gwar się podniósł niesłychany i pytania jedno za drugim leciały w stronę baby. A baba nic sobie z pytań nie robiąc perorowała dalej: patrzajcie ptaszkowie, oto duszyczka niewinna, bieluśka niczym obłoczek, nie używana wiele. Smakuje, jak lody śmietankowe w dzieciństwie. Taniuśko oddam, taniuśko. A tu duszyczka czerwoniutka, jak płomień, kształt serca ona ma i pachnie dymem z ogniska. A iskrzy się, diablica, jak kowadło w kuźni iskrami sypie, Ta droższa, bo namiętności pełna. Ale jak kto chętny dopłacić drugie pół grosza, dorzucę tę zgniłozieloną, z czarnymi igiełkami w środku. Te igiełki to zawiść, ale kto widział namiętność bez zazdrości? Kupujcie, ptaszkowie mili, kupujcie! Gdy baba tak zachwalała towar swój, duszyczki zaczęły były z wora nieśmiało wyłazić. O, tam, na prawo, taka liryczna i eteryczna wypełzła. We fioletach cała, w pastelach. A zapach fiołków roztaczała była, jak szalona. I już tłum chętnych się rzucił ku niej, by nabyć i szczęściem pastelowym się cieszyć. A tu, z lewej jakaś nadęta burość się wypycha na wolność. Brzydactwo straszne, nijakie takie, bezkształtne i bez zapachu, ale puszy się, jakby pawi ogon miała. I ta nabywcę znalazła szybko, bo ważnością jakąś nadęta była, a ważność się zawsze przyda. Wylazła też pomarańczowa taka, krzykliwie piszcząca, duszne ADHD prezentując. Tu się zakręciła, jak fryga, tu tupnęła, tu się nadąsała... i już ją kupili, bo taka odważna, taka zadziorna, taka medialna. Nie minęło pół godziny, a wór pusty baba miała. I wziąwszy wór w rękę babską, młynka nim wywijając, jak torebką od Gucciego, poszła baba w siną dal dusze zbierać do wora. A jak już nazbiera, nasprzedaje, naciuła, to sobie kupi nową, nieużywaną, świeżą duszę. I emeryturę babską spędzać będzie czystą duszą się radując.

Niniejszym dziękuję mojej inspiracji, no.

Skarbiec Pański

I stanął Pan był przed skarbcem swoim boskim i zadumał się głęboko. Bo też i dumać miał nad czym. Skarbiec Pański wypełniony był po brzegi duszami bez przydziału: niechcianymi, odrzuconymi, niepotrzebnymi, zużytymi do cna. A dusze piękne były w owym skarbcu, oj piękne. Różne, różniste. Od tych malutkich, ledwo poświatą boską muśniętych, po duże, napełnione pięknymi przeżyciami, emocjami, uczuciami. A każda z nich miała swoją barwę i kształt, smak i zapach, a nawet głos. Były tam dusze czerwone, jak ogień, parzące palce przy dotknięciu - te pachniały dymem z ogniska i tatarakiem o zmroku. Inne aż raziły w oczy swoją bielą, tak były czyste. Przez ich przezroczystość widać było letni poranek po burzliwej nocy, widać było spokojny brzeg morza i przelewający się pod stopami piasek. Te smakowały, jak śmietankowe lody z dzieciństwa. Na samym dnie leżały dusze aż ciężkie od gniewu, złości i nienawiści. W ich brudnoszarej poświacie wciąż migotały gniewnie  zielone iskry zawiści, pobłyskiwały fiolety gniewu. Te rozpychały się wśród innych najmocniej. Kłębiły się wydając dźwięki podobne do bzyczenia roju pszczół. I stał Pan zadumany wśród tych dusz i duszyczek, zastanawiając się komu by je tu wcisnąć.  Żadnej baby w okolicy widać nie było, a wzywać boskim basso profondo przy otwartym skarbcu nie śmiał z obawy przed niekontrolowaną ucieczką dusz wszelakich. Bo i cóż by wtedy świat począł, gdyby tak dusze się po nim rozbiegły były szukając właścicieli? 

Nie ja wymyśliłam różnorodność dusz, wykorzystałam wymyślone. I nie mogę przestać dusznie myśleć, no.

wtorek, 22 stycznia 2013

to samo, co zwykle...

Nie miałam w tym roku okazji zobaczyć świątecznego oświetlenia Starówki, aż do dzisiaj. Nie ma już klimatu świąt, ale wciąż jest ładnie, szczególnie po zmroku. 
Odwiedziłam Stare Miasto oczywiście z powodu wizyty u lekarza. I tym razem był jakiś nowy lekarz. Starszy pan, o połowę głowy ode mnie niższy i bardzo ... lakoniczny. Powiedział "dzień dobry", spytał, co mi dolega poza kaszlem i zamilkł. Osłuchał, zajrzał w gardło i zasiadł przy komputerze. Bez słowa. Badanie zajęło mu około 3-4 minut, wypełnianie czegoś tam w komputerze na pewno ponad 10 minut. Efektem wypełniania rubryczek okazała się pięknie wydrukowana recepta. Niestety, na antybiotyk, którego nie mogę brać. "I co ja teraz zrobię?" - mruknął. Tym razem ja byłam lakoniczna i nie rzekłam ani słowa. Postukał w klawisze i wyskoczyła druga recepta. "Na recepcie jest sposób przyjmowania" - znów wydał z siebie głos, spytał jeszcze tylko, czy pracuję w sobotę, wypełnił druk zwolnienia (tym razem ręcznie) i powiedział "do widzenia". Nie powiedział, co mi jest, nie zainteresował się samopoczuciem, lakonicznie spławił jednym słowem. Na szczęście znam swój organizm i wiem, co mi jest (czyli to samo, co zwykle). I coraz bardziej jestem ciekawa, kogo zastanę w gabinecie następnym razem.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Mięszane

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i nic do powiedzenia nie miał jej był. Zdziwiona milczeniem baba spytała Pana: czemu milczysz, Panie? A Pan zaprezentował był na swym obliczu boskim uczucia mięszane: radość, że baba małomównością Pana zainteresować się raczyła była i wstręt, że babsztyl śmie zakłócać milczenie boskie. Baba odmięszała się Panu na obliczu babskim radością, że Pan raczył był ją wezwać i wstrętem, że wezwał, a gadać nie chce. I usiadła baba u stóp Pańskich, równie zmięszanych, jak ich właściciel i milczała była zawzięcie, jako i Pan.

niedziela, 20 stycznia 2013

Wypełniacze duszy

Jeszcze

…więc jak się już ma psa i kota, miłe mieszkanko spółdzielcze,
I wszystko się w naszym życiu układa tak plus-minus znośnie,
I gdy się w tym życiu już miało tę pewną ilość dziewczyn,
A właśnie jest popołudnie, i słońce świeci skośnie,

To dobrze jest usiąść w fotelu, a kot niech się zwinie obok,
I żeby w zasięgu ręki było koniecznie pół czarnej,
A radio niech gra Gershwina, a my, kiwając nogą,
W ten skośny promień puszczamy dym z papierosa Carmen.

Na półkach piętrzą się książki, i pył z nich wiruje w słońcu,
I wszystko jest złotobrunatne, a tylko rapsodia błękitna,
I trochę smutno, że trzeba to będzie zostawić w końcu,
I że już się nie siądzie w fotelu, żeby Trzech Muszkieterów poczytać,

Bo może się kiedyś tak zdarzyć, że patrzysz — a ciebie już nie ma,
Chociaż jest kawa i fotel, i słońce na kociej sierści,
I chociaż wciąż jeszcze w powietrzu snuje się dym z Carmena,
I równie jak dym błękitny wciąż snuje się ten mister Gershwin.

Pies podniósł głowę i warknął, ale na razie nikt nie wszedł,
Choć ktoś stał jakby za drzwiami, i jakby zamykał parasol.
Kot otwarł oko, popatrzył i spytał — Jesteś tu jeszcze?
— Jeszcze tu jestem, mój kocie. I staram się trzymać fason.

A.Waligórski


 Leniwie było dziś na szczęście. Wyspałam się wyłączając telefon po prostu, że też wcześniej na to nie wpadłam! A wyspanie się było potrzebne, bo wczorajszy wieczór był długi i zakropiony butelką grzanego wina wypitego wspólnie z koleżanką. Przy okazji obgadałyśmy, co było do obgadania, wyśmiałyśmy, co było do wyśmiania. Odreagowałam wreszcie. I dostałam piękne "coś" z napisem: friends feed the soul". Znamy się około 20 lat, nigdy nie było między nami żadnej deklaracji przyjaźni, a jakoś to się kręci. Przeszłyśmy razem różne zawirowania i jej, i moje. Razem. Bez deklaracji, ale działając. Jesteśmy zupełnie różne osobowościowo i zewnętrznie, wspólne mamy wartości, podejście do życia. Obie nie jesteśmy ani trochę przywiązane do materii, choć przyznam, że ja poszłam trochę dalej. Ona ma młodego syna, jeszcze musi, ja już nie. Nie mogę jej tylko namówić na czytanie, choć czasem po mojej opowieści o jakiejś smakowitej lekturze, sięga po książkę. Podobno odbije to sobie, jak syn dorośnie, tak obiecuje. Teraz namawiam ją na wieczór w teatrze, bardzo chcę zobaczyć "Ja, Feuerbach" - jak głoszą afisze Fronczewski reżyseruje Fronczewskiego, a to może być całkiem fajne. Dobrze mieć takie wypełniacze duszy.

sobota, 19 stycznia 2013

Trzeci koniec kija

Całe swoje, dość długie już życie, przeżyłam w przeświadczeniu, że kij ma dwa końce. Otóż guzik prawda, okazało się, że istnieje i trzeci koniec kija. A jak się oberwie tym trzecim, boli bardziej, niż tymi dwoma, które kij ma w standardowym wyposażeniu. Mam za sobą kolejną noc z liczonymi na palcach jednej ręki godzinami snu. I nie wiem, czy jestem bardziej zmęczona, czy bardziej otępiała z nadmiaru wrażeń.
Czytam Umberto Eco "Tajemniczy płomień królowej Loany".
..."Tak. Żeby skoczyć, musisz rzucić się do przodu, ale żeby to zrobić, musisz wziąć rozbieg, a więc cofnąć się. Jeśli się nie cofniesz, nie pójdziesz do przodu. No właśnie, mam wrażenie, że aby powiedzieć, co zrobię później, powinienem wiedzieć dużo o tym, co robiłem dawniej. Przygotowujemy się do zrobienia czegoś, żeby zmienić to, co było przedtem. (...) Ludzie żyją w trzech chwilach: oczekiwania, uwagi i pamięci. Żadna z nich nie może się obyć bez pozostałych. Nie udaje ci się dążyć do przyszłości, ponieważ straciłeś swoją przeszłość."...

Chciałabym, żeby przeszłość wybiórczo zniknęła. O wiele lepiej bym się czuła sama ze sobą.

niedziela, 13 stycznia 2013

Strasna zaba

Pewna pani na Marsałkowskiej
kupowała synkę z groskiem
w towazystwie swego męza, ponurego draba;

wychodzą ze sklepu, pani w sloch,
w ksyk i w lament: – Męzu, och, och!
popats, popats, jaka strasna zaba!

Mąz był wyzsy uzędnik, psetarł mgłę w okulaze
i mowi: – Zecywiście cos skace po trotuaze!

cy to zaba, cy tez nie,
w kazdym razie ja tym zainteresuję się;

zaraz zadzwonię do Cesława,
a Cesław niech zadzwoni do Symona -
nie wypada, zeby Warsawa
była na „takie coś” narazona.

Dzwonili, dzwonili i po tsech latach
wrescie schwytano zabę koło Nowego Świata;
a zeby sprawa zaby nie odesła w mglistość,
uządzono historycną urocystość;

ustawiono trybuny,
spędzono tłumy,
„Stselców” i „Federastów”
- Słowem, całe miasto.

Potem na trybunę wesła Wysoka Figura
i kiedy odgzmiały wsystkie „hurra”,
Wysoka Figura zece tak:

- Wspólnym wysiłkiem ządu i społecenstwa
pozbyliśmy się zabiego bezecenstwa -
panowie, do góry głowy i syje!

A społecenstwo: – Zecywiscie,
dobze, ze tę zabę złapaliście,
wsyscy pseto zawołajmy: „Niech zyje!”

/Konstanty Ildefons Gałczyński/

 Strasna zaba wypełzła dziś na ulice, nie tylko warszawskie. Wypełzła z puszkami i czerwonymi serduszkami. Jeśli będzie pusta puszka - nie dostaniesz ty serduszka! Oprócz zbiórki do puszek, wielcy i mali przekazują swoje dary na licytacje mające zasilić konto WOŚP. Kto i co przekazał? Ano minister Piechociński słoik grzybów, minister Nowak modele lokomotyw, prezydent Wałęsa swoją książkę i swoje zdjęcie, obecny prezydent również swoją książkę, minister Sikorski kubek z własnym podpisem, minister Gowin filiżankę i pióro, poseł Miller obiad w sejmie w swoim towarzystwie. Ale moim zdaniem wszystkich przebił poseł Palikot - otóż można wylicytować kolację, którą on sam przygotuje i spożyje wspólnie ze zwycięzcą aukcji. I proszę, jak pięknie przekazane przedmioty świadczą o ofiarodawcach? Ile można z nich wyczytać. No.

piątek, 11 stycznia 2013

Zapiski z podróży krótkobieżnych

Młodzieniec miał niebieskie oczy patrzące zimno spod wydatnych łuków brwiowych. Mocno zaciskał wąskie usta, siedział wyprostowany, sztywny. Gdyby nie mrugał powiekami, wyglądałby jak sklepowy manekin przez przypadek posadzony w autobusie. Siedzący obok chłopak zagadywał go, często zadając pytania, czy też domagając się potwierdzenia. Sztywny młodzieniec ani drgnął. Od czasu do czasu tylko wykonywał, jakby od niechcenia, przeczący ruch głową. Całym sobą krzyczał: 1. jestem ponad 2. nie wiem, jak się zachować. Wyglądał jak typowy neurotyk nieumiejący lub bojący się pokazać jakiekolwiek emocje. Emocje drgnęły mu dopiero, gdy obok niego stanął chłopak z widoczną po rozszczepie podniebienia blizną i nieco gamoniowatym wyrazem twarzy. Wtedy sztywny młodzieniec zaśmiał się krótko i wrednie, pokazując wspaniałe, lśniące bielą zęby. Następnie wstał i poszedł w drugi koniec autobusu. 

Dwie świergolące dziewczątka w wieku późnomaturalnym gawędziły beztrosko o czymś najwidoczniej wesołym, bo w zachłyśnięciu osiągały wysokie C. Trzepotały, czym się dało: włosami, rzęsami, rękoma i językami. Równie beztrosko, jak rozmawiały, uderzały w rozświergoleniu plecaczkami stojące za nimi osoby. Osoby zaprotestowały i zostały uraczone porcją chichotliwego świergotu typu: a co to panu/pani przeszkadza?

Pan miał rzymski profil i całkiem bielą siwe włosy przy młodej, może czterdziestoletniej twarzy. Siedział niewzruszenie obserwując autobusową menażerię. Czasem tylko, słysząc co wyższe tony świergolących, uśmiechał się pod rzymskim nosem. Miałam wrażenie, że kiedy wstanie, okaże się posągiem co najmniej Oktawiana. 

Siwiuśka staruszka w filcowym kapelutku z równie filcowym kwiatkiem oglądała sobie świat za szybą, postukując czasem laską. Miała piękną twarz, całą w mimicznych zmarszczkach, delikatną, jak papier ryżowy, prawie przezroczystą. Przyjemnie było na nią patrzeć.


czwartek, 10 stycznia 2013

Legalizacja wolnej woli

I stawiła się baba przed boskim obliczem Pańskim i rzekła: Panie, ty, który jesteś wieczny i długoterminowo prawami świata tego zarządzasz. Panie ustalający kolejność zdarzeń i ich czas właściwy. Ja, baba schyłkowa, wnoszę u twej boskiej instancji o zalegalizowanie wolnej woli. Pozwól nam, krótkoterminowym, wybierać, co dla nas właściwe. Pozwól nam ponosić konsekwencje naszych wyborów bez odwoływania się do twej łaski przebaczania ustami swych sług. Wszak ty nas osądzasz najsprawiedliwiej, kiedy przed twym boskim obliczem stajemy. Ty znasz najlepiej nasze intencje, zamiary i postępki. Nie pozwól, aby jacyś, podobni nam krótkoterminowi, ustalali prawa niezgodne z twymi naukami, by wywyższyć się ponad innych. Zalegalizuj Panie wolną wolę z wszystkimi tego konsekwencjami.

środa, 9 stycznia 2013

Autorytet boski

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej był, autorytetem boskim słowa swe wzmacniając: jesteś babo wszeteczna z natury, zatem chłop wykorzystywać Ciebie będzie tylko w celu zaspokojenia swych słusznych chuci. Ty zaś dziecko poczniesz w swym łonie wskutek owego zaspakajania. Poczniesz i nosić będziesz brzuch wielki mając i wyglądając, jak obrzmiała krowa. I pozbawiona prawa będziesz do decydowania, czy począć chcesz i czy poczęte wydać na świat pragniesz. A wydawać poczęte na świat będziesz w bólu i cierpieniu, bez prawa do znieczulenia, albowiem wszeteczna jesteś i ukarana być musisz. I poczniesz z łaski Pańskiej owoc swego wszeteczeństwa, i ciało twe obrzydliwe chłopu się jawi, albowiem rozstępy, cellulit i sflaczałość owego ciała będzie następstwem, karą i przyczyną. I tradycyjny, mocą Pańską uświęcony model rodziny pielęgnować będziesz zaspakajając potrzeby chłopa, albowiem tak chce Pan. Nie będziesz przed ciosem ręki chłopskiej się uchylać, ani skarżyć nikomu, żeś bita, bo słusznie się tobie to należy, jeśli sprostać nie umiesz wymaganiom chłopa swego. I starzeć się będziesz bez godności, jak bez godności owoc wydawałaś na świat. I umierać babo będziesz bez godności, bez  prawa do eutanazji, doświadczając łaski Alzheimera, by nie pamiętać, komu takie życie zawdzięczasz. Albowiem nikt wszeteczny godności dostąpić nie może, jako zdecydował Pan w łaskawości sprawiedliwej boskiej.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Paskudy

James Cameron w batyskafie "Deepsea Challlenger" spojrzał niedawno w pyski kreaturom z Rowu Mariańskiego. Specjalnie tam się zanurzył, by je obejrzeć. I wypłynął.

Sternoptychinae (hatchetfish)


Anoplogaster brachycera (Fangtooth)
Caulophryne jordani (Fanfin seadevil)



Lophiiformes (Anglerfish)


To tylko niektóre paskudztwa z tam żyjących. Szczypią, gryzą, wciskają się do uszu, nosa i gdzie się da. Nie pozwalają oddychać pełną piersią, zaburzają sen. I to jest niezły powód, dla którego należy unikać głębokich dołów.

/zdjęcia znalezione w różnych miejscach w sieci/



sobota, 5 stycznia 2013

Obfita sobota

Ale się porobiło... Wnuki odwiedzone, piec naprawiony, nawet dodatkowa szafka w kuchni na butelki zrobiona. Obfita sobota to była. Dostałam też bardzo fikuśne urządzenie do szlifowania blatu w kuchni, ale nie starczyło już czasu. Urządzenie nie wymaga ode mnie używania siły, nie powinnam więc mieć problemu. Jutro albo pojutrze blat wyszlifuję, posmaruję olejem i gotowe. A potem będę leżeć kończynami do góry, jak panisko jakieś. I czytać będę, co czytać powinnam, choć za oknem wieje i dmucha, jak diabli. Moje dzwoneczki na balkonie tańczą jakiś upiorny taniec pobrzękując i podzwaniając donośnie. Każdy w innej tonacji.  Mam na nogach bambosze, gra i śpiewa mi Artur Andrus "Duś, duś gołąbki", w kranie ciepła woda... 
Szczęście lubi nosić bambosze, słuchać muzyki i czytać ciekawe rzeczy. I mieć w perspektywie gorącą wreszcie kąpiel.

piątek, 4 stycznia 2013

Piąteczek

Miało być wesoło, jak na obrazku, bo piąteczek jest. Średnio wyszło. Czekam na fachowca od pieca i czytam wywiad z Maciejem Ziętarskim. W 2008 r. ten pan spowodował wypadek na jednej z ulic Warszawy jadąc samochodem z prędkością ponad 100 km/godz. W wypadku zginął jego kolega, chyba również dziennikarz sportowy. Pan Maciej Z. wiele lat był rehabilitowany, wreszcie mniej więcej doszedł do zdrowia. Wczoraj został skazany za spowodowanie wypadku, nie pamiętam, jaką karę otrzymał. Teraz udziela wywiadów, zainteresowanie nim mediów, po wyroku, większe. Nie wsłuchiwałam się dokładnie w całość, pan Maciej zresztą mówi dość niewyraźnie. Nie wiem, czy to skutek wypadku, czy zawsze tak mówił, ale trudno go zrozumieć. Z wywiadu utkwiło mi w pamięci jedno zdanie: "to wina mojej pasji". Pasji do czego? Do przekraczania prędkości? Nie do końca zrozumiałam. I stanowczo wolałabym, żeby te słowa wypowiedział człowiek mający ograniczoną świadomość na skutek jakichś urazów powypadkowych, niż dorosły mężczyzna, świadom swojego zachowania i jego konsekwencji.  Znacznie łatwiej by mi było zrozumieć. Albowiem świadomego narażania innych na skutki własnej głupoty nie rozumiem. Nie rozumiem i już.

czwartek, 3 stycznia 2013

I tylko mi bociana brak ...

Takie oto cudo zobaczyłam dziś w okolicy firmy. Stałam i przyglądałam się temu flamingu dłuższą chwilę. Bo dlaczego flaming? Gdzie się podziały swojskie krasnale brodate i czerwonogłowe? Flaming jest jakiś takiś... nie en courant całkiem w mazowieckim krajobrazie. Żeby to chociaż bocian był... 
Moje obecne otoczenie firmowe jest urokliwe. Przez okno widzę tuje i świerki oraz obietnicę obfitego kwiecia ukrytą pod warstwą śniegu. Dzisiaj jednak nic nie było w stanie przebić flaminga i niechcemisia poświątecznego.

wtorek, 1 stycznia 2013

Ja się Boya nie bojem...

Słówka

Gdy coś mnie nadto wzruszy
Lub serce mi podrażni,
Chowam się aż po uszy
Do swojej wyobraźni.

Tam, o każdziutkiej porze,
Schronienie mam zaciszne,
Gdzie myśl wyprawiać może
Przeróżne rzeczy śmiszne.

Miast czerpać próżną chwałę
W tym, że jak z książki gada,
W głupiutkie słówka małę
Calutka się rozpada.

Te słówka mi uciechy
Sprawiają nieraz mnóstwo,
Lubię ich puste śmiechy
I ducha ich ubóstwo.

Jak błazenkowie mali
Słówko się z słówkiem cacka,
To jęzor mu wywali,
To szczypnie je znienacka.

Jedno przez drugie hasa
Wydając kwik wesoły,
Niby dzieciaków masa,
Gdy wyrwie się ze szkoły.

Jednemu w tej pogoni
Pąsem nabiegną lice,
Gdy żywszy ruch odsłoni
Młodziutkich płci różnice.

Inne, troszeczkę z boku,
Przystanie gdzieś nieśmiele
I stoi, z mgiełką w oku,
Jak zadumane cielę;

Te dwa, w pustocie nowej,
Objęły się przyjemnie
I same w rym gotowy
Splatają się beze mnie;

Ja patrzę na niewinne 
Figielki miłych dziatek
I wolę niźli inne
Ten mały, własny światek...

/T.Żeleński/

Nic dodać, nic ująć. Jestem takie właśnie zadumane cielę. Przystanęłam sobie nieśmiele i mgli mnie w oczach. No.