poniedziałek, 31 października 2011

Buła

Próbowałam dziś kupić spodnie. Wszystkie posiadane zlatują mi z tego i owego, a te sprzed dziesięciu lat wciąż za małe. O ile bluzka luźniejsza nie wygląda źle, o tyle ze spadającymi spodniami czuję się idiotycznie. Założenie paska powoduje "bułę" tam, gdzie jej być nie powinno. Nic nie znalazłam. Spodni znaczy nie znalazłam, ale kupiłam szal w kolorze curry. Uwiążę sobie w charakterze paska i będę udawać, że ta "buła" to specjalnie. No.

niedziela, 30 października 2011

Królik zaczął...

Ktoś mi niedawno przypomniał Szantera, socjologa. Popełnił on dzieło "Socjologia kobiet". w którym dowodzi, że kobiety same siebie uczyniły towarem. W społeczeństwie matriarchalnym były znacznie bardziej rozwinięte od mężczyzn używając ich tylko do zapłodnienia i to jedynie raz w roku. W momencie, gdy zaczęły używać mężczyzn również jako obrońców i dostarczycieli dóbr wszelakich (wcześniej ich do tego przyuczywszy) spowodowały, że mężczyznom bardziej zaczęło się opłacać kupienie kobiety, niż jej obrona, zabieganie o dobrobyt itp. Tak więc... królik zaczął.
Zamierzam sobie Szantera przypomnieć, może inne ciekawe teorie znajdę. Wnioski bowiem o winie kobiety wyciągnęłam samodzielnie. To kobieta decyduje o jakości kontaktu z mężczyzną. Jeśli umie patrzeć (a większość umie i dodatkowo posiada intuicję), powinna wiedzieć, co mężczyzna ma do zaoferowania. Często zaślepiona uczuciem lub mająca konkretne usługi na myśli, udaje, że nie widzi. Odsuwając od siebie widoczne, jak na dłoni intencje mężczyzny, ustawia się na półce, jak towar właśnie. Po towar taki sięga zarówno klient znudzony dotychczas posiadanymi zabawkami, jak i klient, który rzeczywiście chce coś kupić. A kobieta powinna umieć ich odróżnić. Jeśli nie odróżniła, sama sobie winna. Znowu królik zaczął...
Kobieta mądra pozbawiona jest emocji, potrafi tak manipulować właścicielem towaru, aby nie zorientował się, że jest manipulowany. A emocje przy manipulacji są złym doradcą. Dobro i prawość zawsze przegra z ambicją i manipulacją.

sobota, 22 października 2011

Moment


Są momenty, które rozbrajają.

czwartek, 20 października 2011

Whola Lotta Love



Po tylu latach wciąż mam dreszcze słysząc tę piosenkę, nawet w tak nietypowym wykonaniu. Winslow jest geniuszem.

środa, 19 października 2011

Lampa

Mimo włączonego ogrzewania budzę się rano lekko zmarznięta. Postanowiłam więc, jak niedźwiedź, przygotować się do chłodów. Kupiłam sobie cieplejsze buty. Zwyczajne takie, wysokie, sznurowane, trochę wojskowe. Lubię kontrasty, zatem kupiłam też zwiewną spódnicę. Niestety, okazało się, że ma trochę przyszytych cekinków, a ja błyszczenia nie znoszę. Pewnie więc spędzę któryś wieczór na ich odrywaniu, a cekinki wykorzystam do zrobienia abażuru. Będzie dawał kalejdoskopowe światło w zimowe wieczory, ciepłe i migotliwe, jak moje myśli jesienne. Przypomniałam sobie lampę, która stała w moim rodzinnym domu - była połączona ze stolikiem i oplecionym jakimiś żyłkami gazetownikiem. Taka chyba była wówczas moda. Lampa miała zielony abażur i dawała wyjątkowo zimne światło. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy w moim domu nie będzie zimna. Słowa dotrzymałam - kolory w moim domu dają ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Zapachy wzmacniają to wrażenie. Brakuje mi tylko dźwięku, w dalszym ciągu szukam dzwoneczków. Kiedyś bywało ich sporo w sklepach indyjskich choćby, teraz szukam i szukam. Ale uparłam się na nie mocno. Niech mi pobrzękują delikatnie i marząco, bez względu na porę roku. Będą poprawiać mój nastrój, jeśli go nadwyrężę gdzieś "w świecie". Otulę się, okokonię i zapadnę w zimowy sen.

poniedziałek, 17 października 2011

Koniec świata

Pan Harold Camping na ten piątek zapowiada koniec świata. Nie po raz pierwszy - przewidywał krach bowiem już w 1994 i w maju 2011. Tym razem ma to być 21 października 2011 roku, czyli za kilka dni. Pal diabli przepowiednie i ich wiarygodność, zaczęłam się jednak zastanawiać, co bym zrobiła, a właściwie bym co chciała zrobić, gdybym była pewna, że zostały światu tylko 4 dni. I zgłupiałam. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. No, może poza założeniem kostiumu Supermana i uratowaniem świata. A gdyby tak naprawdę? Gdyby świat miał się za chwilę skończyć? Chciałabym zwyczajnie umrzeć szczęśliwa. Minimalistyczne podejście.

niedziela, 16 października 2011

Wiosna

W parku wiosna, naprawdę. Małe kwiatki wychylają się nieśmiało z pożółkłej już trawy. Nie mają odwagi jeszcze spojrzeć słońcu prosto w oczy, ale jeśli nikt ich nie podepcze i nie przyjdzie mróz, mają szansę rozwinąć się i zakwitnąć. A wtedy trawa wokół nich się znów zazieleni, znów będzie ciepło i słonecznie.

sobota, 15 października 2011

Tarta


Dzisiejsza tarta. Gruszkowo-migdałowa tym razem. Zaczynam mieć pomału apetyt na gruszki.

czwartek, 13 października 2011

Krzyże

Krzyż pański z tym krzyżem. Walka o kolejny krzyż, tym razem ten wiszący w sali obrad sejmu, rozpoczęta. Krzyż ten powiesiło dwóch posłów AWS w 1997 r. bez uzgodnienia z kimkolwiek. Teraz jego zdjęcia domaga się poseł Palikot. Do przewidzenia była reakcja pierwszego prezesa IV RP na wygnaniu - zażąda natychmiast prawnego usankcjonowania obecności krzyża w sali sejmowej. Argumenty? Pierwszy: podobno po powieszeniu krzyża nikt nie protestował - nieprawda, zaprotestował klub SLD ustami ówczesnego rzecznika, bezskutecznie zaprotestował. Drugi: kultura i tradycja chrześcijańska są najbardziej życzliwe człowiekowi - sprawa dyskusyjna w obliczu istnienia Inkwizycji, wynaturzeń seksualnych w kościele, że niektóre tylko fakty wspomnę. Trzeci: obrady w parlamencie brytyjskim zaczynają się modlitwą i nikt tego nie uważa za dziwne - głową kościoła angielskiego jest jednocześnie głowa pastwa, czyli królowa, a kto jest głową kościoła w Polsce? I koronny argument: tradycja, wartości chrześcijańskie itp.
Krzyż mi się w kieszeni otwiera, kiedy patrzę na zajadłość obu stron konfliktu. Dobry wynik Palikota napełnił mnie nadzieją na faktyczny rozdział kościoła od pastwa, co jest co prawda zagwarantowane Konstytucją, ale faktycznie... No właśnie. Krzyże wiszą wszędzie: w szkołach, urzędach, szpitalach. A wszak to instytucje państwowe. Ale ok, ktoś powiesił, mnie to szarga koło klosza, co wisi u kogoś na ścianie. Drażni mnie jednak wyjątkowo wyznawanie religii miłosierdzia (tej najbardziej życzliwej ludziom) z jednoczesnym działaniem przeciwko jej przykazaniom. Zakłamanie mnie drażni w każdej postaci. Czy jest to polityk wyrażający swoją wypowiedzią brak szacunku do posłanki Anny Grodzkiej, czy para małżeńska żyjąca jak pies z kotem, ale na mszę dzielnie maszerująca, bo "co ludzie i ksiądz powiedzą". Drażni to może za dużo powiedziane, nie szanuję ludzi zakłamanych i tyle. Wszystko jedno, czy zakłamanie jest na tle religijnym, czy jakimkolwiek innym. Zatęchłej, skołtunionej mendalności nie szanuję, ot co. Wolno mi, demokracja jest.

wtorek, 11 października 2011

Deja vu

Uczucie deja vu jest przerażające. Świadczy o tym, że "wszystko już było - rzekł Ben Akiba...". Wczoraj, rozmawiając z córką, miałam takie właśnie odczucia. Tylko główna postać była inna - to byłam ja przed wielu laty. Wiedziałam, że córka jest do mnie podobna osobowościowo, ale żeby aż tak? Te same przemyślenia, te same wątpliwości i te same marzenia. Fizycznie jesteśmy całkiem różne - ona jest blondynką o niebieskich oczkach, ja protiwpołożnie. Ale wnętrze prawie to samo. Nie prześlizgujemy się po powierzchni, zawsze próbujemy zajrzeć w głąb. Żadne "pomyślę o tym jutro" czy "nie muszę rozumieć". Szuka w sobie odpowiedzi na ludzi, chce zrozumieć motywy. A ja nie potrafię jej powiedzieć: daj sobie spokój, nie musisz rozumieć. Wiem, że to przyjdzie z czasem, z wiekiem. Zachęcam ją tylko do "Trzech panów w łódce" i Schopenhauera.

niedziela, 9 października 2011

Płaskogubcy

Pan ubrany był w fufajkę i coś dłubał. Podeszłam bliżej. Okazało się, że pan dłubie jakieś paskudnawe słoneczniki na jaskrawym, niebieskim tle. Zainteresowało mnie, czym ten pan dłubie. Było to niewielkie drewienko z oczkiem, jak w igle. Przechodziła przez owo uszko paskudnie niebieska nitka. A pan wkłuwał się w jakąś tkaninę i robił pętelki. Miejsce koło miejsca. Pomijam wartość artystyczną, przyrząd do dłubania był bezkonkurencyjny. Przykucnęłam obok pana, spytawszy uprzednio, czy mogę się przyjrzeć. Patrzyłam z jaką precyzją i łatwością odbywa się dłubanie. Pan zaczął śpiewnym akcentem opowiadać o przyrządzie, że można regulować wysokość pętelki, że wkłuwa się w każdy prawie materiał. Byłam coraz bardziej zainteresowana, zarówno dłubaniem, jak śpiewnym akcentem. Obejrzałam dłubanie z każdej strony: lewej i prawej. I pomyślałam, że też chciałabym podłubać. Kiedyś robiłam makramy i inne sznurkowe cuda. Pan zademonstrował mi działanie przyrządu do dłubania bardzo dokładnie, przyrząd nabyłam. Po czym wysłuchałam instrukcji, jak zbudować ramę do dłubania. W pewnym momencie pan użył słowa "płaskogubcy" i próbował znaleźć polski odpowiednik. Odruchowo podpowiedziałam "kombinerki". Oblicze pana rozjaśniło się złotozębnym uśmiechem i dalsza część rozmowy odbyła się już po rosyjsku. Dostałam przyrząd, instrukcje, jak zmieniać stopniowo wysokość pętelek, żeby uzyskać efekt wypukłości, na koniec zostałam pogłaskana po głowie i pan życzył mi uspiechow. Szukam teraz płótna, ramę już mam. Muszę tylko powbijać w nią gwoździki urywając im wcześniej łebki płaskogubcami.

piątek, 7 października 2011

Znowu kot



Rok temu miałam u siebie przez kilka dni takiego kociaka. Reakcje mojej Zarazy - bezcenne.

czwartek, 6 października 2011

Wyborcza Kamasutra

Przywódcy prawie wszystkich partii w trakcie obecnej kampanii wyborczej najchętniej pokazują się w otoczeniu młodych, świeżych ciał kobiecych. Dokładnie jako ciał użytych, mają być bowiem tylko przyjemnym dla oka sztafażem, niczym więcej. Jedna z kandydatek do polskiego sejmu w swoim spocie wyborczym robi prawie striptease, przed zdjęciem biustonosza cenzurując obraz tekstem: "chcesz więcej? zagłosuj...". Któraś z partii rozpoczyna swój spot słowami: "chodź, pójdziemy za stodołę". To takie polityczne szczucie cycem, ot co. I wcale nie jest tragiczne to, że partie chwytają się takich sposobów. Tragiczne jest to, że na sporą część społeczeństwa to działa!
Całkiem jednak zbił mnie z tropu pewien pan, który stwierdził publicznie, że stosunki należy utrzymywać w pozycji stojącej, nawet z silniejszym partnerem (chyba przede wszystkim z silniejszym partnerem!). Żadna inna pozycja pod uwagę brana być nie może. Pozycja watykańska zatem odpada (tego chyba nie uzgodnił z naczelnym moralistą radiowym), nie mówiąc już o kolankowej, ta jest wyjątkowo fuj. Ten sam pan jakiś czas temu o tym wspominał, że na kolanach też nie wolno. A ja mam wrażenie, że panu strony w Kamasutrze się skleiły, być może od częstego kartkowania zaślinionym paluchem. Zapomniał bowiem, że istnieje pozycja znacznie bardziej satysfakcjonująca jednego z partnerów, ba, pozwalająca na dominację, mianowicie pozycja na jeźdźca. A kiedyś kraj nasz husarią wszak słynął. Na pewno przeoczył i przy najbliższej okazji nadrobi z właściwą sobie swadą. Inny pan jakiś czas temu rzekł był, że on przed księdzem klękał nie będzie. Biorąc pod uwagę, jaką grupą wiekową znaczna część księży jest zainteresowana, pan szans nie ma, by ksiądz klękania się domagał, za stary wszak pan ów już. Co prawda księży o takich zainteresowaniach podobno najwięcej w Irlandii, ale ten sam pan kiedyś obiecywał, że drugą Irlandią będziemy.
I tak zamiast kiełbasy wyborczej tym razem mamy wyborczą Kamasutrę. Chyba, że tylko ja mam takie idiotyczne skojarzenia.

środa, 5 października 2011

Oksymoron

Oksymoron to metaforyczne zestawienie dwóch wzajemnie wykluczających się znaczeniowo wyrazów, np. lodowaty płomień. Powymyślałam sobie takie tam... epitety sprzeczne:
- uczciwy polityk
- bezinteresowna przyjaźń
- długowłosy skinhead
- dzidzia piernik
- wieczna miłość
- wieczne pióro
- wieczna ondulacja
- heteroseksualny gej
- ludzki szef
- litościwy tyran
- łysa blondynka.
Niezła zabawa, kiedy się jedzie, a właściwie stoi, w autobusie tkwiącym w korku. Na szczęście autobus utkwił na wysokości Agrykoli. Patrzyłam sobie na jesienną karuzelę barw w parku i wymyślałam oksymorony. Więcej tego było, ale... No.

taki czas...


Tak wyglądał pancernik Potiomkin.







A tak wygląda pancernik Ja. Zwinęłam się, opancerzyłam i już.

niedziela, 2 października 2011

Puzdereczko

Sąsiad obejrzał dzisiaj moje dzieło, czyli zmiany w mieszkaniu. Orzekł, że zrobiłam sobie puzdereczko. Rzeczywiście, mimo pewnych jeszcze braków (stół do opium i odpowiedni sekretarzyk), ma się wrażenie przytulności. O to mi chodziło. Lubię wejść do domu z zewnątrz i poczuć, że jestem u siebie, że jestem w bezpiecznym i ciepłym miejscu. Nie ma znaczenia, że moje meble są "podrasowane", niemodne. Ważne, jak ja się w tym wszystkim czuję. Teraz już mogę z czystym (no, prawie) sumieniem usiąść w bujanym fotelu, rozbujać się po ortodromie i w nosie mieć wszystkie kwasy świata. Kupiłam dziś kilka nowych książek, kilka świec zapachowych. Poza stolikiem i sekretarzykiem potrzebna mi jest właściwie już tylko lampa, ale nie znalazłam jeszcze takiej, którą chciałabym włączyć zimowym popołudniem i usiąść pod nią z książką. Widziałam jednakże statyw lampy, który mi mniej więcej odpowiada. Abażur w końcu mogę zrobić sama, nawet mam już pewien pomysł. Teraz poszukuję dzwonków. Wymyśliłam sobie, że na balkonie powieszę duuużo różnych drobnych dzwonków. Zasypiając będę słyszała ich delikatny dźwięk. Szukam ich wszędzie: na allegro, na targach staroci, w sklepach indyjskich.
Przy okazji zmian w domu odkopuję dawno zapomniane drobiazgi, wracają jakieś wspomnienia, w większości miłe. Kiedy natykam się na te mniej miłe, zaczynam myśleć, że niepotrzebnie moszczę się w tym miejscu, jak kwoka na grzędzie. Że wszystko jest ulotne, że nie ma sensu się przywiązywać. Popłaczę sobie, poużalam się nad sobą i kiedy wchodzę do sypialni, czy kuchni czuję, że to moszczenie się ma jednak sens, jest mi potrzebne, choćby na bardzo krótko.

sobota, 1 października 2011

In vino veritas

W dużej donicy posadziłam wiosną dzikie wino. Coraz dłuższe pędy owijałam wokół barierki balkonu. Teraz patrząc przez okno widzę barwy, jakich nie umiem opisać. Wszystkie odcienie rudości, żółci, brązu przenikają się wzajemnie tworząc wzruszający widok. Aż mnie boli w człowieku, gdy na to patrzę. Kupiłam sobie dziś słoneczniki do wazonu. Musiałam trochę skrócić łodygi. Ich faktury też nie umiem opisać. W zetknięciu z nimi moja skóra aż chrzęściła i pokrywała się gęsią skórką upodobniając się do słonecznikowych łodyg. Wiele już razy czułam ubóstwo swojego języka, nieumiejętność opisania tego, co widzę, czuję. Dziś poczułam to wyjątkowo silnie. Brak mi słów, brak mi ich smaku i zapachu, faktury. To dzikie wino aż krzyczy do mnie swoimi kolorami, a ja nie umiem wydusić z siebie sensownego słowa. Zazdroszczę brzydko tym, którzy umieją.

Słoneczniki na życzenie. Dzikiemu winu nie mam odwagi zrobić zdjęcia. Boję się, że straci swoje piękno.