poniedziałek, 31 grudnia 2012

Ech, ludzie

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i oburącz ją chwyciwszy rzucił na najgłębszą wodę w stawie Pańskim. Zapiszczała baba była lecąc w stronę, w którą dłoń boska ją skierowała. Leciała nadzieję mając, że w ostatniej chwili Pan powstrzyma nieubłagane.  A Pan z bezpiecznej odległości przyglądał się był lecącej babie, pilnie zważając, by skrawka szaty boskiej nie ochlapała. I trzepnęła baba była w taflę stawu boskiego, aż wizg po ogrodzie rozszedł się był okrutny.  I na dno poszła była baba z honorem, ale nie dane jej było tam lec. Wypłynęła baba była na powierzchnię machając kończynami babskimi, by się na powierzchni owej utrzymać. A widok machającej baby tak ucieszny był, że Pan zapomniawszy o szacie zbliżył się był do stawu, by uważniej się przyjrzeć. I złapała była baba za skraj szaty Pańskiej złośliwie i wciągnęła była Pana w otchłań wodną, by samotną się w mokrym nieszczęściu nie czuć. A ptaszkowie niebiescy z otwartymi dzióbkami się owym harcom przyglądali i łebkami kręcąc z politowaniem ćwierkali półdziobem: ech, ludzie! Harce mokre im w głowie, a tu ogród Pański i zajęcia babskie odłogiem leżą!

niedziela, 30 grudnia 2012

Pokusa

Podkusiło mnie, nie wiem co, ale mocno podkusiło. Skorzystałam z rady zamieszczonej w jednym ze starych poradników gospodarstwa domowego, nieco tylko modyfikując i zrobiłam mieszankę płynu do zmywania i octu. Rewelacyjny środek do mycia wszystkiego! Niech się schowają te markowe i niemarkowe, wyczyściłam wszystkie plamy na drzwiczkach szafek, doczyściłam piekarnik, podłogę. Zadziałało, jak diabli. Nie przewidziałam jednego, otóż ocet posiada zapach, bardzo charakterystyczny i trwały, jak się okazało. Mimo wietrzenia wciąż go czuję. Kojarzy mi się z nieprzyjemnymi rzeczami. Otóż dzieckiem będąc podłapałam na jakiejś kolonii wszy. Chyba octem myto mi włosy, w każdym razie śmierdziało dokładnie tak samo. Nieprzyjemne skojarzenie.

A moja Zaraza tkliwie nihiluje w niewielkim pudełku. Poskładała się, jak scyzoryk i śpi pomrukując z zadowolenia. 








Update:
Zapach octu był tak trudny do wytrzymania, że otworzyłam okna i wybrałam się na spacer w kierunku Portu Praskiego. Starej Pragi mi się zachciało, no. Na jednej z uliczek natknęłam się na trzech młodzieńców w wieku i stanie mocno poborowym. Ubrani oczywiście w dresy, kaptury na głowie, miny groźne, jak nazistów z Indiany Jonesa. I te ruchy... Chód marynarza wód słodkich (tylko palce stóp szeroko skierowane na zewnątrz), kołysanie barków, jak przyczajone tygrysy, ukryte smoki. Jak im się udawało taki efekt rozkołysania osiągnąć trzymając ręce w kieszeni, to ja nie mam pojęcia.  Ale widok był przedni. Komentowali każdą przechodzącą młodą dziewczynę, im bardziej obcisłe miała spodnie, tym większy zachwyt młodzieńców nad podwoziem rzeczonej damy. Na pewno to uczniowie jakiejś szkoły samochodowej, słownictwo bowiem mieli do perfekcji opanowane. Z zachwytem patrzyłam na ich ruchy, te kocie ruchy. Bezpiecznie patrzyłam, bowiem nie wyglądali na zainteresowanych podwoziami roczników mocno dawnych.
Wracałam już tramwajem, nachodziłam się trochę. Na którymś z przystanków ktoś za mną usiadł. Słyszałam, bo solidnie wciągnął katar prawie mlaszcząc. Mam wrażenie, że mu smakowało. Ponieważ zaprzestał wciągania, oddałam się wspominaniu młodzieńców słodkich wód. Tramwaj na którymś przystanku stał nieco dłużej. I wtedy ten smakosz z tylnego siedzenia rozwinął swój kunszt oratorski! Poleciały słowa powszechnie używane za obelżywe w takiej ilości, że nie nadążałam zapamiętywać. Kilka z nich jednak mi mocno utkwiło, może dlatego, że słyszałam je pierwszy raz w życiu. Oto one: jedź wreszcie na ch...a pana! Będziesz tak tu, ...., stał jak Sobieski pod Wiedniem, .....? Ty f...cie peklowany! Drugi Kubica, ....., się znalazł!  (kropki to użyte przekleństwa tak popularne, że nie ma sensu cytować). Podziwiałam inwencję twórczą pana, mimo więdnięcia uszu. I nie wiedziałam, czy chichotać, czy święcie się oburzyć. Wybrałam trzecie wyjście: mój przystanek, więc wysiadłam dyskretnie się oglądając. Chciałam poznać oblicze tak kreatywnej osoby. I się rozczarowałam: żadem marynarz słodkowodny, nawet kaptura nie miał. Zwyczajny, jasnowłosy, bezbarwny chłopaczek.

sobota, 29 grudnia 2012

Fachowiec, jak z koziego ogona waltornia

Powoli do siebie dochodzę po kolejnej wizycie fachowca od półek, bardzo powoli. Przypomniałam sobie już całkiem, dlaczego wszystkie te prace wołałam robić może mniej fachowo, ale samodzielnie. Wczoraj fachowiec zaledwie przyciął deski i wywiercił kilka otworów w listwach podtrzymujących. Docięcie desek nie było łatwe, mam w kuchni kąt rozwarty, ale w końcu uprzedzałam i zamiast o trzeciej mógł przyjechać wcześniej. Prace przy półkach trwają w związku z tym i dzisiaj, tym razem od pierwszej. W trakcie okazało się, że fachowiec nie wziął ze sobą kołków rozporowych o potrzebnej wielkości. I jakem była do tego momentu spokojna znosząc wzdychania, cmokania i marudzenia fachowca, tak mi w gardle zagrało tym razem i krew przodków się we mnie zagotowała! Fachowiec został pogoniony do czynnego marketu budowlanego po kołki i z naciskiem pewnym zapowiedziałam, że guzik dostanie, a nie pieniądze, jeśli tego dziś nie skończy. Nie zniosę kolejnego dnia bałaganu, wiercenia, wzdychania i cmokania, nie zniosę i już.
W przerwach między wierceniem czytam kolejną książkę S.Kopera, tym razem ""Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospolitej".

czwartek, 27 grudnia 2012

Poświątecznie

Jutro zostanie zrobiona ostatnia brakująca półka w kuchni! Zostanie zrobiona, bo tym razem w ramach oszczędzania moich barków zrobi to fachowiec. Szał zakupowy mnie dziś ogarnął całkiem, liczyłam bowiem na poświąteczne lenistwo innych kupujących. Się przeliczyłam, tłumy były, jak zwykle, a może nawet większe. Cały dzień w związku z tym jeździłam i kupowałam, co trzeba: deski na półkę, materiał na zasłony, dywanik do łazienki, nowe świece zapachowe i inne drobiazgi. Nie kupiłam tylko nowego pokrowca na kanapę, te w IKEI są niewłaściwego koloru. Chyba sobie sama utkam, albo co. Znalazłam też antypoślizgową matę, już ją zainstalowałam pod modlitewnym dywanikiem w sypialni. Gangrena ze zdziwienia, że już nie może na dywaniku jeździć, aż przysiadła na ogonie i miauknęła rozczarowana. 
Jutro też zapowiedział się fachowiec od pieca, bo drań znów wysiadł. Na szczęście kaloryfery jako tako grzeją, a i temperatura na zewnątrz znośna. Nie mam tylko ciepłej wody, co można wytrzymać, a nawet da się organizm hartować.  
A teraz, przy palących się świecach o zapachu drzewa sandałowego i przy nowej żarówce czytam "Polskie piekiełko" S.Kopera.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Karpiu et kurpiu

I ubrał się Pan był w świąteczne ubranko boskie i świątecznym głosem ryknął był: a pójdźże babo ku mnie! I świątecznym kurcgalopkiem przed oblicze Pana boskie przybyła baba była w świątecznym kurpiowskim przebranku. I nakazał Pan był babie ludzkim głosem przemówić, jako że wigilijnie nawet ryby ludzkim głosem przemawiają. A baba świąteczny dzióbek, jak Natalia S. zrobiwszy, zamilkła była. I płucka babie zaczęły powietrze spazmami łapać, jak skrzela karpiu temu świątecznemu, i zatchnąwszy się kilkakrotnie bąbelki świątecznie udekorowane nosem puściła była. A piękne te bąbelki były, oj piękne. Tak piękne, że Pan kilka z nich ręcami boskimi złapawszy na choince boskiej swej w charakterze bombek powiesił był. I wigilijnie ryknął: wtulaj się babino, wtulaj się.

Siódme niebo

Pierwsze kroki po obudzeniu się - do kuchni! Rolety kuchenne są właściwie cały czas podniesione, widzę więc szyby i świat za nimi. Dziś świat wydał mi się dziwnie zamglony. Mgła, znaczy cieplej się zrobiło. Kiedy podeszłam bliżej okna... a guzik! Szyby są oblodzone, a nie zamglone! Prawdopodobnie sypnęło śniegiem, deszczem, czymś tam i mróz zamienił okna w pionowe lodowisko. Mróz nie jest duży, tylko - 3, ale wystarcza, bym świat widziała, jak przez mgłę. Nic to. Robota jest robotą i na zmianę pogody nie poczeka, a i od gapienia się w szyby nic się samo nie zrobi. Boczek już się piecze w piekarniku, kapusta bulgocze w garze, a ja zasiadłam przy stole z kawą i myślami. Tym niewesołym powiedziałam "stop" i zajęłam się tymi ciepłymi, spokojnymi, lekko tylko potarganymi. I całkiem fajnie tak mi siedzieć i błądzić w siódmym niebie, a właściwie biorąc pod uwagę zapach piekącego się boczku, w siódmym boczku.

niedziela, 23 grudnia 2012

Wspomniałam

Wspomnieniowo-świąteczny wpis na zaprzyjaźnionym blogu skłonił mnie do powędrowania we własną świąteczną przeszłość. Najdawniejsze wspomnienie to płonące świeczki na choince u babci i świąteczna paczka z pomarańczami, orzechami, cukierkami, jednym słowem z łakociami. Na tej babcinej choince wisiały bardzo twarde cukierki, długie, owinięte w srebrną cynfolię. Były okropne w smaku, ale łasowaliśmy z braćmi, ile się dało. Pamiętam prababcię śpiewającą kolędy przy stole i nas, dzieciaki, siedzące w oknie z nosem przylepionym do szyby w oczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę. Dopóki widać było na śniegu szary prostokąt po trzepanym dywanie, gwiazdka była daleko. Pachniało makowcem, jedliną i pastą do podłogi. Potem już wigilie spędzałam na zimowiskach, szare potrawy przy szarym stole. Pierwsze po długim okresie kolorowe wspomnienia świąteczne to te już z własnego domu. Pierwsza wigilia ze starszą córką, smutna, bo tuż po wprowadzeniu stanu wojennego. Potem następne, już w większym o młodszą córkę gronie. Obie twierdzą, że jeśli z jakichś powodów nie ma u mnie wigilii, to jakby nie było świąt. W tym roku tak będzie, z różnych powodów zobaczymy się dopiero pierwszego dnia świąt. To będzie kolacja wigilijna, bez barszczu z uszkami bowiem ani rusz.W ramach promocji świątecznej postanowiłam przyrządzić dla brata wyjątkową sałatkę. Dostałam jakimś cudem świeży szpinak, podam go z truskawkami, mozarellą i sosem jogurtowo-żurawinowym. Ale to już obiadowo, jako przystawka razem z granatowym łososiem. Na obiad tradycyjnie miał być indyk z chlebowym nadzieniem, jednakże zdecydowaliśmy się na karkówkę z żurawiną, sama nie wiem dlaczego.

Poszukując wspomnień trafiłam na swoje zdjęcie z dzieciństwa. Nie wiem, ile mam na nim lat: dwa? trzy? Jak widać byłam prawie łysa, podobno do wieku około czterech lat. Te cztery lata nieobecności włosów na mojej głowie najwyraźniej dobrze im zrobiły, włosom moim znaczy, bo teraz lekki nadmiar nawet. Majeczka jest do mnie bardzo podobna, ale od urodzenia z włosami. Jasiek też. Obie moje dziewczyny też jakoś normalnie owłosiały. Tylko ja byłam jakiś odmieniec. Byłam i jestem, no.


piątek, 21 grudnia 2012

Marudzenie przedświąteczne

Ciężki ten przedświąteczny tydzień i obfitujący w wydarzenia niespodziewane. Robimy z córką zakupy na potęgę, byle zdążyć ze wszystkim. Przy okazji gadamy, dużo gadamy. I marzniemy, jako że - 15 było. Jasiek podobno cieszy się, że przyjdzie Mikołaj i babcia Jenia - nie wiem, czym zasłużyłam na bycie tuż za Mikołajem, ale miejsce zacne, więc nie marudzę. Marudzę z całkiem innego powodu. Otóż wracałam wczoraj z pracy Trasą Łazienkowską, którą autobus zwykle jedzie płynnie, bo jest buspass. Wczoraj na chwilę skończyła się płynność jazdy, autobus gwałtownie z jakiegoś powodu zahamował. Miła pani wpadła całym swym ciężarem na mój lewy bark i prawie zemdlałam z bólu. Ktoś mi ustąpił miejsca, ktoś dopytywał, co się stało, a pani pouczyła mnie co zrobić, uprzednio przeprosiwszy rzecz jasna. Okazało się, że pracuje w sekcji BHP, wie zatem, że w takim przypadku należy pójść do lekarza i zgłosić, że uraz nastąpił w drodze z pracy. Podobno można uzyskać odszkodowanie. Tłumaczyłam, że uraz już był, to uderzenie mogło coś ewentualnie naruszyć, ale upierała się, że powinnam to zgłosić. Każdy uraz się powinno zgłaszać. Odpowiedziałam, że nie czuję się urażona i to wywołało uśmiech na jej twarzy. No zgłoszę to, zgłoszę, po świętach. Przy okazji pomyślałam, jak fajni są ludzie, jak życzliwi sobie wzajemnie. Atmosfera w autobusie zrobiła się bardzo sympatyczna, ludziom jakby udzieliła się chęć pomocy. Naprawdę! Nikt nie potrącał staruszków, staruszkowie nie pyszczyli, ten spytał, czy pani nie ciężko z tymi zakupami, bo on może na kolanach potrzymać, inny ustąpił miejsca olśniewającej blondynce. I tak wymyśliłam, że wystarczy iskierka, a zaczyna się udzielać ciepełko. W którejś książce Musierowicz pojawia się idea ESD: Eksperymentalnego Sygnału Dobra. W książce działała, w życiu też działa, jak widać powyżej. Może warto nad tym pomyśleć świątecznie i zacząć się do siebie uśmiechać, nawet bolącymi barkami? 
Zapomniałam z tego wszystkiego, że miałam marudzić. No trudno, pomarudzę innym razem.

środa, 19 grudnia 2012

Obcy język Pana

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej był: jeśli jeszcze raz, babo, zaswędzi ciebie ręka albo jakaś inna kończyna babska, by komuś bezinteresownie pomóc, to ci ją osobiście, mocą boską odrąbię! Jeśli przyjdzie tobie do babskiej głowy współczuć, przeżywać empatycznie z innymi, wyręczać kogoś, sprawię boską mocą, by tobie współczuć będzie trzeba! Howgh! - ryknął był Pan w obcym języku i odszedł wzburzony do zajęć boskich. A babie łzy na policzkach babskich schły były staccato.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Niechcemiś mój

Mam niechcemisia potężnego, jak stąd do tamtąd. Piątkowy wysiłek fizyczny skutkuje do dziś bólem w barkach. W związku z tym nie tknę niczego, co waży więcej niż kilogram przez dłuższy czas. O dziwo, prawy bark boli bardziej, a to przecież ten "lepszy". Boli nawet w bezruchu. Nauczyłam się już czajnik z wodą na kawę podnosić obiema rękami, ale wciąż nie mogę zapamiętać, by światło zapalać lub gasić ręką lewą. Uniesienie prawej kończy się piekącym bólem i brakiem możliwości poruszania nią przez jakiś czas. W trosce o siebie postanowiłam zatem mieć niechcemisia długotrwałego. Powinnam tylko nauczyć koty przewracania kartek w książce. Ależ ze mnie coraz starsza Kornacka! Fuj!

Tak będę leżeć! Nie ruszać!

piątek, 14 grudnia 2012

Ku-ku-kurnik

Siedzi na grzędzie kokosza
I zbiera grosz do grosza.
Ko-ko-kogo dziobnie, skubnie?
Do ko-ko-kogo uśmiechnie się złudnie?
Do ko-ko-kogo się da!
Byle kupka grosza rosła!

Kołtunek

Mój kołtunku, mój malutki
Rośnij duży i wstrętniutki.
Niech widzą sąsiedzi,
Że na mej głowie siedzisz.
Niech pękną z zazdrości sąsiadki,
Żeś ty taki mało gładki,
Żeś podlejszy.
Rośnij większy!

Świerzop

Gdzie bursztynowy świerzop,
Uprawiało dziewczę nierząd.
Gdzie gryka jak śnieg biała
Siedziała dziewczyna i łkała.
Przywiędłe jej bowiem ciało,
Norm unijnych już nie spełniało.

Głupia norka

Z braku worka
Głupia norka
Złapała się w zwykłe wnyki.
Oto głupoty wyniki!

Znajomo brzmi

..."Czy pani wie co to jest ludzkość? Ludzkość jest to parada nikczemnych karzełków. Czy pani wie, co jest największym paradoksem we wszechświecie? Człowiek. Czy pani wie, co to jest – Polska? Jest to kraj, w którym zawsze klęka się przed pałką policjanta, lecz nigdy przed geniuszem.(…) Człowiek przyzna się do wszystkiego, lecz nigdy do samego siebie. Czy pani podziela moje zdanie, Spermensito? Czy pani wie, czysta dzieweczko, ze istnieje na świecie taki kraj, w którym każdy z jego mieszkańców uważa się za zmarnowanego człowieka? Czy pani wie – o pieśni słodyczy! – że jest pod niebem taki kraj, w którym każdy kretyn mający ptasi móżdżek i zbyt słabe ręce do pchania taczek… – w którym każdy łajdak, zanim zdążył innym podstawić nogę i sam wpaść pyskiem w błoto – uważa się za człowieka skrzywdzonego przez historię? Czy pani wie, że jest taki kraj, w którym, gdy złodziej staje przed sądem i skazują go, on z braku argumentów krzyczy: „Jestem Polakiem” – Czy pani wie, że jest taki kraj, który powinien mieć w herbie – zamiast orła – rozwścieczonego indyka z tubą wazeliny w szponach, na tle dwu nahajek z bielonego klozetu z serduszkiem? Kraj, w którym słowo „polityka” od wieków równoznaczne jest ze słowem „oszustwo”? "...

Marek Hłasko Umarli są wśród nas

czwartek, 13 grudnia 2012

Oni

Okoliczności oraz koleżanka z pracy domagają się typologii mężczyzn, co niniejszym czynię poniżej. Zaznaczam, że wszelkie podobieństwo poszczególnych typów do osób fizycznych nie jest przypadkiem, jednakże dokonałam na użytek własnych pewnych uogólnień. No.

Zenuś - parasol do noszenia przy każdej pogodzie; on obroni, ochroni, zadba; marynarkę swą poświęci w kałużę rzucając, by dama jego serca suchą stopą przeszła; gwóźdź w ścianę wbije z wprawą; o literaturze lub wpływie populacji Górnej Wolty na plantacje goździków w Holandii z nim nie pogadasz, ale wielbić cię będzie na wieki.

Herbatnik - pan tymczasowy i pobieżny; przychodzi wypić herbatę lub dwie; między jedną a drugą szklanką czynów męskich czasem dokona, po czym oddala się niepostrzeżenie by powrócić, gdy znów spragnionym będzie.

Gallus domesticus - kogut domowy, para kury domowej (cura domestica); stadny po koguci grzebień, który stroszy ponętnie, gdy tylko na chwilę słomianym kogutem zostanie, po wykorzystaniu w celu stroszenia grzebień samoczynnie opada; nie musi pamiętać, by deskę sedesową opuszczać, on mocz właściwymi organami oddając, na niej siada; zawsze ma w stadle swym ostatnie słowo: "tak kochanie, masz rację"; grzebie, a co wygrzebie, do domu zanosi.

Mucho macho, inaczej zwany figo fago - napina, pręży i wygina, co tylko może; nagminnie cedzi przez zęby: mała, skoczymy na jednego? odmową się nie zraża, zmienia szybko kierunek cedzenia; muskularny w każdej części męskiego ciała, poza zwojami.

Colargol - proszę państwa, oto miś, miś ma niechcemisia dziś... notorycznie zalega na kanapach i innych sprzętach domowych; posiada silnie rozwinięty kciuk od używania pilota tv i zwiotczałe od zalegania pośladki; uwaga! wyjątkowo tani w utrzymaniu: piwo, chipsy i dres raz na 20 lat.

Kwiatuszek  - męska mimoza, delikatny, jak letnia, poranna mgiełka i jak ona kapryśny, łatwo się zraża i obraża, kuli wtedy wszystkie organa zazwyczaj silnie wyeksponowane i wzdycha przejmująco; pręży swą wątłą klateczkę piersiową w świętym oburzeniu, że Ona śmiała kwiatuszka naruszyć.

Lelujek, czyli cipuś - posiada urodę eteryczną, prawie niewidoczną, takież umiejętności typowo męskie: gwoździa w ścianę nie wbije, bo nie umie, nie ma prawa jazdy, więc z konieczności jeździ rowerem (dlatego tak wiele czasu zajmuje mu dotarcie gdziekolwiek, czasem zbacza z trasy i nie dociera); praca fizyczna się go nie ima, jest wyjątkowo konsekwentny w niepodejmowaniu żadnej decyzji; wybór mieć ciastko czy zjeść ciastko jest ponad jego wątłe siły, z właściwym sobie opanowaniem, co nieżyczliwi nazywają flegmą, rozprawia o wyższości świąt wielkiej nocy, aczkolwiek głęboko chowa swoje walory intelektualne, świetnie gotuje wodę na herbatę.

miły staruszek miękki w dotyku - kwintesencja męskości, opatrznościowy mąż!

CDN

środa, 12 grudnia 2012

Co może Pan

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej był: masz, babo, placek. Baba na diecie, więc krygowała się nieco, na wszelki wypadek modlitwę stosowną odmówiła prosząc Pana, by jej poszło w cycki, nie w biodra. I placek pożarła była.
Baba z wozu, koniom lżej - rzekł był Pan wyrzucając babę ze swego boskiego, wypasionego Mercedesa, albowiem w biodra jej poszło, w przeciwieństwie do cycków, i do wizerunku Pańskiego przestała pasować.
Gdzie Pan nie może, tam babę pośle. No to posłał: do diabła. Podśpiewując pod boskim nosem: baby, ach te baby, człek by je łyżkami jadł...

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Różowa żyrafa z asem karo w pysku

Wreszcie jest! Żyrafa była narysowana na szafce kuchennej już kilka lat temu, brakowało jej jednak istotnego elementu: asa karo. Ze względu na wielkość żyrafy jedynym możliwym było użycie karty z talii tzw. pasjansowej. Pamiętałam takie karty z dzieciństwa, ale nie mogłam na nie nigdzie trafić. Dziś szperając w książkach w sklepie Sue Ryder znalazłam je przypadkiem. Kosztowały grosze, ale zapłaciłabym za nie o wiele więcej, gdyby była potrzeba. Od dziś bowiem moja żyrafa jest kompletna!

Ona jest różowa! Na zdjęciu wyszła jakoś pomarańczowo, nie wiem czemu, ale słowo daję, jest różowa!






 
Skąd się wzięła? Oto fragment książki Stefanii Grodzieńskiej Urodził go "Niebieski Ptak" o Fryderyku Jarosy.
..."W "Cyruliku" kiedyś miał wielkie powodzenie taki skecz: do sklepu z materiałami wchodzi klientka.
- Poproszę o materiał w zieloną kratę na fioletowym tle.
Sprzedawca natychmiast ściąga odpowiednią belę z półki i rozwija na ladzie.
- Proszę bardzo.
_ Nie. Wolę w niebieskie róże.
_ Albo w zielone ptaszki.
- Uprzejmie proszę.
Kapryśnica wymyśla najdziwniejsze wzory, sprzedawca rozwija odpowiedni materiał. Wreszcie klientka syczy:
- W różowe żyrafy z asem karo w pysku!
- Proszę bardzo, szanowna pani - na ladzie zjawia się materiał w różowe żyrafy z asem karo w pysku"...

Od czasu przeczytania tej książki Grodzieńskiej, różowa żyrafa z asem karo w pysku jest dla mnie symbolem czegoś, co wydaje się niemożliwe, a jednak..W tym roku na Mazurach znalazłam czterolistną koniczynkę, teraz znalazłam brakującego asa karo. I może być już tylko dobrze.

A podczas szperania w książkach u Sue Ryder, wyszperałam Z.Baumana i M.Twaina. Tylko dwie pozycje, bo wyskoczyłam na chwilę z pracy. Jutro tam wrócę.

sobota, 8 grudnia 2012

Ufff...

Pierwszy raz od wielu dni wstałam niespiesznie. Mogłam sobie pozwolić na leniwe zaczynanie dnia: nie mam na dziś planów, obowiązków aż do późnego popołudnia. Świat wreszcie przestał pędzić zarzucając na zakrętach. Na zrobienie porządku czekają co prawda dokumenty różne, ale mogą poczekać. Ważniejszy dziś był spacer w nieśmiałym śniegu. Mroźno jest, zmarzłam w nos, teraz więc kolejna kawa, ciepło świec o zapachu sandałowego drzewa i książka. Żeby całkiem już się wybyczyć, również umysłowo, wzięłam sobie Jajko i ja. Ta książka zawsze poprawia mi nastrój. Jeszcze tylko wyciągnę z pawlacza drewniany świecznik adwentowy i zanurzam się w lenistwo. Wreszcie!

piątek, 7 grudnia 2012

Chichot Pański

Postanowiła baba zmęczona odpocząć. Wolne dni od pracy sobie wzięła i plany porobiła odpoczynkowe. Wylegiwać się z książką w łóżku zamierzała, spacerować do wypęku miała, pozałatwiać sprawy załatwienia wymagające, ale z umiarem. Nie dosłyszała baba odpoczynek planując chichotu Pana za plecami swymi. A Pan chichotnął był: już ja ci, babo, dam odpoczynek! Tak babie łupnął zajęć nieprzewidzianych, że aż wizg okrutny po świecie się rozszedł, a baba ledwo nadążała spódnice zakasywać. I stanęła baba przed obliczem Pańskim i spytała po babsku, a żałośnie: i czemu Ty mi Panie takie numery robisz? Chichotnął Pan był na to ponownie, jak na Pana przystało i dłoń swą boską uniósł był dokładając babie, żeby do roboty się wzięła, a nie dziobem po próżnicy kłapała.

Zimna porcelana

Znalezione gdzieś w sieci.
I znalazł był Pan laleczkę z saskiej porcelany i spodobała mu się, bo taka porcelanowa była. I dotknął ją dłonią ciepłą Pańską, chuchnąwszy na dłonie swe wprzódy oddechem Pańskim, aż zimna porcelana rozjarzyła się porcelanowym ciepłem. I ogrzewał Pan laleczkę, aż uznał w przenikliwości swojej Pańskiej, że za gorąca się robić zaczęła była. I odstawił był ją na półkę wysoką, a porcelanowe serce zaczęło pękać z zimna i z tęsknoty za dotykiem Pańskim. I brał Pan laleczkę w dłonie swoje w łaskawości swojej Pańskiej od czasu do czasu, gdy obowiązki Pańskie na to pozwalały, między myciem podłogi, a strzyżeniem trawnika Pańskiego oraz gdy ochotę Pańską miał zobaczyć zachwyt w porcelanowych oczkach. Czekała laleczka na te chwile, bo z zimna drżała, jak galareta z nóżek świńskich. Tylko wspomnienie dotyku rąk Pańskich podtrzymywało bicie jej porcelanowego serca. A Pan pochłonięty ogrodem swym Pańskim coraz rzadziej brał laleczkę w swe dłonie, coraz rzadziej ogrzewał porcelanowe serce. Wszak Pan jest Pan i nie ma czasu. Pańskie zajęcia ważniejsze są, niż jakaś tam porcelana. I pękało laleczce z żalu porcelanowe serce. Drżąc z zimna przesuwała się coraz bliżej skraju półki wysokiej, aż spadła była potłukłszy się solidnie. Spojrzała na obtłuczone porcelanowe paluszki, na uszkodzony porcelanowy nosek, tupnęła porcelanową nóżką i w świat poszła ciepła szukać z dala od ogrodu Pańskiego nie zauważając Pana pochylonego nad sadzawką Pańską i z zachwytem w oblicze swe się wpatrującego.

czwartek, 6 grudnia 2012

Całkiem bez tytułu

 Od kilku miesięcy powoli odzyskuję szacunek do samej siebie. Ustawiam priorytety, dokonuję przewartościowań. I co? I niewiele. Mam wrażenie, że poruszam się w jakiejś kleistej mazi. Każdy krok wymaga ogromnego wysiłku. Kamień z serca spada w spowolnionym tempie, jakby przestała działać grawitacja. Czy to ja tak widzę realia, które ktoś inny nazwałby spokojnym życiem? Może po prostu szarpię kaganiec, którego nie ma? Mam przecież co jeść, mam gdzie spać. Reszta to filozofia, jak mawia moja córka.  

wtorek, 4 grudnia 2012

Zapomniane

Amoretka, jest to część mięsa znajdująca się w środku części grzbietowej idąca od mózgu aż do ogona
Auszpik, galareta stężała, która się robi z czystego, klarownego, mocno wygotowanego, a potem wystudzonego mięsnego soku
Bauszpek, czyli kaizerflaisz jest gatunek mięsa z pod brzusia wieprzowego
Blanc manger, mleczko migdałowe, karukiem rybim zaprawne
Braise (czytaj brez), jest rosół osobliwszym sposoben sporządzony z zieleniny, tłustości i słoniny, z któremi się gotuje drób, albo inne mięso krajane
 Frykando, pośladek cielęcy krajany w kawałki, ale wprzódy naszpikowany, a potem glazowany
Frydata, znana także pod nazwiskiem jajecznika i naleśników
Galareta, sok wygotowany z mięsa i muszkułów zwierzęcych, szczególniej z nóg i uszu, który wystudzony tężeje
Garnirować, zdobić potrawę różnemi ziemiopłodami
Gąszcz, pokjrajawszy dwa funty żytniego chleba samego miękisza, trzy marchwi, 10 winnych jabłek, dodawszy do tego trochę cynamonu, nieco goździków, włóż do rądelka i nalej wodą; skoro się ugotuje, przetrzyj przez gęste sitko, a będziesz miał gąszcz
Hospot, mieszanina z jarzyny rozmaitej
Jus (czytaj ziu), rosół rumiany tęgi, znajdujący się między zupami
Mleczko, gatunek mięsa znajdujący się pod gardłem
Mostek, inaczej nazywa się grudzizna cielęca
Pularda, kapłon albo młody drób tłusty, skastrowany
Redukcya, gatunek zupy służącej do wzmocnienia potraw
Resteron, sporządza się jako konsome, tylko dodaje się kuropatwy, bekasy, pulardy i cielęcina
Szlafrok, pieczywo, którem drób i owoce jakby szlafrokiem się osłania
Sztufada, drób albo inne mięso wybite, osolone, przesypane mąką albo okruszynami z bułki i zagotowane bulionem jus
Tresować jarzynę, jest to wyrzynać ją w rozmaite figury

Blange (czytaj blanż)
Rozkłóciwszy świeży smalec, słoninę w kostki krajaną i kawałek masła z mąką i białym rosołem, i wlawszy w to półkwarty wina białego, sok z cytryny, pół cebuli hiszpańskiej i nieco soli, zagotuj kilka razy. Blange służy do udzielania potrawom miękkości i białości; w tym celu kładą się weń potrawy i razem gotują.

Wyjątki z mojego nowego nabytku: Książki kucharskiej dla użytku w domach miejskich i pańskich, we Lwowie nakładem Franciszka Pillera, 1835. We wstępie autor szczegółowo uzasadnia cel powstania dzieła:
Od lat czterdziestu zjawiły się u nas straszne, a ojcom naszym nieznane choroby, jako to: spazmy, kurcz żołądka, konsumpcya, choroba angielska, suchoty gardlane, suchoty galopujące, i wiele innych. Tych srogich plag, na które i nasze dzieci niewątpliwie więcej jeszcze jak my wystawione, dwie tylko mogą być przyczyny; zepsucie obyczajów, i używanie niezdrowych, lubo na pozór smacznych pokarmów i napojów. - Uchylenie drugiej z tych przyczyn, jest przedmiotem niniejszego dzieła, będącego owocem wieloletnich doświadczeń.

Choroba angielska - krzywica dziecięca

niedziela, 2 grudnia 2012

Sen srebrny starej Kornackiej





Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Wysypiam się na wszelkie możliwe sposoby w dużych ilościach. Nawet, gdybym chciała inaczej, się nie da. Po skupieniu się przez kilka minut na jednej czynności, opada mi głowa, zamykają się oczy i jestem gotowa do spania. Toteż śpię, ile fabryka dała. Zasnęłam w wannie, zasnęłam w fotelu... Całe szczęście, że nie zasnęłam na drabinie sięgając po książkę z wyższej półki! Koty moje są nieco zdezorientowane, ale dzielnie towarzyszą mi w spaniu. Zaraza pod kołdrą, Gangrena na kołdrze. W łazience obie siedziały na brzegu wanny (każda w innym końcu), śpiąc w fotelu jedną miałam na kolanach, drugą na stopach. Ciekawe, co one będą robić w nocy? Ja wiem, co będę robić za chwilę: idę spać.