Powoli do siebie dochodzę po kolejnej wizycie fachowca od półek, bardzo powoli. Przypomniałam sobie już całkiem, dlaczego wszystkie te prace wołałam robić może mniej fachowo, ale samodzielnie. Wczoraj fachowiec zaledwie przyciął deski i wywiercił kilka otworów w listwach podtrzymujących. Docięcie desek nie było łatwe, mam w kuchni kąt rozwarty, ale w końcu uprzedzałam i zamiast o trzeciej mógł przyjechać wcześniej. Prace przy półkach trwają w związku z tym i dzisiaj, tym razem od pierwszej. W trakcie okazało się, że fachowiec nie wziął ze sobą kołków rozporowych o potrzebnej wielkości. I jakem była do tego momentu spokojna znosząc wzdychania, cmokania i marudzenia fachowca, tak mi w gardle zagrało tym razem i krew przodków się we mnie zagotowała! Fachowiec został pogoniony do czynnego marketu budowlanego po kołki i z naciskiem pewnym zapowiedziałam, że guzik dostanie, a nie pieniądze, jeśli tego dziś nie skończy. Nie zniosę kolejnego dnia bałaganu, wiercenia, wzdychania i cmokania, nie zniosę i już.
W przerwach między wierceniem czytam kolejną książkę S.Kopera, tym razem ""Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospolitej".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz