Od kilku miesięcy powoli odzyskuję szacunek do samej siebie. Ustawiam priorytety, dokonuję przewartościowań. I co? I niewiele. Mam wrażenie, że poruszam się w jakiejś kleistej mazi. Każdy krok wymaga ogromnego wysiłku.
Kamień z serca spada w spowolnionym tempie, jakby przestała działać
grawitacja. Czy to ja tak widzę realia, które ktoś inny
nazwałby spokojnym życiem? Może po prostu szarpię kaganiec, którego nie ma? Mam przecież co jeść, mam gdzie spać. Reszta to filozofia, jak mawia moja córka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz