niedziela, 22 grudnia 2013

Z okazji

Z okazji świąt pozwoliłam sobie na marzenia. Niewielkie, szyte na miarę. Pierwszym z nich jest Zielnik Syreniusza - właśnie wyszedł reprint. Jeśli nie znajdę go pod choinką, zakupię jeszcze w tym roku. Drugie marzenie jest nieco bardziej skomplikowane. Jest to mianowicie kominek, a właściwie biokominek. Na te prawdziwe Urząd Dzielnicy nie wydaje zgody, pytałam. Znalazłam całkiem niedrogi, dający się obudować tak, żeby wyglądał jak prawdziwy. I tu pojawia się niewielki problem. Sama nie dam rady z obudową. Mam już projekt, ale wykonanie częściowo muszę powierzyć jakiemuś "fachowcu". Obudowa ma być bowiem z grubych kantówek. Zdolności obgryzania drewna nie posiadam, bom nie bóbr. Zabejcować już umiem. No to szukam fachowca.
A poza tym wspomniana okazja spowodowała u mnie wenę kuchenną - pierogi z kapustą i uszka już zrobione - zamroziłam. Bigos ugotowany, kaczka czeka na pieczenie. Schab się marynuje, śledzie kulą uszy przed krojoną cebulą. Prezenty zapakowane, czekam tylko Wigilii, by ubrać choinkę i patrzeć rozmarzonym wzrokiem na ścianę, na której za jakiś czas pojawi się kominek. A wtedy usiądę przed nim z czystym sumieniem i ciekawą książką i odpłynę w swój świat. Albowiem od dłuższego już czasu wolę towarzystwo książek od towarzystwa ludzi.




A poza tym... wesołych Świąt.

niedziela, 1 grudnia 2013

Empatia i jej brak w dzisiejszym egoistycznym społeczeństwie

Ubawiłam się. Po kokardy. Otóż koleżanka po pobycie w SPA opowiedziała przygodę, jaka spotkała ją w drodze (nie pamiętam do czy z). Jechała sobie busem z osobą towarzyszącą miło i komfortowo spędzając czas. Siedząca za nią kobieta, o wyjątkowo drażniącym koleżankę timbrze głosu wyjęła komórkę i już jej nie schowała. Rozmowa za rozmową, niemalże krzycząc - jak opowiadała koleżanka z pasją w błękitnych oczętach. I ona, koleżanka znaczy, ta chodząca cierpliwość, nie wytrzymała i kobiecie uwagę zwróciła: proszę pani, to nie jest pani biuro i pani nam rozmowami przeszkadza. Dodała coś o braku znajomości zasad dobrego wychowania, bo przecież należy szanować innych i takie tam. Brak empatii u innych latał po pokoju na wysokości sufitu niemal.Pokiwałam głową ze zrozumieniem, wszak wiem, jak to jest być tym nieposzanowanym bliźnim. Nie śmiałam jednakże skomentować wiedząc, co stanie się za chwilę. I rzeczywiście, stało się. Po narzekaniu na brak empatii u innych koleżanka spokojnie, jak każdego dnia kilkakrotnie, wyjęła swój telefon komórkowy i zaczęła zwykłą rozmowę ze swoim przyjacielem. Gruchała, śmiała się wdzięcznie wyginając kibić, a śmiała się głosem głębokim, jak studnia. I tak około 40 minut. Czyli norma. Następna sesja za dwie-trzy godziny. Empatia zawisła pod sufitem i już tam została. Znaczy, jej biuro, to sobie może powisieć, gdzie chce i ile chce.

niedziela, 17 listopada 2013

W piątek nie trzynastego...

Zwyczajny piątek. Po pracy odbierałam zamówioną w antykwariacie na Krakowskim Przedmieściu książkę. Tuż przed Uniwersytetem autobus skręcił w prawo, niespodzianie dość. Wjazd w Krakowskie okazał się być zablokowany przez policję. Pomyślałam, że to może w związku z COP-em i zaraz odblokują. Niestety. Trzeba było wysiąść gdzieś na tyłach pomnika Kopernika, gdzie kierowca dotarł ledwo się wyrabiając w wąskich uliczkach. Trudno, stąd daleko już nie miałam, poszłam pieszo.
Odbierałam książkę w zupełnie pustym antykwariacie, a zwykle jest tam przynajmniej kilka osób, to dość popularne miejsce. Wszedł pan, zdjął czapkę prezentując łysinę, ale zupełnie nic mi to nie dało do myślenia. Słysząc wycie samochodów policyjnych i straży (wyją inaczej!) spytałam, czy tam się coś dzieje.
- Demonstracja - odburknął.
- Nie wie Pan jaka? Bo nie wiem, czy uciekać czy się przyłączyć... - zagadałam przyjaźnie.
Wzruszył ramionami i zdjął plecaczek. Na plecaczku było godło Legii. No to zamknęłam buzię i doszłam do wniosku, że tym razem to nie prawdziwi Polacy będą demonstrować.
Wzięłam ciężkie tomiszcze w rękę i nieustraszenie wyszłam na ulicę. Pojawiła mi się myśl, że za Emilię Plater może będę miała okazję robić i pierś ma zafalowała radośnie. Jakby co, mam się przecież czym bronić, książka okazała i swoje waży.
Przed Uniwersytetem mnóstwo młodzieży i policji. Przyjaźnie zresztą z Policją gawędzącej (w różnych językach!).  Tłum ruszający spod pomnika Kopernika widziałam tylko z tyłu, pojęcia nie miałam, komu oni jadą.  Nie wzięłam więc udziału, postanowiłam pieszo przejść się Krakowskim do Placu Zamkowego i tam wsiąść w tramwaj. Wtedy zadzwonił zięciunio młodszy, że emergency, że muszę szybko do nich przyjechać. Kurcgalopkiem Plac Zamkowy osiągnęłam pobijając chyba wszystkie swoje życiowe rekordy. Dojechałam na czas na szczęście, by spędzić długi i uroczy wieczór z wnuczką.
Okazało się, że mimochodem byłam świadkiem:
a) ewakuacji Uniwersytetu z powodu zagrożenia bombowego
b) wylęgania się Marszu przeciwko Marszom Niepodległości Narodowców
c) płaczu wnuczki z powodu wyjścia babci do domu (około 23)

To był długi wieczór.

niedziela, 20 października 2013

Jesiennie

Mglisto i rześko za oknem. Pachnie mokrymi liśćmi i wszystkimi kolorami jesieni. Park o tej porze lubię najbardziej. Mój platan nie ma już liści, kora jest śliska od mżawki. Nagi posąg bez figowego listka. Lubię jesień, to przecież wiosna dla zimy.
W domu jest ciepło i spokojnie, koty śpią wtulone w siebie i pomrukują z zadowolenia, że jestem.  I nigdzie się nie wybieram.

sobota, 12 października 2013

środa, 9 października 2013

Normy unijne

I ujrzał był Pan babę zbierającą grzyby w pobliskim lesie. I podszedł Pan do baby i spytał:
- Jak dużo czasu zajmuje ci babo zebranie tylu grzybów?
- Niewiele - odrzekła baba beztrosko.
- To dlaczego babo durna nie chodzisz po lesie dłużej i nie zbierzesz tych grzybów więcej? - skarcił Pan babę.
- Tyle mi wystarcza Panie dla rodziny, a i znajomych obdaruję nieco.
- A co robisz poza zbieraniem grzybów, babo beztroska? - zmarszczył boskie czoło Pan.
- Oj Panie mój, toż śpię sobie do woli, gospodarstwo ogarnę, z kumoszkami pogwarzę, a wieczorem odpoczywam, popijam miód sycony, a czasem i hołubce jakieś ze starym powywijam.
Pan z wyższością boską na babę spojrzał i protekcjonalnie babie rzekł był te słowa:
- O ty babo durna. Wszak możesz w tym lesie całymi dniami siedzieć i grzyby zbierać. Potem je sprzedasz, a z nadwyżki możesz jeszcze durniejsze od siebie baby do zbierania grzybów zatrudnić. Z czasem własną suszarnię założysz i normy unijne spełniać będziesz.
- A jak długo to będzie trwało Panie, to dojście do norm unijnych? - spytała baba.
- Jak sie postarasz, to 15 - 20 lat. Wtedy będziesz mogła z zyskiem swoją suszarnię odsprzedać. Dostaniesz za nią tyle pieniędzy, że do końca życia będziesz mogła spać sobie do woli, z kumoszkami gwarzyć, pić miód sycony i bawić się ze starym swoim do upadłego.

niedziela, 6 października 2013


Urocze )

wtorek, 24 września 2013

Ratowanie budżetu

Zaczęło się od ratowania budżetu. Przejęci gnębiącym kraj kryzysem i powiększającą się dziurą budżetową postanowiliśmy ratować, jak się da i co się da. Wymyśliliśmy, że opodatkujemy (na zasadzie dobrowolności zalecanej) współpracujące z nami jednostki organizacyjne. Różnej one są wielkości, więc nikt nie może być uprzywilejowany. Zatem dobrowolny mandacik na każde 10 zatrudnionych osób. To powinno załatać dziurę budżetową, poprawić skuteczność wykrywania przestępstw oraz statystyki policyjne, strażomiejskie i inne. To, że przyczynimy się do poprawy sytuacji finansowej kraju, wydatnie poprawiło nam nastroje popsute przez świadomość jutrzejszego spotkania z Ważnymi Gośćmi. Spotkanie ja przygotowywałam, konsultując się z kolegami, ale udziału w nim nie wezmę, albowiem kaszlę dość obficie i mogłabym obrady zakłócić. Kiedy już wychodziliśmy kończąc pracę, mojemu koledze błysnęło w oku. Spojrzałam na niego pytająco, bo choć młody on jest, to miewa całkiem dobre pomysły. No to wymyślił.
- Słuchaj, ty powinnaś iść na to jutrzejsze spotkanie - wypalił.
Początkowo podeszłam do sprawy profesjonalnie i odpowiedziałam:
- No co ty, zakasłałabym Ważnych Gości.
- No i o to właśnie chodzi. Jak ich zakaszlesz, to nic nie uchwalą.
Gwoli wyjaśnienia: nie podobają się nam ewentualne ustalenia z jutrzejszego spotkania, bo dołożą nam one pracy.
- Szef mi nie pozwoli - marudziłam konsekwentnie.
- Pozwoli, on cię lubi, to pozwoli, jak poprosisz. Tylko musisz ładnie poprosić.
- Wiesz, właściwie, to ja mogę jeszcze wdzięcznie zemdleć, co mi szkodzi - poddałam się.
Kolega wyraźnie się ucieszył.
- No, wreszcie jakiś pomysł. Ty zemdlejesz, oni rzucą się ciebie ratować i ustalenia mamy z głowy.
- Resssssussssscytacja - zaświszczała koleżanka.
To mnie otrzeźwiło.
- Nic z tego. Żadnych omdleń i resuscytacji nie będzie.
- Może nie wszyscy tam będą mieli wąsy? - z nadzieją dodał kolega. Chciał mnie pocieszyć, jak sądzę.
Koleżanka też się włączyła w akcję pocieszania, bo nieśmiało wybąkała:
- Wiesz, ja tylko ćwiczyłam trudne słowo "resuscytacja"... 
W związku z powyższym nigdy więcej nie będę się przejmować dziurą budżetową.

czwartek, 19 września 2013

Przypominki

Eurydyka

Eurydyka z Małkini
Siebie tylko wini
Za uczuć fiasko.
Logikę babską
Przeklina.
To nie twoja Eurydyko wina.
To Orfeusz
Słabeusz.

Ejaculatio precox

Wystrzelił wrzesień.
Bez uniesień.
Idzie jesień.

Papillon

Papiloty
Starej kokoty
To listy
Artysty,
Który kochał ją mimo brzydoty.

Lirycznie

Napuchły liryką ropuchy,
Nadęły się, pobladły.
I...
W staw prozaicznie wpadły.

Nadobna

Przy nadobnej Zenobii
Żadna konkiety nie zrobi.
Albowiem ona zabiera
Każdego epuzera.

Świerzop

Gdzie bursztynowy świerzop,
Uprawiało dziewczę nierząd.
Gdzie gryka jak śnieg biała
Siedziała dziewczyna i łkała.
Przywiędłe jej bowiem ciało,
Norm unijnych już nie spełniało.

Groszki i róże

Stojąc pod jej oknem
Na wskroś cały moknę.
Bukiet karmazynowych róż
W oczekiwaniu więdnie. Cóż…
Ona nie dba o groszki ni róże,
Patrzeć na mnie nie chce już dłużej.
Zimna z niej suka, do kaduka!

Kiedyś uprawiałam takie zabawy. Teraz uprawiam całkiem inne.

wtorek, 17 września 2013

Temu dała

I weszła baba do ogrodu Pańskiego cyc poprawiwszy wprzódy i włosami rozwichrzonymi jak u niemieckiego piłkarza trzecioligowego zarzuciwszy. Rozejrzała się spod rzęs babskich utrefionych i ptaszęta niebieskie jęła była uwodzić myślą, mową i uczynkiem. Temu dała na miseczkę, temu dała w garsteczkę, a temu jednemu łebek urwała, bo się opierał uwodzeniu zanadto. Pozostałe ptaszęta dopieszczała śląc spojrzenia głębokie i wymowne. Słowa wiele znaczące Niagarą z ust korali jej płynęły nieprzerwanie. I uwodziła, uwodziła, uwodziła. Uwiódłszy wszystkie ptaszęta niebieskie prychnęła wzgardliwie w stronę tego z oderwanym łebkiem, co to jej urokowi się opierał, srebrnego lisa poprawiła na ramionkach alabastrowych i poszła była spiesznie, by sił i wiedzy nabrać w celu uwiedzenia oderwanego łebka. Albowiem nie będzie jej tu żadne ptaszę, choćby niebieskie, urokowi się opierać.

Jesienny urodzaj

Całkiem zwyczajnie się przeziębiłam. Katar, kaszel, w płucach czysto. Wizyta u lekarza była jednak nieunikniona. No to pojechałam. Wracałam ze Starego Miasta smarkająca po kokardy. Na przystanku zaczepił mnie dziadulek. Opowiadał o sobie, że nigdy nie chorował, że pięknie śpiewa. Radził o siebie bardziej dbać, bo "taka młoda, a choruje". Bardzo sympatyczny był ten dziadulek. W autobusie, do którego wsiadłam, miejsc wolnych było sporo, ale to obok mnie usiadł kolejny dziadulek - w stylowej maciejówce (ten z przystanku miał czapkę kolejarza). I zaczął rozmowę. Opowiadał, że nigdy nie chorował, że przeziębienie leczył grzanym piwem, że ma koty. Też sympatyczny był. Obydwaj się do mnie bardzo życzliwie uśmiechali.  A mnie się mimo zasmarkania zrobiło sympatycznie. Aż szkoda, że z autobusu prosto do domu - a nuż spotkałabym kolejnego dziadulka?

niedziela, 15 września 2013

Apteczka

Dziś, po raz pierwszy od prawie pół roku, napiłam się kawy! Bezkofeinowej co prawda, ale i tak świątecznie się zrobiło jakoś. Od piątej rano szalałam przygotowując się do tego wydarzenia: zmieniłam pościel, poodkurzałam, poorganizowałam niezorganizowane. I zasiadłam z kawą przy lekturze. Czytam  Domy i dwory przy tem opisanie apteczki, kuchni, stołów, uczt, biesiad, trunków i pijatyki; łaźni i kąpieli; łóżek, pościeli, ogrodów, powozów i koni; błaznów, karłów, wszelkich zwyczajów dworskich i różnych obyczajowych szczegółów przez Łukasza Gołębiowskiego członka Towarzystwa Królewskiego Warszawskiego Przyjaciół Nauk napisane za pozwoleniem cenzury , nakładem własnym w roku 1830. Skupiłam się na apteczce.

Apteczka najdawniejszych czasów to zabytek, ugruntowany na tem, że właściciel był ojcem rodziny, domowników i kmiotków swoich, czuwał nad ich potrzebami i zdrowiem. Wszakże ta część gospodarstwa domowego była udziałem kobiet: pani, krewnych lub córek, albo poważnej ochmistrzyni. Lekarzy nie było, nie każde ich miejsce wreszcie posiadać mogło i może, a po ratunek udawano się do dworu: trzeba więc było mieć wszelkie zapasy. Nadto, znana jest gościnność Polaków i potrzeba przyjmowania tylu osób; to przybywających trafunkowo, to umyślnie, cząstkowo lub gromadnie w pewnych dniach, a zatem należało i do tego usposobić się, ażeby w chwili stanowczej nie brakowało niczego. Ztąd apteczki dwa rodzaje uważać wypada: dla zdrowia, i wygody lub przyjemności, czyli: pierwsze jako lekarstwa, drugie jako przysmaki.
Co do pierwszego: Syreniusza, Marcina z Urzędowa lub inny zielnik przed sobą mając, przewertowawszy go nie raz, umiejąc go prawie na pamięć, gdzie go nie było z przepisów, lub i z głowy bieglejsza od wiosny aż do późnej jesieni: to na alembiku pędziła wody, wódki, smażyła sadła, zbierała tłustości, robiła dryakwie, octy, suszyła kwiaty, liście, owoce, korzenie. Z królestwa zwierzęcego bywały wody i wódki: z piesków młodych, zajączków, królików, bocianów itd. w alembik włożonych i wodą lub wódką nalanych, z roślin, od wonnej konwalii zacząwszy, i róży aż do bławatków, dzięglu, ruty, piołunu, ile ich tylko znać która mogła lub wyczytać, albo zasłyszeć od kogo. Nie zapominano też wody marcowej, z śniegu stopionej, płeć piękną utrzymującej, lub chroniącej od piegów, pierwszej wody deszczowej, albo w czasie grzmotów i piorunów zebranej. Sadła i tłustości poczynając od ludzkiego (a) były psie, ze świń, gęsi, niedźwiedzi, borsuków, zajęcy, wilków i lisów. Dryakwie z wszelkich gadów: żab, węży, jaszczurek, śmielsze robiły w domu albo sprowadzano weneckie. Octy nadewszystko: malinowe, konwaliowe, fiałkowe, porzeczkowe, berberysowe itp. być musiały koniecznie, i zioła wszelkiego rodzaju: to całkowicie suszone, to części ich jakie, którem jedynie przyznawano skutek. Dziewczęta dworskie i z gromady, za nagrodą lub z rozkazu, i myśliwi dostarczali wszystkiego.
(a) tej nabywano pospolicie od katów

Kawa była równie smaczna, jak lektura. Może moje robienie zapasów to pozostałość po przodkiniach biegłych w sztuce? Sadła i tłustości jeno nie zbieram, może z powodu braku kata?


czwartek, 12 września 2013

I znowu zasientiabriło



ЗАСЕНТЯБРИЛО

Музыка - В. Матецкий
Слова- Е. Небылова

А ты по жизни по моей
Прошел курсивом, прошел курсивом.
Исчезла прелесть наших дней -
Все было срывом, все было срывом.
Дни уходят летние - к ним не воротиться,
Грустно, тем не менее, что-то не грустится.

 Засентябрило за окном, засентябрило,
И первым инеем любовь посеребрило.
Засентябрило за окном - приходит осень,
А жизнь обманет нас, обманет и не спросит.

Ты приходил ты пропадал,
А я сгорала, в любви сгорала.
Я за собою не позвал -
Ты перестала, ждать перестала.
Дни уходят летние - к ним не воротиться,
Грустно, тем не менее, что-то не грустится.

Засентябрило за окном, засентябрило,
И первым инеем любовь посеребрило.
Засентябрило за окном - приходит осень,
А жизнь обманет нас, обманет и не спросит.

Ludzie przechodzą  i odchodzą nawet nie pożegnawszy się czasem. A kolejna jesień nadchodzi. No.

IQ talii

I stanął Pan przed bab kordonem i z uwagą przypatrywać się im raczył był. Casting boski zarządził bowiem w celu wyłonienia tej jednej, idealnej, by wzorem dla innych się stała. Skierował swe oczy boskie na te, które wzrok Pana przyciągały w pierwszej kolejności: smukłe, z talią wiotką, a biustem obfitym. I uradowało się oko Pańskie na widok takich śliczności. Kilka pytań natury ogólnej zadał owym wiotkim, właściwie tylko formalnie, by przekonać licznie zgromadzoną żywinę boską, że to ideały poszukiwane. Wiotkie jak rozdziawy stanęły i ani jedno sensowne słowo nie wyszło było z ich ust ponętnych. Bezsensownych nawet sporo. Wyjścia Pan nie miał, kazał im pójść precz, albowiem baba idealna pojęcie jakieś mieć powinna o zabawianiu Pana inteligentną rozmową. Te z talią mniej wiotką wziął więc był pod łaskawą uwagę Pańską. I ucieszył Pan intelekt swój nad wyraz rozmową ciekawą, jednakże pewien niedosyt estetyczny pozostał był. Z niedosytem estetycznym Pan pogrążył się był w dyskusji ciekawej, aż w umyśle jego boskim pojawiła się myśl naukowa: otóż IQ baby jest zwykle równe jej obwodowi w talii. Myślą tą ucieszony, bo już rozpozna każdy niechybnie babę idealną po talii, udał się był na spoczynek boski. Nie dosłyszał pytania przedstawiciela żywiny boskiej, który cichutko spytał Pana był: czemu równa się IQ chłopa? I całe szczęście, że nie dosłyszał.

wtorek, 10 września 2013

Instrukcja

WCHODZENIE PO SCHODACH
Instrukcja
Każdy zauważył, że nierzadko podłoga załamuje się w ten sposób, że część jej ustawiona
jest pod kątem prostym do jej powierzchni, następnie zaś inna jej część równolegle do tejże
podłogi, aby umożliwić ustanowienie nowego kawałka prostopadłego, a cała rzecz powtarza
się spiralnie lub w linii łamanej do najrozmaitszych wysokości. Schyliwszy się i umieściwszy
rękę lewą na części pionowej, prawą zaś na części poziomej, człowiek staje się krótkotrwałym
posiadaczem schodka, czyli stopnia. Każdy z tych stopni, składający się, jak widać, z dwóch
elementów, znajduje się odrobinę wyżej i odrobinę dalej niż poprzedni, która to zasada nadaje
schodom sens, jako że każda inna kombinacja wytworzyłaby formy może piękniejsze i
bardziej malownicze, lecz niezdolne do przenoszenia nas z parteru na piętro.
Na schody wchodzi się przodem, bowiem tyłem i bokiem jest niebywale niewygodnie.
Naturalna pozycja jest stojąca, ręce zwieszone, głowa prosto, nie na tyle jednak, aby oczy nie
widziały wyższych stopni niż te, po których się stąpa, a oddychać trzeba powoli i rytmicznie.
Ażeby wejść na schody, trzeba zacząć od podniesienia prawej dolnej części ciała, opakowanej
prawie zawsze w skórę albo zamsz, niemalże bez reszty mieszczącej się na schodku. Kiedy
wyżej wymieniona część ciała, którą dla uproszczenia nazwiemy nogą, zostanie już
umieszczona na pierwszym stopniu, należy unieść odpowiadającą jej lewą część (również
zwaną nogą, nie mylić z uprzednio wymienioną), po czym uniósłszy ją, tak ażeby noga
spoczęła na drugim stopniu, przenieść całe ciało aż do umieszczenia nogi na następnym
stopniu, na którym znowu spocznie noga, podczas gdy na pierwszym jeszcze spoczywa noga.
(Pierwsze stopnie są zawsze najtrudniejsze, aż do chwili zdobycia nieodzownej koordynacji
ruchów. Koincydencja nazwy pomiędzy nogą a nogą utrudnia nieco instrukcję. Uwaga: nie
podnosić równocześnie nogi i nogi.)
Dotarłszy tym sposobem do drugiego stopnia, należy na zmianę powtarzać wyżej
wymienione ruchy i w ten sposób znajdziemy się na najwyższym stopniu schodów. Schodzi
się z nich bez trudności, przy pomocy lekkiego ruchu pięty, który wpiera ją w należne
miejsce, ażeby nie ruszyła się aż do chwili, kiedy skończymy schodzenie.

Opowieści o kronopiach i famach J.Cortazar

czwartek, 29 sierpnia 2013

Zapiski z podróży krótkobieżnych

Trafił mi się dzisiaj wyjątkowy współjechacz autobusowy. Było miejsce, to sobie siadłam, ale jakoś mi było ciasno, a przecież ostatnio mniej się mnie zrobiło. Ki diabeł? Spojrzałam obok, a tam rozparty siedział sobie typowy ABS-ik (absolutny brak szyi), napakowany jak plecak globtrotera. Na miejscu, w którym zwykli ludzie mają szyję wisiał mu łańcuch złoty, subtelny jak Armia Radziecka w Berlinie. Fryzura też typowa, czyli jej brak. Niedogolony i, sądząc po woni, niedomyty kilkudniowo. Obie solidnych rozmiarów nóżki miał rozwarte pod dużym kątem, toteż o moje zawadzał. Usunęłam się lekko w bok. Kąt rozwarcia mu się powiększył. No to ja znów w bok. I znów kąt rozwarcia u ABS-a większy. Korciło mnie, żeby nogi sobie na szyję założyć tylko po to, by się przekonać ile stopni rozwarcia się panu uda osiągnąć. Puknąć pana swoją nóżką nie chciałam, bo jeszcze by uznał za zaczepkę, toteż przesiadłam się, kiedy tylko mogłam. Wtedy pan wyciągnął był sobie gazetę, odpowiednią pomiętą. Od razu było widać, że używana, a nie na pokaz noszona. Jakiś przegląd sportowy to chyba był, bo widziałam dużo panów w jednakowych ubrankach na zielonym tle. Czytał sobie spokojnie, potem ziewnął (też niezły kąt rozwarcia paszczy miał!) i dłubnął w zębie z cmoknięciem. Przyznam, że dość zachłannie się przyglądałam, z ciekawością, co jeszcze zrobi. Czytanie chyba go mocno zmęczyło, bo główka mu opadła i rozległo się pojedyncze chrapnięcie. Wysiadłam na swoim przystanku niezaspokojona wrażeniowo.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Omne trinum...

Od kilku dni mam trzeciego kota. Malutką, czarną kiciunię, którą przyniósł sąsiad na przechowanie kilkudniowe. Kiciunia jest urocza, mruczy jak mały traktor, przytula się i przymila. Rozrabia trochę, kilka doniczek z kwiatami już uległo jej niepohamowanemu temperamentowi. Mam wrażenie, że Zaraza i Gangrena stworzyły wspólny front przeciwko "intruzowi", zaczynają nawet spać w moim łóżku prawie do siebie przytulone. A czarność nad czarnościami rozrabia i zaczepia je nieustannie. Ja natomiast dochodzę do wniosku, że trzy koty to dla mnie zbyt wiele. Omne trinum tym razem wcale nie perfectum. 
A poza tym zmęczona jestem. Bardzo.

sobota, 10 sierpnia 2013

Burzliwie


Burza nie pozwoliła spać nie tylko mnie. Mój sąsiad jednakże wykorzystał ten czas na robienie zdjęć (jedno z nich powyżej). Ja tylko czytałam, o wojnach husyckich zresztą.W książce bohaterowie prali się po czuprynach różnymi narzędziami, a ktoś z góry ciskał gromy i pierony nad naszymi niewyspanymi głowami. Nawet moje koty się bały, było chwilami jasno, jak w dzień i głośno, jak... nie wiem co. Obie wskoczyły do mojego łóżka grzejąc mnie niemiłosiernie futerkami. Mnie, rozkoszującą się chwilowym ochłodzeniem. Nie byłam zadowolona, ale było mi ich tak szkoda, że nie przeganiałam. Wszystkie trzy zasnęłyśmy nad ranem, kiedy przestało grzmieć. Zyskała na tym lektura, ja mam oczy podkrążone, jak panda.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Baba plażowa

I wezwał był Pan babę przed oblicze swoje boskie. Bezskutecznie wezwał był. Baby albowiem ni widu, ni słychu w ogrodzie Pańskim. Rozesłał zatem Pan po ogrodach okolicznych ptaszęta niebieskie, żeby wieść Panu o babie przyniosły były. I rozpierzchły się ptaszęta po pobliskich jaskiniach uciechy ptasiej, by sposób szukania baby opracować zgodnie z procedurą unijną. Po siedmiu dniach obfitujących w niecierpliwość Pańską i rozpustę ptasią, przyniosły ptaszęta Panu wieść oczekiwaną. Skorzystawszy z Google Street View  znalazły cielsko babskie na plaży w Alicante rozłożyście umiejscowione. Przy cielsku stał drink z pomarańczową parasolką i ciemnobrewy tambylec z zachwytem w obfitość babskich kształtów wpatrzony. Przekazawszy Panu wieść oczekiwaną oddaliły się kurcgalopkiem ptaszęta na obliczu Pańskim zauważywszy narastające napięcie, które dobrego nie wróżyło. Napięcie bowiem mogło w każdej chwili zaowocować gromami i pieronami Pańskimi. I zaowocowało. Szlag Pana oto trafił nieziemski, albowiem babę wzywając oczekiwał posłuszeństwa i natychmiastowości. Trafiony szlagiem Pan z ócz swych boskich jął był błyskawice gniewu i gromy wściekłości w stronę Alicante posyłać. Jako że wściekłość Pańska przysłaniała mu kierunek właściwy, jął ciskać na chybił-trafił. Jedna z błyskawic zorientowawszy się, że w kierunku Grenlandii leci, ze świstem samowolnie zmieniła kierunek i na plażę wpadła spustoszenie siejąc wśród tambylców. Głupia nie była, nie zawracała sobie zatem głowy błyskawicznej tambylcami przypadkowymi, jeno w tego konkretnego się pchała, co babie właśnie ćwierkał, że ona, jak pralinka Lindta - okrąglutka i niepozorna, a niebo w gębie, jak się spróbuje. Nie zdążył dodać, że chętnie by wziął ową pralinkę do gęby tambylczej, bo błyskawicą po goleniach owłosionych dostał. Dostał i błyskawicznie w popiół się zamienił był. A baba cyc z kostiumu wystający poprawiła była i rozpłynęła się z uciechy wielkiej, że tambylec rażony pięknością jej duszy został był.

środa, 31 lipca 2013

Molestowanie nieletnich

Dorastałam w czasach, kiedy gazety nie pisały o pedofilii, molestowaniu i innych podobnych świństwach. Podobno wtedy takie zjawiska nie występowały. A ja wciąż, po tak wielu latach, pamiętam to, co spotkało mnie, kilkuletnią i kilkunastoletnią. 
Przypadek pierwszy: odwiedzałam z mamą krawcową, która mieszkała w jakiejś starej kamienicy na trzecim chyba piętrze. Szłyśmy po schodach, za nami jakiś pan. Pan chciał nas chyba wyminąć na tych schodach, ale mama uderzyła go torebką i szybko pobiegła ze mną na górę. Kiedy mnie pytano, czy coś widziałam odpowiadałam, że chyba koszula panu ze spodni wyszła, bo miał tam coś jasnego. Dziś wiem, że pan się zwyczajnie obnażał, nie wiem w jakim celu.
Przypadek drugi: w domu, w którym mieszkałam na dole mieścił się zakład fryzjerski. Tuż obok bramy. Codziennie przechodziłam tamtędy idąc do szkoły. Pan fryzjer był łysy i miał jakieś ciemne brodawki na twarzy. Dziś powiedziałabym, że przypominał mi jakiegoś polskiego aktora, taki łysy Emil Karewicz, nie pamiętam nazwiska. Tylko całkiem łysy, ta łysina błyszcząca i brodawki. Pan fryzjer miał w zwyczaju stać w drzwiach zakładu i obleśnie patrzeć. Wtedy nie wiedziałam, że to było obleśne spojrzenie. Wiem, że czułam strach, którego nikt z dorosłych nie rozumiał.
Przypadek trzeci: wracałam ze spaceru z psem. Za mną do klatki wszedł jakiś mężczyzna. Spytał mnie, czy wiem, gdzie ktoś tam mieszka. Nie wiedziałam oczywiście. Zaczął ze mną rozmowę o psach, że  on ma pieska i że można te pieski zapoznać, żeby były małe pieseczki. Nie podobała mi się ta rozmowa, ale że byłam już wtedy grzeczna, przeprosiłam, że nie mogę rozmawiać,  że się spieszę. Wtedy pan chyba krzyknął albo bardzo dosadnie zapytał: nigdy nie widziałaś, jak się rodzice p...? Słowa nie znałam, ale czułam, że to coś strasznego.
Przypadek czwarty: pan kioskarz, znany mi od dziecka, a miałam już wtedy kilkanaście lat, bo zaczynałam się rozwijać.  Rosły mi piersi, czego się bardzo wstydziłam. Kupowałam u pana kioskarza zawsze papierosy dla mamy i Żagle dla siebie - przychodziło niewiele egzemplarzy i on mi zostawiał pod ladą, po znajomości. Któregoś dnia poprosił, żebym weszła do środka, bo nie chce, żeby inni widzieli, że sprzedaje spod lady. Weszłam, bo przecież to był dobrze mi znany od wielu lat kioskarz. Wtedy powiedział coś o moich piersiach i wyciągnął rękę, żeby ich dotknąć. Uciekłam i nigdy więcej nie kupowałam w tym kiosku.

Pewnie cztery przypadki na kilkanaście lat życia dziecka to niewiele. I wcale nie były to takie straszne przypadki. Mogłam przecież zostać zgwałcona. Zostawiło to jednak w mojej pamięci jakiś ślad, skoro po tylu latach to pamiętam, jakby zdarzyło się wczoraj. Mówiłam o tym dorosłym, nikt mnie nie ostrzegał, nie próbował powiedzieć, jak się zachowywać w takich sytuacjach. A ja czułam się za każdym razem brudna i nienawidziłam własnego ciała, brzydziłam się siebie. W trzech ostatnich przypadkach, oczywiście. W tym pierwszym byłam za mała, żeby sobie z czegokolwiek zdawać sprawę. Teraz już nikt mnie nie molestuje spojrzeniami, ale wciąż noszę spodnie lub długie spódnice, nie maluję się, nie noszę zbyt kolorowych ubrań. Może to właśnie dlatego? Wtedy nikt mi nie wytłumaczył, że to nie moja wina, że to ci mężczyźni byli wstrętni i nie wolno im było robić takich rzeczy. Nie wolno im było wkraczać w świat dziecka ze swoimi brudnymi myślami i czynami.
Dlatego, kiedy słyszę lub czytam, że wychowanie seksualne jest w szkołach niepotrzebne, to mnie trzęsie. Jest potrzebne, żeby choćby uświadomić dziewczynkom i chłopcom, co się z nimi dzieje, kiedy dojrzewają i jak sobie radzić z przypadkami molestowania. Jest potrzebne, żeby uświadomić chłopcom, że kobieta nie jest przedmiotem do zaspakajania ich potrzeb. Że nie jest jedynie depozytariuszką cennego męskiego nasienia. Że to nie ubiór prowokuje gwałty. Że ma pełne prawo żądać od dorosłych pomocy, kiedy ktoś narusza dziecięcą intymność choćby słowem.
Wzburzyłam się.



wtorek, 23 lipca 2013

*



Nienaganna dykcja i wygląd. Charyzma i wdzięk. Po prostu Jasio Kaczmarek.

Ostatnią płytę wyjął spod igły
Gibki disc-jokey, skończył się krzyk
A do stolika, tej brzydkiej Kryśki
Znów się niestety nie dosiadł nikt

Trzeba zapłacić za colę, kawę
I iść do domu samotnie spać
Trzy paczki caro spaliła prawie
Więc w gardle sucho i straszny kac

Nie zatańczyła znów ni kawałka
Choć przecież tańczyć umie, że hej
Więc w jej dziewczęcym sercu coś załka
O mój niewdzięczny losie ty, hej
No, a przyczyna jakżesz banalna
I Kryśka o tym dokładnie wie
Że, no niestety nie jest zbyt ładna
Lecz za to zgrabna też jakby nie

Przyjdzie do domu, spojrzy w lusterko
I tak się skrzywi jak ranny ryś
A potem książka, łóżeczko
I pół na jawie, pół we śnie myśl

Chłop żeby jaki, wcale nie piękny
Bandyta, oszust, pijak, złodziej, wszystko jedno jaki zły
By się skończyły- - -y dziewczęce męki- - -i
Niechby katował, niechby i bił

Niechby ją porwał całą zemdlałą
Niechby przycisnął do grubych ust I tam ją wywiózł gdzie chłopy mają
Nieeuropejski zupełnie gust

Ech, przeżyć wreszcie ten piękny wieczór
Kiedy się zjawia bajkowy czort I jej wyznaje w swoim narzeczu
Do you mój darling wsiadaj do ford

To są historie porno-brutalne
Co krew ścinają i jeżą włos
Piszą je Kryśki- - -i miłe zaradne, gospodarne
Którym urody poskąpił los.

Jako że urody los mi poskąpił, napiszę historię porno-brutalną, ot co.

niedziela, 21 lipca 2013

Zawartość warszawiaka w warszawianinie

Żaden warszawiak od pokoleń nie powie o sobie, że jest warszawianinem. Tak mówią o sobie tylko słoiki. Słoiki, czyli ludność napływowa charakteryzująca się brzękiem słoików w walizkach, gdy wracają w niedzielne popołudnie ze wsi i miasteczek do miasta dającego im możliwość pracy. Nie każdy jednakże słoik jest taki sam. Dzielą się oni na weki (zasiedziali wieloletnio) i twisty (świeżo przybyli). To ci ostatni podobno są zmorą stolicy, jak wieść stołeczna głosi. Podatków w Warszawie nie płacą, rozjeżdżają jej ulice samochodami rejestrowanymi "u siebie", nie rekompensując owego rozjeżdżania opłatami drogowymi uiszczanymi w Warszawie. Parkingi zapychają, a prawdziwi warszawiacy miejsca wolnego do parkowania znaleźć nie mogą. Wystarczy przejść od jednej przecznicy do drugiej w mojej okolicy - ponad połowa to rejestracje o egzotycznych numerach: LUB, KNS, LZA, NSZ itd. To słoiki zapychają drogi wyjazdowe ze stolicy w piątki po południu lub walą walizkami po nogach pasażerów komunikacji miejskiej w piątkowe poranki. 
Jak to zwykle neofici, słoiki chcą być bardziej warszawskie od warszawiaków. Chcą korzystać z uroków i udogodnień związanych z miastem, ale nie dając w zamian. W końcu są gośćmi, a gościom się należy. Są jak stonka, wszędzie ich pełno. Nie dziwi więc fakt, że konkurs na neon-symbol warszawski wybrano słoiki, w końcu jest ich tak dużo, że przegłosowali ludność rdzenną. 
Kilka lat temu kolega opowiadał mi historię, która zdarzyła się w Zakopanem. Do jego znajomego, ortopedy w zakopiańskim szpitalu, zgłosił się jakiś narciarski połamaniec i od wejścia zajęczał: jestem z warszawy. Ortopeda ze stoickim spokojem spytał: a co poza tym panu dolega? Ten, któremu dolegało, to na pewno był słoik! Żaden warszawiak nie przedstawiałby się w taki sposób, przecież, że on z Warszawy, to widać, słychać i czuć! 
Jako dziecko jeździłam na kolonie w różne strony Polski i zwykle cicho siedziałam nie uwypuklając miejsca zamieszkania, nigdy warszawiacy nie cieszyli się dobrą opinią, a ja nie chciałam być od pierwszego kopa stygmatyzowana. Dorosłą już będąc, pracowałam jako wychowawca na kolonii dla dzieci ze Śląska, przez przypadek. I na zakończenie turnusu dostałam od nich jakąś książkę na pamiątkę z tekstem: pani z Warszawy, ale fajna pani jest. No i jak tu się przyznawać, że się jest z Warszawy? Teraz tym bardziej, bo jeszcze za słoika wezmą, albo co. Ciężkie życie ma rdzenny warszawiak, oj ciężkie.Sąsiedzi - słoiki, koledzy w pracy - słoiki, moja przyjaciółka - słoiczka (co prawda wek, ale zawsze). 
Gdzie są warszawiacy, te orły, sokoły stołeczne? Wynieśli się w większości do miejscowości podmiejskich: Piaseczna, Józefosławia, Komorowa, Podkowy Leśnej itd. Tam jest teraz wielki świat.

sobota, 20 lipca 2013

Sfilcowany moher

Ostatnio dokonuję odkryć ułatwiających mi życie w dużej mierze. I kompletnie nie rozumiem, jak mogłam inaczej. Tak też było ze zwykłą drylownicą do wiśni. Przez lata drylowałam wiśnie ręcznie, bo tak przecież robiła moja babcia, nie dowierzając maszynom. Męczyłam się, paprałam wszystko wokół łącznie ze sobą, ręce domywałam potem dwa dni. Dzisiaj stałam się posiadaczką dużej ilości wiśni i zaczęłam się bać. Pozycja wertykalna sprawia mi nieco trudności, sprzątanie też, zaczęłam więc kombinować. Przy okazji spożywczych zakupów w pobliskim sklepie wpadła mi w oko drylownica do wiśni. Nabyłam z obawą, czy dam radę obsłużyć. Dałam. I aż miałam ochotę zakrzyknąć "Eureka!", jak taki jeden starożytny. Siedziałam sobie na krześle, wrzucałam wiśnie do pojemniczka i prztykałam rączką. Prztykanie 5 kg wiśni zajęło mi pół godziny! Pomyślałam sobie o sobie odpowiednie wyrazy napełniając gorącą konfiturą słoiki, oj pomyślałam. Jakby policzyć dokładnie, ile czasu zmarnowałam ręcznie drylując, to pewnie parę miesięcy by się zebrało. Ile ja mogłam w tym czasie książek przeczytać? Nie dość, że stara ze mnie Kornacka, to jeszcze wsteczna i zacofana, jak sfilcowany moher. Za chwilę przyjdzie czas na śliwki, może znajdę jakiś sposób, żeby nie wydłubywać pestek ręcyma. A temu, co drylownicę wymyślił, niech bogi po wsze czasy sprzyjają.

czwartek, 18 lipca 2013

Babskie truchło

I wezwał Pan babę przed oblicze swoje boskie bez rezultatu żadnego - baba nie przyszła, nie przypełzła, nie przybiegła. Zasępił się Pan był, bo niezbędna Panu baba, bo użalić się na los Pański nie było komu, a i rykiem Pana nikt poza babą się przejmować nie raczył. I rozpoczął Pan był przeszukiwanie ogrodu swego w celu odnalezienia owego Pańskiego narzędzia do wysłuchania. Zajrzał Pan za wszystkie krzaki, każde źdźbło trawy poruszył, aż znalazł. Leżała baba bez czci i ducha pod krzakiem gorejącym, tym obwieszonym owocami nadziei na lepsze jutro. Leżała i ani rączką, ani nóżką babską nie ruszała, o babskich ust koralach nie wspominając. Podszedł Pan był ostrożnie i stopą pańską trącił z lekka nieruchomość babską. Reakcji brakło. Trącił raz jeszcze, większą moc stopie pańskiej nadając. Coś w babie zajęczało i zawyło, trzeszczenie jakieś się słyszeć dało i baba podniosła swe oczy pytające na Pana. Już miał Pan nad babą się użalić i przygarnąć babskie truchło do boskiej piersi, ale nie, nie będzie Pan babie okazywał przecież. Ryknął zatem, jak miał w zwyczaju pańskim: czego tu babo tak bezproduktywnie leżysz, jak nieużytek jakiś? Wstawaj i do roboty! Zabulgotała babskość w babie i jęła się podnosić. Podpierając się ręcyma na kolana babskie zdołała paść. I znów litość Pańska poczęła była w Panu rosnąć, jak dług publiczny, ale strzymał Pan i znów ryknął zachęcająco: no, dalej! Wstawaj!  Zebrała się baba w sobie, napięła, nadęła i wstała na trzęsących się kolanach. I gwizdnęła Pana była w ucho, aż wizg po ogrodzie pańskim rozległ się okrutny. Po czym padła dech żałosny ustami babskimi oddawszy i zaległa pod krzewem nadziei bez ducha i przyszłości.

czwartek, 11 lipca 2013

Ulewamiś

Ulewa mi się wszystkimi możliwymi drogami na hipokryzję i relatywizm moralny. Spać po nocach nie mogę, w dzień nosi mnie, jak po pustym sklepie mięsnym z lat osiemdziesiątych. Ciśnienie mi skacze, żołądek się buntuje. A jak rzucę okiem w stronę współczynnika Giniego, robi się jeszcze gorzej. Niby wiem, że takie tempora, że wszystko się zmienia, bo na tym polega ewolucja, niby wiem. Jednak czemuś telepie. 
Czytam wywody świętszych od papieża hierarchów naszych i czkawki dostaję. Swoją drogą nowy papież budzi mój podziw, o ile prawdą jest, co głosi i co zamierza. Jedzie po przepychu biskupim, jak po łysej kobyle i chwała mu za to, choć nie sądzę, żeby to coś zmieniło. Raczej jego zmienią. 
Patrzę na rodzimych przedsiębiorczych krezusów, co to patriotycznie majątki lokują w innych krajach i wymądrzają się, gdzie Polska powinna inwestować. Niedawno kolega w pracy mnie uświadomił, skąd taka popularność międzynarodowych korporacji: otóż w różnych krajach różnie wygląda rok rozliczeniowy. Jeśli zatem działa się w wielu, można środki przerzucać dowolnie (a kreatywny księgowy potrafi), nieodmiennie wykazując zysk niewielki lub jego brak. A ja, naiwna, myślałam, że tu o ułatwienia dla ludzi chodzi.
Gospodarka liberalna zaczyna przypominać rodzący się kapitalizm w epoce powstawania manufaktur. Wtedy jednakże jakiś Marks, jakiś Engels knuli po kawiarniach i pubach, jak zabrać najbogatszym na korzyść biednych. Teraz chyba już nikt nie knuje, bo nikogo z biedniejszych na kawiarnie nie stać. Co prawda rodzi się w szarej masie frustracja i powstają ruchy oburzonych, ale bez powodzenia protestują. Po jakimś czasie z oburzonych stają się odurzonymi (gazem łzawiącym rozpylanym przez legalnie, demokratycznie wybraną władzę najczęściej) i dają spokój. Zysk nade wszystko. Kto nie przynosi zysku nie ma prawa godnie żyć w świecie pełnym demokratycznych frazesów, hipokryzji i zdziczenia człowieczeństwa. 
Nasz kraj równa do najlepszych. Niedawno przeczytałam, że mamy 117 ministrów i ich zastępców, dzięki czemu jesteśmy na pierwszym miejscu w Europie pod względem ilości ministrów. A takie Niemcy mając 80 mln ludności, mają ministrów połowę mniej. Co prawda głośno rząd nasz krzyczy, że należy "odchudzić" administrację. Zapewne powołując do tego celu kolejnego ministra wraz z jego dworem, który zwolni urzędników zwykłych, by miejsce dla wyższej kadry kierowniczej zrobić.
 Nie mają pracy młodzi, nie mają pracy starsi, a urzędy pracy powinny być sprywatyzowane, by stały się efektywne. Biurokracja (czyli wdrażanie unijnych procedur) kwitnie, jak kąkol w zdrowym łanie społeczeństwa. Przesadziłam z tym zdrowym, służba zdrowia, ta już w większości sprywatyzowana, też niewydolna, zatem społeczeństwo mało zdrowe. Tym bardziej różne kąkole się plenią. 
Kościół ogłosił wyniki spisu powszechnego biorących udział w niedzielnych mszach - aż 40% katolików uczestniczy. Jeśli przyjąć, że 95% społeczeństwa to katolicy, to wynik zaiste imponujący. Pozostałe 5% uciska wierzących i kłody im pod nogi rzuca. Dlatego też ojciec toruński nie zaprzestanie marszów w obronie, choć koncesję na multiplex dostał. Ale obrotny jest, powód znajdzie, bo on maszerować lubi i już. Taki jeden ex minister, co pod garniturem sutannę nosi, krzyczy wielkim głosem, że OFE rząd chce nam zabrać. Rząd? A czyż on nie był częścią tego rządu jeszcze niedawno? Nie przypominam sobie, by na OFE pyszczył, skupiał się na obronie polskich zarodków przed zakusami niemieckimi podśpiewując pod nosem: zarodków naszych Niemiec nie będzie nam germanił. Teraz, startując w wyborach na szefa jedynej słusznej partii, krzyczy święto...bliwym głosem.
Dobrze, że lato i w razie czego napchawszy się szczawiem można się położyć na dowolnie wybranym boku pod palmą. Najlepiej pod tą na Rondzie de Gaulle'a. 
Osobiście to mnie się chce na Pitcairn, natychmiast. Stara jestem, tam molestują tylko nieletnie, to mnie nie ruszą.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Nie przepadam

Na ławce w parku siedzi mała, śliczna dziewczynka i metodycznie rwie na strzępy pluszowego misia. Przechodzący opodal pan pyta z troską w głosie:
- Dziewczynko, nie lubisz zwierzątek?
Dziewczynka odpowiada spod ślicznego dziewczęcego łba patrząc zawzięcie:
- Ja i za ludźmi nie przepadam...
Jeden z moich ulubionych dowcipów.  Przypomniał mi się po przeczytaniu na jakimś blogu tekstu o wrednych, starszych ludziach domagających się ustąpienia miejsca w tramwaju, czy autobusie. W sposób bezczelny się domagających przy pomocy podwórkowej łaciny. Autorka, sądząc z deklaracji młoda osoba, jest oburzona, jak można się domagać czegokolwiek w taki brzydki sposób i pyta, zapewne retorycznie, skąd się tacy złośliwi, bezczelni staruszkowie biorą. Otóż wyrastają ze złośliwych, bezczelnych młodych osób, nieprawdaż? Już starożytni mawiali, że czym skorupka za młodu itd. Inna blogerka pisze o tabunach starych ludzi okupujących krzesła w poczekalniach do lekarzy. Podobno dlatego, że nie mają co z czasem robić. Posiedzi taki staruszek w kolejce, zabierze miejsce należne młodemu po to tylko, żeby sobie godzinę z lekarzem pogadać o starych Polakach. Zapewne na nic taki staruszek nie choruje, do lekarza tupta w ramach rozrywki li tylko i jedynie. Jeszcze ktoś inny żali się, że stada starych ludzi w godzinach szczytu podróżują komunikacją miejską, jakby nie mogli poczekać, aż młodsi dojadą, gdzie potrzebują. A najlepiej to niech staruszkowie siedzą w domu, bo po co mają się szwendać publicznie. Starość jest taka nieestetyczna.
Ulewa mi się, jak klasycznej starej Kornackiej, jak złośliwej, bezczelnej staruszce, w dodatku okupującej miejsca w poczekalniach do lekarza nagminnie. Li tylko i jedynie dla przyjemności, rzecz jasna. Bo ja za ludźmi nie przepadam...

środa, 3 lipca 2013

Za karę

Kolejny pobyt w szpitalu za mną. Znów bez diagnozy, na wyniki biopsji trzeba czekać około czterech tygodni. Niemniej jednak był to pobyt wysoce rozrywkowy. W sali było nas cztery, chyba nas dobierali specjalnie. Dwie starsze panie, w tym jedna Sabinka, i dwie nieco młodsze, czyli Grażynka i ja. Sabinka dostarczała rozrywki nieustannie. Z wyglądu bardzo nobliwa pani, ale jej opowieści rozbawiłyby każdego. Upodobała sobie opowieści damsko-męskie. Jeden z jej tekstów brzmiał mniej więcej tak: no zalecał się do mnie, jakbym była nastolatką, kwiaty przynosił i perfumą woniał; mnie tam nie zależało, ale on się napraszał, a to siatkę poniesie, a to rączkę cmoknie, taki galant (tu jedna z pań się wtrąciła - może chciał czegoś więcej, niż obiadu posmakować?); a pewnie, że chciał, a ja co mu będę bronić? chce się pobawić, to i niech się bawi, co mnie zależy, dajmy na to. Sabinka miała lat 77 i uroczą mordkę. Zabawiała nas opowieściami całymi dniami, w nocy czasem spała. 
Wczoraj wieczorem czekałyśmy na kolację, porządnie głodne, bo każda z nas miała jakieś badania wykluczające jedzenie w ciągu dnia. Czekamy, czekamy i nic, choć słyszałyśmy łoskot szpitalnego wózka rozwożącego jedzenie. Już po 19 Grażynka poszła dowiedzieć się, kiedy będzie kolacja. Kolacja już była - usłyszała. Nasz pokój, jako jedyny, nie dostąpił. Ktoś o nas zwyczajnie zapomniał, choć jestem przekonana, że to za karę. Dość niepokornymi pacjentkami byłyśmy bowiem, wciąż się domagałyśmy wyjaśnień, co nam robią i po co. Co prawda Sabinka twierdzi, że przyjrzawszy się nam bliżej wzięli nas na przymusową kurację odchudzającą, ale ja sądzę, że to była jednak kara za pyszczenie.  No nie umiem o tej starszej, nobliwej pani powiedzieć inaczej, jak Sabinka, nie umiem. Była cudna, jak zresztą i pozostałe panie - współspaczki. Jutro je odwiedzę, bowiem przez dwa dni jeszcze będę jeździć na odczyt testów alergicznych. Z przyjemnością je odwiedzę.

niedziela, 30 czerwca 2013

Ozłobliennost udieł miertwiecow

Niedawno kupiłam nowy odkurzacz. Stary był wielką kobyłą, nie byłam w stanie już go udźwignąć, a i siła ssania z wiekiem mu się zmniejszyła. Toteż nabyłam śliczny, mały, ciągnący, jak husky w zaprzęgu. Na zgrabnym korpusiku ma rączkę i dwa przyciski: jeden do włączania i wyłączania, drugi do wciągania przewodu z wtyczką. Żeby sobie ułatwić i nie schylać się za każdym razem, by sprawdzić, który przycisk do czego służy, na tym do włączania zostawiłam wiszącą metkę, albo co. No, wiszące coś. Zapamiętałam, że włączam to z metką. Kilka dni temu, ku mojemu zdumieniu, okazało się, że nacisnąwszy nogą to coś z metką wciągnęłam spory kawałek przewodu. Ki diabeł? Przecież z metką było do włączania? Doszłam do wniosku, że źle zapamiętałam, w końcu miałam prawo. Zapamiętałam więc odwrotnie, tzn. włączanie bez wiszącego cosia.  Odkurzałam dzisiaj i... wiszące coś okazało się być znowu do włączania. Zadumałam się wzięłam byłam. Czy ja już mam sklerozę jakąś, czy odwrotnie zapamiętuję, czy już sama nie wiem co? Nawtykałam sobie w myślach za braki w pamięci. Pod koniec odkurzania coś mnie tknęło i przyjrzałam się bliżej owej metce. Okazało się, że ona sobie swobodnie po rączce odkurzacza lata. Rączka jest przez szerokość, żadnej blokady nie ma, to lata. Nie napiszę, co pomyślałam o producentach, a później o sobie.
Różnie się mówi o złośliwości przedmiotów martwych, że diabeł ogonem nakrył, że wessało, jak śliwkę w kompot i różne inne pewnie też. Ja widziałam, jak nocą mój odkurzacz złośliwie przerzuca wiszące coś z jednej strony rączki na drugą. Oczywiście zjadliwie przy tym chichocząc.

wtorek, 25 czerwca 2013

Gargamel w sutannie

Moje wnuki przytulały się w dużej ilości do Smerfetki i Papy Smerfa, a ja, oprócz zachwytów nad nimi, zastanawiałam się usilnie, czy tym przebranym w futra smerfów nie jest za gorąco, bowiem upał panował nieziemski. W tym upale dzieciaki brały udział w wyścigach, konkursach i innych takich. Na estradzie brylował jakiś osobnik w ubranku wyglądającym, jak sutanna. Czarne to było i pozapinane od góry do dołu na guziki. Podzieliłam się wątpliwością z zięciuniem młodszym, jak to możliwe, żeby taką imprezę prowadził ksiądz. Jak on na mnie spojrzał! Zięciunio znaczy, nie ksiądz. Ten ktoś w czarnej sutannie to był Gargamel. Nijak mi się z Gargamelem nie kojarzył, może dlatego, że zabrakło kota Klakiera. Po zakończonych konkursach pojawiła się na scenie Smerfetka, czyli aktorka, której głosem mówi Smerfetka w promowanym filmie. W ciąży ona była. Na pojawienie się innych postaci już nie czekaliśmy, bo mogłoby się okazać, że głosu Ciamajdzie udziela jakiś osiłek typu Pudziana, a Mądrali Rysio z Klanu. Woleliśmy pójść sobie na ciacho.

niedziela, 23 czerwca 2013

"Męskie" widzenie świata

Świat, jaki jest, każdy widzi. Ale niektórzy widzą inaczej. Otóż jeden z posłów (tzw. pasikoników, czyli zmieniających partie szybciej, niż rękawiczki) użalał się niedawno w Superstacji, że posłanki (oraz jedna pani poseł i jedna ministra) chodzą, jak Whoopi Goldberg w Uwierz w ducha. Znaczy, jak grenadier chodzą, bez wdzięku i bez kołysania kuperkami. A powinny kołysać... tfu, znaczy powinny podkreślać swoją figurę, nie łazić w garniturach i zapięte pod szyję. I nauczyć się chodzić w szpilkach powinny, koniecznie! Ten sam poseł jakiś czas temu miał wypowiedzieć się na temat związków partnerskich. I się wypowiedział, psiakrewka. Stwierdził, że w modzie mamy do czynienia z promocją homoseksualizmu. Mianowicie modelki mają walory męskie (brak kobiecej figury, zdaniem posła), a nie kobiece. No, to już wiadomo, jak świat widzi męska część sejmu naszego. Przez pryzmat płci widzi. A taka pisłanka Pawłowicz, to co jest? Kobieton? Jej się jakoś nie czepiają za brak wdzięku. 
A pewien biskup, czepia się katolickiej uczelni. Za co się czepia? Ano za gender, bo to antychrześcijańska ideologia i nie przystoi. Biskupi w dużej ilości czepiają się jakiegoś księdza, bo prawdę o klerze mówi. Papież o ubóstwie księży prawi, a biskup od gender tłumaczy, że on o ubóstwie duchowym... Jeszcze by parafianie zrozumieli dosłownie i zaczęli się proboszczów czepiać, że  zbyt wypasionymi samochodami jeżdżą. A wszak to kościół ma na czepianie się monopol. Kościół i satelity. Bo oto  wykład profesora Baumana zakłóciły bojówki prawicowe wyzywając go od lewaków i skandując antywszystko hasła. Tym razem krzyczeli ortograficznie poprawnie. Kilka dni temu bowiem ogromnie rozbawił mnie transparent niesiony, chyba podczas Parady Równości, przez młodzież wszechprawicową: Chcemy męszczyzn, a nie cioty. Transparent niosło kilku panów. No, jeśli oni głośno krzyczą, że chcą męszczyzn... O tempora, o mores! Prawicowy elektorat chce być przeleciany przez niedokształconych macho?  Ciota to przynajmniej wykształciuch, a taki męszczyzna, to popierdółka jakaś dyslektyczna, albo co. Kiepski gust ma nasza prawica. O guście lewicy innym razem.

sobota, 8 czerwca 2013

Dzień święty

I stanął Pan w bramie ogrodu swego boskiego i spojrzał na lud do świątyń Pańskich ochoczo podążający, jako że dzień święty nastał. Ledwie spojrzał, a brwi Pańskie ze zdumienia uniósł był. Ujrzał bowiem lud niewolny uginający się pod ciężarem dóbr wszelakich kapłanom niesionych w znoju i pocie. I kapłanów ujrzał jako te naczynia puste, co najwięcej hałasu czynią; spasionych, nadętych ważnością i mających palce wskazujące nadmiernie wyrośnięte od pokazywania ludowi, gdzie jego miejsce. W kieszenie przepastne im zajrzał i cielce bogactwa i arogancji ujrzał był. I wysiliwszy słuch swój boski posłuchał, co ludowi prawią. I włos boski się na głowie Pańskiej zjeżył z odrazy. Miast bowiem duszyczkami ludzkimi się opiekować, kapłani uwagę swą poświęcali li tylko i jedynie narządom płciowym ludu owego. Grzmiąc z wywyższeń ambonami zwanych, piętnowali i stygmatyzowali, kogo popadło. Straszyli anatemą jakąś za niepopełnione. Krzyże stawiali po całej galaktyce, by lud patrząc na nie strach czuł wielki. I mówili, że Pan gniewać się będzie, jeśli mamony nie przyniosą kapłanom jego i parzyć się będą nieobyczajnie. I ujrzał Pan dziatwę Pańską, i już miał rzec: pójdźcie, dzieci, ku mnie, gdy ujrzał kapłanów z żelazem w tłustych łapskach piętno na czole niektórych  dziatek wypalających. Bruzdę oto im wypalali, by wiadomo było, że niezgodnie z wolą Pańską poczęte zostały. I zagrzmiał Pan był z wysokości boskiej swojej: stop! nie tak miało być! Dłoń karzącą boską już wznosił, by pokarać winnych. Lud siódmym zmysłem czując nadchodzący gniew Pański, kapłanów swych w obronę wziął był, ciałami własnymi zasłaniając. Bo któż by im mówił, co jest właściwe? Któż pobierałby ofiary za przyjście na świat i odejście z niego? I zadumał się Pan był nad głupotą swoją boską, która nazwała lud Pański owieczkami onegdaj. I wrócił Pan był do ogrodu swojego boskiego i wrota zawarłszy z hukiem rzekł był: a w dupie boskiej was mam! Radźcie sobie sami, barany jedne!

niedziela, 2 czerwca 2013

Wspomnienia

Zachowywanie wspomnień - fragment Opowieści o kronopiach i famach J.Cortazara

Natomiast kronopie, te stworzonka letnie i nieporządne, rozrzucają wspomnienia po domu pośród okrzyków wesołości, a same łażą między nimi, a kiedy się na nie natkną, głaszczą je pieszczotliwie i mówią: "Nie zniszcz mi się tylko" albo: "Uważaj na schodki". 

Jak kronopio, nieporządnie rozrzucam wspomnienia po całym domu. Tu zdjęcie osób bliskich, tam kamyk przywieziony z jakiejś podróży, a jeszcze gdzie indziej rysunki wnuków. Najwięcej jednak wspomnień zachowuję w sobie, równie nieporządnie je układając.  Kiedy wychylają swoje łebki, uśmiecham się do nich. Czasem wyłazi jakiś upiorek wspomnieniowy, wtedy zamykam oczy i uciekam przed nim myślami.

środa, 29 maja 2013

Szelmutka

Takie kobiety, jak ona, dziewiętnastowieczny pan nazwałby szelmutką. Patrząc na nią przez monokl cmoknąłby z uznaniem "ot, bestyjka". Pani ma toczone nóżki, chętnie pokazuje je nosząc spódniczki maksymalnie 10 cm przed kolanko. Czerwone paznokietki, delikatny makijaż i roztrzepana fryzurka - starannie wyreżyserowana. Rusza się dość energicznie, z gracją i ADHD. Prowokuje każdym ruchem i gestem, mówi ciałem: oto ja, taka mala. Flirtuje na potęgę, aczkolwiek, jej zdaniem, nie przekraczając granic. Godzinami potrafi rozmawiać przez telefon, śmiejąc się wdzięcznie i przeginając nieco zaokrągloną kibić, by obserwujący mieli na co popatrzeć.  Jest tak ujmująco słodka we wszystkich wypowiedziach, że tort z kremem wydaje się być przy niej gorzki, jak piołun. Na jej biurku stoją jej zdjęcia w pozach ukazujących pełnię jej wdzięków i święte obrazki. Mówi dużo i dość szybko. W każdej rozmowie, nawet służbowej, kokietuje rozmówcę. Rozpływa się cała, gdy ktoś komplementuje jej wygląd, kompetencje, cokolwiek. Pozornie nigdy nie mówi nic złego o współpracownikach, czasem tylko napomknie: popełnił/a błąd, ale przecież nie chciał/a, miał/a dobre intencje. Dla kobiet irytująca, dla mężczyzn zachwycająca. Ot, bestyjka.
Kobieta idealna na biurowe, nudne poranki. Rozgrzeje panów, wkurzy koleżanki.

poniedziałek, 27 maja 2013

sobota, 25 maja 2013

Rzecz o naszych smutnych dziwkach

Marsz Szmat - wydarzenie organizowane od 2011 r. jako protest przeciwko usprawiedliwianiu przemocy wobec kobiet ich ubiorem, czy zachowaniem. To taka seksualna za słona zupa, krótko mówiąc. Najlepiej charakteryzujące ideę hasło moim zdaniem to:  nie ucz córki, jak uniknąć gwałtu, ale ucz syna nie gwałcić. Jasny, prosty przekaz, choć mocno przerysowany w wymowie. I oczywiście, na całym świecie wzbudza kontrowersje. Bo przecież kobieta ubrana wyzywająco sama się prosi, bo jak pokazuje kawałek biustu, to znaczy, że chce pokazać i resztę. Komentarze internautów pod informacjami o Marszu były żenujące, niektóre oczywiście. Jak dla mnie, tych żenujących było zbyt dużo. Całkiem sporo komentarzy, w których wskazywano na ofiarę jako przyczynę gwałtu, pochodziło również od kobiet. Nie ma się im co dziwić, skoro złotousta harpia polskiej prawicy, dziewica ostrołęcka nauki wydała z siebie taką opinię. Jak już rozwarła ust swych korale, to ich zamknąć nie mogła, tak się rozentuzjazmowała. Dziwki, szmaty i inne takie perełki sypały się z jej dzióbka, jak przed wieprza, którym był redaktor Kuźniar. Na wstępie zażyczyła sobie, by mówić do niej pani poseł, nie pani posłanko. Ki diabeł? Na Annę Grodzką narzeka, a sama z tożsamością płciową ma problem? Ale niech jej będzie, posłanką nie będzie nazywana. Jednakże zbyt wiele trzeciorzędnych cech płciowych baby z magla pokazuje, by panią poseł ją nazywać, ja ją zatem będę nazywać panią pisłanką. Wracając do słowotoku pani pisłanki... narzuciła Kuźniarowi bycie chłopem, na którym robi wrażenie widok gołej baby (nieśmiało próbował babę wymienić na kobietę) , wszystkie biorące w Marszu osoby nazwała szmatami, a niektóre nawet szmatami z biustem, którego by się ona, pisłanka, pokazywać publicznie wstydziła. Wysłuchałam jej wywodów do końca, acz z trudem. I zamyśliłam się potem głęboko. Profesor prawa, były wykładowca m.in. Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego, obecnie wykładowca Wyższej Szkoły Administracji Publicznej w Ostrołęce, używa z pełną świadomością takiego słownictwa i robi to bezkarnie. Równie świadomie i bezkarnie nazywa ofiary przyczyną gwałtu, rozgrzeszając tym samym przemoc. W jakim kraju ja żyję? Jakiś poseł z mównicy uświadamia obecne w sejmie dzieci, że żeby się mogła urodzić siostrzyczka lub braciszek, to wiele z nich musi zginąć ( o zarodkach in vitro), w jakimś mieście wojewódzkim władze nawołują publicznie do wzięcia przez szkoły udziału w marszu solidarnych z życiem poczętym, jakiś biskup hoduje daniele na działce przekazanej za psi grosz na cele sakralne, episkopat zajmuje się włączeniem religii do przedmiotów maturalnych jednocześnie odsyłając ofiary księży pedofilów na Berdyczów. Jakie w końcu jest to moje państwo? Świeckie i demokratyczne, czy wyznaniowe i zakłamane?


czwartek, 16 maja 2013

Nie dotykać

Odebrałam dziś wyniki bronchoskopii. Jedyne, co mi w płuckach gra, to wredna bakteria. Dostałam antybiotyk i powinno być za jakiś czas dobrze. Z tej radości wielkiej poszłam do fryzjera i wreszcie ścięłam włosy. U znajomej pani fryzjerki byłam ponad rok temu, ale poznała mnie od razu. Pracowała nade mną długo, wiedząc, że następna wizyta może być za rok. Zapłaciłam połowę ceny, bo nie było modelowania (ona już wie, że to nie ma sensu), dostałam soczek i uraczona zostałam miłą pogawędką. Kiedy ostatnio u niej byłam lałyśmy wosk, czyli był to koniec listopada 2011. Pani fryzjerka twierdzi, że pamięta mnie i moje włosy, bo są wyjątkowe. W pewnym sensie i ja jestem wyjątkowa, bo nie znoszę chodzić do fryzjera. Nie lubię, kiedy ktoś dotyka mojej głowy i już. Ponoć to niecodzienna przypadłość, większość pań jęczy z zadowolenia mając głowę dotykaną, masowaną przez wprawne ręce fryzjerskie. A ja mam nieprzyjemne dreszcze. Odmieniec ze mnie pełną gębą. A panią fryzjerkę lubię bardzo, ona zna Józefa i gada się z nią cudnie. Wybaczam jej więc dotykanie mojej głowy i włosów.

wtorek, 14 maja 2013

Widziałam orła cień

Dziewczę siedzące w autobusie było młode i ładne.Miało modną "bieberowską" grzywkę - sczesane na jedną stronę włosy z połowy głowy, trzymające się na drugiej połowie wbrew prawom fizyki, czyli dzięki tonie lakieru do włosów. Umalowane dziewczę było też modnie: blada twarzyczka, wyraźnie podkreślone oczy z długaśnymi rzęsami. Wyglądało dziewczę jednakże, jak zmoknięte, wystraszone ptaszysko. Duża główka schowana w wątłe ramionka, cienkie nóżki odziane w rurkowate spodnie, na nogach chyba baleriny. Ptasi efekt potęgowało górne wdzianko: jakiś szeroki kołnierz okalający twarz. W rachitycznych rączynach zakończonych długimi, szczupłymi palcami dziewczę miało modny czytnik e-booków i zerkało w niego czasem, kiedy skończyło się przyglądać swoim paznokciom pięknie na krwawo pomalowanym. (choć ani razu nie przerzuciło strony w czytniku, a nasza wspólna podróż trwała kilka przystanków). Na bladej twarzyczce grymas niezadowolenia, usteczka zasmarowane błyszczykiem i wydęte pogardą dla otoczenia. Uśmiechnęłam się do niej na przekór, jeszcze bardziej zapadła się w swoje okołnierzowane ramionka, jeszcze mocniej wydęła usteczka. Ikona stylu, ptasiakrew.

niedziela, 12 maja 2013

Mój ci on jest

Uciekałam od literatury iberoamerykańskiej z założenia. Odkąd pamiętam buntowałam się przeciwko modom, trendom i must-have, więc nie czytałam i już. Sto lat samotności Marqueza jest jedną z moich ulubionych książek, ale to by było na tyle. Do wczoraj. Urzekły mnie, zachwyciły, wzięły w jasyr Opowieści o kronopiach i famach Cortazara. Są takie moje, najmojsze. Przewrotny, absurdalny humor i zaskakujące puenty. Codzienność podlana wyśmienitym sosem bzdurstwa. Mój ci on jest! Cortazar znaczy.
Fragment Prac biurowych
..."Nie ma na przykład dnia, żeby nie pucowała słów, czyści je, omiata, układa na odpowiednich półkach, przygotowuje i stroi do codziennych funkcji. Jeżeli zjawia mi się na ustach jakiś zbędny przymiotnik - te bowiem rodzą się poza zasięgiem działania mojej sekretarki, że się tak wyrażę: we mnie samym - już z ołówkiem w ręku chwyta go, zabija, nie dając czasu, by przystosować go do reszty zdania i dać mu przeżyć choćby przez przeoczenie lub przyzwyczajenie"...

sobota, 11 maja 2013

Balkonowo




Siedzenie w domu sprowokowało mnie do różnych dziwnych zajęć. Zajęłam się od dawna odkładanymi sprawami, między innymi katalogowaniem książek. Okazało się to niewystarczające, zatem huzia na balkon! Posadziłam kwiaty różne, przyjemne dla oka i duszy: kilka gatunków goździków, bo je lubię nad wyraz, surfinie zwane "milion kwiatów" (żółtą i amarantową), uczep i jakieś niebieskie coś, czego nazwy zapomniałam, kilka w bieli niewinnej (też nazw nie zapamiętałam). Zeszłego roku posadzony zatrwian (to te fioletowe, małe kwiatuszki) bujnie się rozkrzewił. Jest też heliotrop, którego wygląd w zestawieniu z poetyczną nazwą jest bardzo zwyczajny: duże liście i niepozorny fioletowy kwiat. Dzikie wino listki jakieś ma małe póki co, ale za radą pana w sklepie z kwiatami podlałam dziś nawozem i czekam, aż buchnie listowiem do wypęku. Zamierzam kupić sobie fotelik mały turystyczny i lenistwu wieczorami się oddawać. Świece w szklanych pojemnikach gotowe, tylko siadać i się byczyć! Tojka, dla Ciebie też kupię fotelik, no.




Zaraza w cycasie


Na parapecie kuchennym ruszył w wiosennym słońcu cycas przyniesiony z pracy w stanie żałosnym Podlewałam go troskliwie bezalkoholowym piwem (on to lubi!) i wypuścił dwa liście. Codziennie sprawdzam, czy nie pojawiają się następne. Na razie są świeżutkie, bezbronne takie, ale osiągną swoją wielkość na pewno. Dumna jestem z uratowania biedaka. 











Odebrałam dzisiaj książki nowe! Cortazara Opowieści o kronopiach i famach, Liryki Iwaszkiewicza, Postscriptum Stachury i Epigrammata Legowicza. Jako bonus (niezamawiany) dostałam z księgarni Grek szuka Greczynki Durrenmatta. Nie przepadam za Durrenmattem, ale to może jakiś znak, że czas polubić?
A teraz zamierzam upiec muffinki bananowe dla wnuków w pięknie kolorowych foremkach.


Wieczorne, balkonowe nicnierobienie

poniedziałek, 6 maja 2013

Nieprzyjemnostki

Co mi dziś w nocy spędziło sen z powiek? Trzy rzeczy: po pierwsze wczorajsza dyskusja z bratową i zięciem na temat ogródków działkowych. Obecnie obowiązuje ustawa, która została przez TK uznana za niezgodną z prawem, a rząd został zobowiązany do jej zmiany. Miał na to rok i sześć miesięcy, termin upływa w lipcu. Podobno jest już projekt rządowy, nazywany deweloperskim, czyli dający gminom prawo do swobodnego dysponowania terenami działkowymi bez prawa do odszkodowania w razie ich likwidacji. Obecna ustawa gwarantuje działkowcom, oprócz odszkodowania, przydzielenie innego terenu, na którym mogliby odtworzyć działkę zabraną pod inwestycję, którą gmina uzna za konieczną. Rządowy projekt ustawy nie wspomina o terenie zastępczym ani słowa. Działki tworzono w miejscach, które wtedy były na obrzeżach miasta, były to nikomu niepotrzebne tereny. Duża część z nich znajduje się teraz prawie w środku miasta. I tu jest problem. Są to atrakcyjne grunta z punktu widzenia gmin, sprzedając je gmina zarobi całkiem sporo. To, że znikną kolejne zieloności w mieście nikogo nie wzrusza. Mnie wzrusza, więc sobie rozmyślałam zamiast spać, jak należy.
Druga nieprzyjemnostka myślowa to przeczytana na jakimś portalu informacja, że Ministerstwo Pracy aktywnie chcąc walczyć z bezrobociem przygotowuje przepisy pozwalające na odebranie świadczeń bezrobotnemu, który odmówi przyjęcia pierwszej oferty z urzędu pracy. Teoretycznie ma to sens. Jednakże w praktyce urzędy proponują np. pięćdziesięcioletniemu księgowemu ze zmianami zwyrodnieniowymi kręgosłupa pracę przy budowie miejskiego placu zabaw, co oznacza dźwiganie i inne prace fizyczne. Żaden z urzędników bowiem nie pomyśli podejmując decyzję o całości sprawy, czyli nie weźmie pod uwagę wykształcenia ani predyspozycji bezrobotnego. Ot, jest bezrobotny, jest stanowisko pracy, no to hop pierwszy z listy. Wiem, że wielu ludzi rejestruje się, jako bezrobotni i pracuje na czarno, wiem. Zasiłek dla bezrobotnych dziś wynosi 794,20 lub 623,60, wypłacany jest przez 6 lub 12 miesięcy, zależnie od regionu. Bezrobotny w Warszawie, aktywnie poszukujący pracy musi wydać na bilet 100 zł, pozostaje mu 700 zł na opłacenie mieszkania, jedzenie, ubranie, rzeczy podstawowe. Konia z rzędem temu, komu taka sztuka się uda! Kolejne poletko dla nadużyć lub niedopatrzeń spowodowanych procedurami.
I Syria. Pieklą się Stany Zjednoczone, że reżim Asada używa broni chemicznej. Tymczasem Carla Del Ponte (komisja ds. praw człowieka ONZ) twierdzi, iż świadkowie potwierdzają użycie takiej broni (sarinu paraliżującego układ nerwowy) przez rebeliantów. A mnie przypomina się Irak i inne takie, spać trudno.
Zaczynam myśleć, jak dawniej, znaczy zdrowa jestem, jak koń trojański jakiś.

sobota, 4 maja 2013

Listy miłosne

Trafiła mi się perełka. Jest to Przewodnik do pisania listów miłosnych Józefa Chociszewskiego z 1900 roku. Dzieło doczekało się co najmniej pięciu wydań, co świadczy o jego popularności. Zawiera ów Przewodnik oprócz wzorów listów miłosnych również Wieszczbiarkę, grę pytań i odpowiedzi, rozmowę kwiatami i znaczkami pocztowymi, a także Abecadło miłości. Rzecz ucieszna po kokardy. Z uśmiechem czytam, z uśmiechem myślę o ówczesnych czasach i zasadach rządzących konkurami, epuzerami, wyfiokowanymi damami i kanapowymi ciotkami pilnującymi moralności. Popularność owego dzieła była tak duża, że (jak pisze autor) ..."Kilku niesumiennych ludzi przedrukowało moje dziełko dosłownie lub z zmianami (w Warszawie, w Cieszynie, w Chicago, w Bydgoszczy itd) przez co byłem skrzywdzony". Nie chcąc krzywdzić autora jeszcze bardziej zacytuję tylko jeden list i możliwe na niego odpowiedzi, li tylko ku uciesze ducha czytających, dodając radę autora, aby w zbożnych celach z jego dzieła korzystać. ..."Pamiętajcie jednakże, iż miłość powinna być czysta i święta, a tylko taka jest dozwolona, która się zakończy ślubem małżeńskim".


List rzemieślnika np. szewca lub krawca
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Kochana Panno Katarzyno!
 Będąc kilka lat na wędrówce, zwiedziłem spory kawał świata i widziałem wiele dziewcząt, ale niech w kąt wszystkie idą przed Panną Katarzyną, która pięknością i cichemi cnotami przewyższa wszystkie panny całego świata. O droga, od serca mego wybrana dziewico, pokochałem Cię mocno, szczerze i serdecznie. Twoja pobożność, pracowitość, oszczędność i skromność są nieocenionymi skarbami.
Założyłem niedawno warsztat na własną rękę i dzięki Bogu! jak na początek nieźle mi się powodzi. Mam dość roboty, ale co dzień się przekonuję, że nie dam sobie rady bez dobrej gospodyni. Otóż proszę Cię, kochana Panno Katarzyno, abyś mi podała rękę i aby kapłan na stopniach ołtarza pobłogosławił nasz związek. Będziesz miała ze mnie dobrego męża, bo staram się żyć religijnie, mam szczerą chęć do pracy, a wódki unikam jak ognia. Twój przykład tem więcej do wytrwałości w dobrem zachęcać mnie będzie.
Jeżeli Cię, droga Kasiu, za żonę dostanę, to już nic więcej pragnąć nie będę, bo reszta sama się znajdzie. Wyjawiłem Ci szczerze i otwarcie moje życzenia, proszę Cię, bądź również otwartą i powiedz bez ogródki: czy mnie kochasz i czy chcesz być moją żoną?
Szczerze Cię szanujący i miłujący
Kasper Pociąglewicz
majster kunsztu szewskiego
Szubin, 25 Kwietnia 1887


Im wyższa pozycja społeczna biorących udział w miłosnej grze, tym bardziej zawile należało pisać. Na pisanie bezpośrednio do wybraki mógł sobie pozwolić rzemieślnik, chłop, służący, ale już nie kupiec, nie wspominając o wyższych sferach. W sferach wyższych pisano do ojców, braci, opiekunów, uprzedzając ewentualnie (choć niekoniecznie) wybrankę o zamiarze. Odpowiedzi podlegały tym samym zasadom.

Odpowiedź na list rzemieślnika
Szanowny panie!
Jestem Panu bardzo wdzięczna za łaskawe pismo, a gdy Pan otwarcie wynurzasz mi swoją miłość, to i ja bez ogródki wyznam, że Pana Andrzeja wysoko cenię i serdeczne mam dla niego uczucie. Poradziłam się w tej sprawie kochanej matki, która bardzo chętnie na nasz związek zezwala, gdyż zna Pana, jako rzetelnego, pracowitego i religijnego człowieka. Przystaję zatem na Pańską propozycyę i, jeżeli taka jest wola Boża, zostanę Pańską małżonką. Będzie mojem usilnem staraniem, aby czynnie Panu w rzemiośle i w gospodarstwie domowem dopomagać. Nie bój się Pan, abym miała wydawać pieniądze na stroje lub do pracy się leniła, wszak i ja jestem córką rzemieślnika. Wiem też, co bieda, zatem będę umiała cenić kawałek chleba.
Niech Pan będzie łaskaw nas odwiedzić, jak najprędzej, a wtedy dopowiemy sobie resztę ustnie. Zostaję z winnym szacunkiem i szczerą przyjaźnią
Apolonia B.
Tuchola, 29 Marca 1887

Odmowna odpowiedź
Łaskawy Panie!
Umiem cenić zaszczytny dla mnie wybór i jestem za to Panu bardzo zobowiązana, żałuję jednak mocno, że nie mogę Pańskiego życzenia spełnić. Przyrzekłam sobie nigdy nie iść za mąż, za czem przemawiają ważne powody. Mam starą, schorzałą matkę, którą kocham nad życie, a której jestem jedyną pomocą i pociechą. Także mała siostrzyczka i braciszek li na moją opiekę są wskazani. Gdybym poszła za mąż, nie mogłabym, jak dotąd, wypełniać mych obowiązków względem matki i rodzeństwa, gdyż mąż byłby pierwszym, wszakże niedawno ksiądz powiedział na kazaniu, że wszelka niewiasta opuści ojca i matkę, a idzie za mężem. Nie miałabym i chwili spokojnej, gdybym wiedziała, że dobra moja matka cierpi niedostatek i niewygodę.
Dla tej głównej przyczyny nie mogę Panu żadną miarą mej ręki oddać. Przyjm Pan wyraz szacunku od
uniżonej Kazimiry P.
Chodzież, 1 listopada 1886

Jak powyższe nie zadziałało, pisało się ostrzej...

Odpowiedź na list natarczywego kochanka

Nadzwyczaj żałuję, że Pan tak wielce się trudzisz, gdyż dotąd nie odczuwam w Pańskiej obecności najmniejszej przyjemności. Otwarcie nawet Panu wyznam, że jesteś Pan dla mnie całkiem obojętnym. Od pewnego czasu jest mi nawet Pańska znajomość wstrętną. Czy mam gust dobry, lub nie, osądź Pan, jak uważasz, dość, że tylko politowanie we mnie Pan wzbudzasz.
Zatem zrób mi Pan tę łaskę i zechciej zrozumieć moje wyrazy i nie nasyłaj listami, które niesłychanie mnie nudzą. Z powyższych słów możesz Pan wywnioskować, iż jestem otwartą.
Klara B.
Rogoźno, 7 Lipca 1886

Polecam lekturę zainteresowanym oczekując na dostawę nowych książek (kronopie będą!).

Z odpowiednimi wyrazami
 Phi
Warszawa, 4 Maja 2013

piątek, 3 maja 2013

Fasolowa wojna

I stał Pan był w ogrodzie swoim i przyglądał się sprawiedliwemu pośród sprawiedliwych z niepokojem boskim. A sprawiedliwy pośród sprawiedliwych, pozostawiwszy powierzone sobie przez Pana grządki fasolowe, szachownicę rozstawił na trawie i w berka zaczął się na niej bawić z ptaszętami Pańskimi, zerkając na Pana spojrzeniem świątobliwym. Hołubce wywijał, obcasami trzaskał, a kiedy Pan wzrok swój tchnący naganą na niego zwracał był, sprawiedliwy główkę swą opuszczał i bijąc się w piersi sprawiedliwe kajał się zarzekając, że źle zrozumiany został. A w główce opuszczonej myśl jedna się kołatała: wyrzuć mnie, Panie, z ogrodu swego boskiego, bo czas na mnie swój własny ogród uprawiać; lud sprawiedliwy w kolejce do pomocy w mym ogrodzie stoi, a ja nie mogę sam odejść przecież; wyrzuć mnie, Panie, a męczennikiem za sprawiedliwość zostanę i wreszcie sprawiedliwe skrzydła rozwinąć będę mógł z wizgiem! A Pan tylko patrzył był i cholera Pańska go brała, że takiego glizda do zarządzania grządkami z fasolą Pańską trafił. A sprawiedliwy od fasoli kombinował, aż mu usteczka wykrzywiało uśmiechem świątobliwym z radości. W kącie ogrodu Pańskiego dorwał był największego gadułę pośród ptasząt Pańskich i zwierzył mu się był, co mianowicie on, sprawiedliwy, myśli o pomysłach Pańskich w sprawie podniesienia wydajności ogrodu Pańskiego, w którym coraz mniej nowych roślinek wyrastało. Ptaszę gadatliwe rozniosło wieść po całym ogrodzie Pańskim, a nawet za jego płotem zaćwierkało tu i ówdzie. I Stracił Pan cierpliwość boską i palcem omnipotentnym kazał sprawiedliwemu pośród sprawiedliwych pójść precz od grządek fasoli, ale z ogrodu Pańskiego nie wyrzucił w mądrości swojej boskiej.  Męczennika bowiem Pan wyprodukować sobie nie życzył, zębatym kołem historii zatem sprawiedliwego nawet nie drasnął, choć coraz cięższa cholera Pańska go brała. I poszedł sprawiedliwy wśród sprawiedliwych w kąt ogrodu Pańskiego się schować, by w spokoju skrzydła swe sprawiedliwe przejrzeć celem uzupełnienia braków i knuć przeciw Panu swemu z zapałem świątobliwym.

środa, 1 maja 2013

Dzieci z kwiatkami

Uf, jestem w domu. Wczorajszy dzień nie był jednak łatwy, w ostatniej chwili robiono mi jeszcze echo serca i jakąś inną spirometrię, podobno nazywa się restrykcyjna. Oznacza to mniej powietrza do płucek i radź sobie, kobieto, jak umiesz, czyli walcz z bezdechem. Nieźle sobie chyba poradziłam, bo mnie jednak puścili. Serce też mam w standardowym miejscu, bo nikt nie pyszczył (szczerze mówiąc myślałam, że pan doktor robiący badanie zakrzyknie: o! ona ma kamień miast serca!). Odma się wytworzyła malusia, ma się wchłonąć szybciutko. Córka mnie przywiozła, zakupy mi zrobili, wnuki pokazali, byczyć się mogę po kokardy. Zwolnienie mam, pracować nie muszę, jak ja to wytrzymam? A poważnie to cieszę się, jak nie wiem co, że jestem w domu. Ostatnią noc spędziłam w innej sali, bo szpital podobno przekroczył limit przyjęć na pierwsze półrocze i salę, w której leżałam zamknięto do końca czerwca. Przeniesiono nas obok. I do tej sali "obok" przywieziono panią, która z marszu spytała, czy ona może sobie tu przynieść wieżę i czy słuchanie przez nią radia w nocy będzie innym przeszkadzało. Ucieszyłam się, że wychodzę, bo całkiem asertywnie warknęłabym: tak, w nocy zwykle próbuję spać, o ile nikt mi tego snu nie zakłóca radiem, świergoleniem przez telefon lub innymi takimi. Dodatkowo pani miała słowne ADHD, bo słodki buziaczek jej się nie zamykał. A ja tego nie lubię, ja się powoli przyzwyczajam do ludzi i nie lubię od razu z otwartego dzioba, no. Mój zięciunio podczas, gdy opowiadałam mu o swoim podejściu do tematu pani z dziobem, powiedział, że już teraz wie, skąd u jego żony takie reakcje, znaczy ona do mamusi podobna. Wszystkie trzy tak mamy, niech zięciuniowie nie marudzą, w końcu widzieli, co biorą, a właściwie, kto ich bierze. 
A dzisiaj jadę sobie byczyć się zamiejscowo, znaczy do brata. Bratowa obiecała czerwony dywan rozłożyć i skombinować kilkoro dzieci z sąsiedztwa, żeby z kwiatkami witały. Tymi dziećmi mnie przekonała, bo nie miałam ochoty tyłka ruszać.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Nie taki straszny ten diabeł

Nie taki diabeł straszny... Bałam się tej bronchoskopii, jak ów diabeł święconej wody. Ciśnienie podniosło mi nawet włosy na głowie. Tymczasem nie było czego się bać. Przyjemne to nie było, bo jednak pakują rurę do gardła, ale spokojnie da się wytrzymać. Potem jest nieco gorzej, bo się chrząka, kaszle i w ogóle. Ale i to przechodzi, jeśli więc nie pojawi się u mnie odma, jutro pójdę do domu. Zrobiono mi jeszcze dziś (na wszelki wypadek) badania na gruźlicę i już. Teraz trzeba czekać na wyniki, około dwóch tygodni. Mój pan doktor mówi, że nie ma powodów do niepokoju, toteż spokojna jestem, wulkan spokoju po prostu. A pan doktor ma specyficzne poczucie humoru. Wracałam z pobierania krwi, już po bronchoskopii i pochrząkiwałam sobie nieco. Usłyszałam gromkie: "nie chrząkać, nie udawać, że to po badaniu". Z uroczym uśmiechem pan doktor to mówił, więc chyba rzeczywiście niczego się w tych płucach nie dogrzebał, uf. 
Wnuki za mną tęsknią, o kotach nie wspominając. Córka podesłała mi wczoraj mms's z efektami tajfunu, jaki przeszedł przez moją łazienkę, podobno właśnie z tęsknoty. Któraś z moich słodkich koteczek rozszarpała na strzępy rolkę papieru toaletowego. Tęsknota, jak tęsknota. Mnie się wydaje, że obie panie są na mnie nieźle wkurzone i po moim powrocie dąsać się będą dni kilka. Ale skoro przeżyłam bronchoskopię, przeżyję i kocie dąsy.

sobota, 27 kwietnia 2013

Guzik

No i guzik. Nie wyjdę w poniedziałek, mam mieć jednak bronchoskopię. Jeśli się uda, to właśnie w poniedziałek, wtedy być może wyjdę we wtorek. Jeśli bronchoskopia we wtorek, to nie wiem, kiedy wyjdę. Po bronchoskopii trzymają przynajmniej jeden dzień, bo może się zrobić odma, cokolwiek to znaczy. A zdaje się, że jakieś wolne dni się zbliżają razem z majowym już prawie deszczem. Zobaczymy. Póki co i deszcz, i perspektywa badania nie nastrajają mnie optymistycznie. Jedynym pozytywem była dziś wizyta brata i informacja, że się rozbudowują, żeby był pokój dla mnie, jeśli będę chciała z nimi pomieszkać. Wzruszył mnie tym bardzo, zatem pobekuję sobie teraz przedsennie, wzruszliwie i żałośnie nieco, a co mi tam.

piątek, 26 kwietnia 2013

Dolce far niente

Fajny ten szpital, hamerykański taki. Pani pielęgniarka nie budzi podaniem termometru, chodzi z takim przyrządem na podczerwień i pstryka z niego w pacjenta informując o stanie gorączkowym. Posiłki jak w samolocie - katering. Smaczne nawet, a ilością dałoby się obdzielić ze trzy takie "jadki", jak ja. Słowem: dolce vita i far niente. Poza badaniami, które są dość uciążliwe i rozciągnięte w czasie do niemożliwości. Wczoraj rano była tylko spirometria i ku memu zaskoczeniu wyniki bardzo dobre. Po tylu latach palenia spodziewałam się znacznie gorszych. Nie wiem natomiast, jak wyniki tomografii, którą dziś powtórzono, by ją porównać z tą sprzed miesiąca. To mi powie pan doktor w poniedziałek i od tego zależy dalsze postępowanie. Albo bronchoskopia i inne takie, albo do domu i kontrola za jakiś czas. Niestety po konsultacji u dermatologa okazało się, że dostałam kolejny termin hospitalizacji, 1 lipca, tym razem na oddziale dermatologii, bo trzeba pobrać próbki i zrobić testy (jeszcze kilka konsultacji i do końca roku oblecę wszystkie oddziały!).
Tu, na oddziale pulmonologii poczułam się nieco raźniej wiedząc, że nie mnie jedną podejrzewa się o to rzadkie coś. Na pięć pań w pokoju trzy to właśnie diagnostyka sarkoidozy. Niewielkie to pocieszenie, ale zawsze w kupie cieplej. No. Czytam sobie do wypęku, byczę się, jak agent Tomek w sejmie. Już nawet nie pobekuję, że taka nieszczęśliwa jestem i w ogóle. Dzieci dopieszczają, czym mogą. Panie w pokoju sympatyczne i znają Józefa. Z pracy dzwonią, by dopytać, jak się czuję, a nie pogonić do roboty... No, tak to ja mogę się hospitalizować do upojenia... kontrastem do tomografii.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Kluby niewidzialnej ręki

Kiedy byłam dzieckiem jakiś program tv dla dzieci i młodzieży namawiał do zakładania klubów niewidzialnej ręki. Należało komuś pomóc incognito zostawiając tylko na miejscu zdarzenia ślad czarnej dłoni. Jakiś miły pan potem opowiadał, że "czarna łapka" babci Drozdowej naniosła wody ze studni albo posprzątała gminne boisko w Kontrachcicach i wszystkim na sercach robiło się lekko i nadziejnie na przyszłość. Dziś, mam wrażenie, również istnieją kluby niewidzialnej ręki... rynku. Tyle się naczytałam i nasłuchałam, że ta niewidzialna ręka rynku uzdrowi wszystko, co w systemie minionym (podobno słusznie) źle funkcjonowało. Znaczy ludzie mieć będą pracę dająca oprócz godziwego zarobku również satysfakcję, będą emerytury spędzać pod palmą i będą szczęśliwi bez granic. Jak jest, każdy widzi. Co poszło nie tak? Czyżby niewidzialna ręka rynku się myliła? Nie, ona, ta ręka znaczy, opanowała tylko jeden ruch: podsiębierny. Zagarnia zyski li tylko i jedynie, ludzi owe zyski wytwarzających mając w tyle, o ile ma jakiś tył. Zysk stał się jedynym kryterium istnienia, funkcjonowania czegokolwiek. Nawet szpitale mają być rentowne, choć za diabła nie rozumiem, co to oznacza. Jaki zysk, nie będąc zakładem produkcyjnym, może wytwarzać szpital? Swoją drogą podlegam właśnie owej "rentowności" szpitala od soboty czekając na przyjęcie. Codziennie dzwonię i codziennie słyszę, że nie ma miejsc i mam zadzwonić następnego dnia. Ale do ad remu. Kiedy powstawał ruch oburzonych, w tle miał hasło, że to 99% protestuje, to 99%, które pracuje na pozostały 1% populacji. Ano, współczynnik Giniego rośnie na całym świecie, u nas również. Oznacza to coraz większe różnice ekonomiczne między najbogatszymi, a najbiedniejszymi. Znaczy zanika powoli klasa średnia. Ta klasa średnia, która kupuje nowe pralki, telewizory, lodówki, samochody itd. Najbogatsi kupują innej klasy sprzęty, najbiedniejsi nie kupują, bo nie mają za co. I już mi się nie chce pisać, do czego taka sytuacja prowadzi. Z przerażeniem tylko myślę, w jakim świecie przyjdzie żyć moim dzieciom i wnukom.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Quo vadis, domine

I ujrzała baba Pana ogród pański boskim kurcgalopkiem opuszczającego. I już, już na babskich ust korale cisnęło się pytanie: quo vadis, domine?... ale zdzierżyła, wytrzymała, odpuściła. Babską ciekawość zaspokoić postanowiła naocznie i nausznie, tak więc za Panem babskim truchcikiem podążyła. A Pan ogród własny, własną ręką założony i plewiony, opuszczał z głupawym uśmiechem na twarzy. Im bardziej od ogrodu się oddalał, tym uśmiech głupawszy się stawał. Cicho truchtała baba za Panem chcąc poznać ścieżki Pana koniecznie. I guzik zobaczyła albowiem Pan rozwiał się był we mgle, helem uprzednio dmuchnąwszy w babę i brzozą nagle wyrosłą zasłaniając jej widok Pański.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rutyna

Codziennie przekonuję się, jak bardzo obecna w moim życiu była rutyna, nawyki. Okoliczności zmusiły mnie do zmiany trybu życia, zaczynam dzień nie od kawy i papierosa, a od herbaty lub wody z sokiem. I wciąż łapię się na sięganiu po pojemnik z kawą, po mleko do lodówki, po papierosy i zapalniczkę. Siedząc (rzadko już bardzo) przy komputerze, też szukam papierosów. A tu... nie palę od prawie miesiąca, tyleż samo nie piję kawy. Inaczej jem, wchodzi mi głównie rosół i gotowany kurczak, czasem ryba z grilla z ryżem. Wchodząc do sklepu rozglądam się w poszukiwaniu czegoś dobrego, jakby zapominając, że i tak tego nie zjem. Moje podporządkowanie się nawykom było rozległe, jak "suchego przestwór oceanu". Jeszcze jedna refleksja mnie dopada przy okazji zmiany sposobu życia: kompletnie już nie mam nabożeństwa do materii. Wcześniej ten brak nabożeństwa deklarowałam, jednakże miałam świadomość, że mam ochotę coś w domu ulepszyć, kupić nowy ciuch, nową książkę. Teraz nie goni mnie już żadna potrzeba, zwolniłam i uspokoiłam się bardzo. W nowym miejscu pracy uznałam, że nie muszę się niczego uczyć na teraz zaraz, nauczę się z czasem. Robię ciekawe i nowe całkiem dla mnie rzeczy, ale ze spokojem i powoli, bez gonitwy. Teraz chwila trwa dla mnie wieczność.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Cyganka

Wyglądam, jak wyglądam, nic nie poradzę. Pan doktor w piątek powiedział, że zatrzyma mnie w szpitalu za sam wygląd. Widocznie się poprawił, bo nie zatrzymał. Wygląd, nie pan doktor. Ale dzisiaj na ulicy zatrzymała mnie Cyganka. Nie krzyczę z miejsca "a kysz", kiedy nie wiem, o co chodzi. Zaczęła zapewne standardowym tekstem, żem dobra kobieta, ale nerwowa itd. Podziękowałam uprzejmie i chciałam pójść swoją drogą, ale miałam znikomą siłę przekonywania, bo kobieta tkwiła uczepiona mojego rękawa i kazała mi dotykać kart, tak mi się przynajmniej wydaje. Nie byłam w stanie się od niej uwolnić, a nieuprzejma nie miałam siły być, ani też raczej nie potrafię. Gdybym miała więcej siły moje "dziękuję, nie trzeba" brzmiałoby pewnie bardziej przekonująco, a tak... efekt zerowy. Jakaś pani, mniej więcej w moim wieku, przechodząc obok zaczęła dawać mi jakieś znaki głową.  Zauważyła chyba moje bezowocne próby uwolnienia się, bo podeszła zdecydowanym krokiem mówiąc: cześć! co tu robisz? dawno się nie widziałyśmy. I odciągnęła mnie od tej, co wróżyć chciała. Poszła ze mną kawałek przepraszając, że tak zaczepiła, ale, jak opowiadała, już wielokrotnie widziała, jak okradano takie sieroty, jak ja i nie mogła patrzeć. Bardzo uprzejmie jej podziękowałam. Kiedy ona mi tłumaczyła pojawił się obok jakiś pan i pytał, czy coś się stało i czy może pomóc. Podziękowałam tym dobrym ludziom i wstyd mi się zrobiło, żem taka gapa nieziemska. Z drugiej strony pomyślałam, że biorąc pod uwagę to, co mnie ostatnio spotyka ze strony różnych ludzi jest wspaniałe i przestanę może wreszcie być cyniczna. Od dawna nie doświadczyłam tyle ciepła, zainteresowania i pomocy od różnych osób, również tych całkiem obcych. Nie wspominając o bliskich.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Ku pokrzepieniu

Straszne narzędzie do flagellacji
Chcąc rozweselić i pokrzepić zbolałą duszę mą, nabyłam dwa reprinty francuskich dziełek z XVIII w. - Sztuka pierdzenia Pierre'a Thomas'a Nicolas'a Hurtaut i Zewnętrzny afrodyzjak, dzieło anonimowe. Pierwszego reprintu jeszcze nie tknęłam, spodziewając się bowiem lektury smakowicie absurdalnej zostawiam ją na gorsze czasy. Tknęłam natomiast Zewnętrzny afrodyzjak. I okazało się, że jestem (nieświadomą do tego momentu) posiadaczką narzędzia do flagellacji.Narzędzie kupiłam na jakimś targu staroci dla żartu i niskiej ceny, nie podejrzewając, jaką mroczną historię może kryć. Wydawało mi się owo narzędzie zwykłą dyscypliną używaną przez srogich rodziców jako argument nie do odparcia. A tu proszę! Dowiedziałam się o flagellacji to i owo. Stosowana w dużych ilościach w klasztorach, zarówno męskich, jak i żeńskich, była substytutem (lub początkiem) zaspakajania chuci miłosnych, jak pisze autor "wenerycznych". Albowiem osiągnięta poprzez biczowanie pleców gorącość lędźwi zstępuje ku partiom wenerycznym i powoduje, w zależności od płci, sztywnienie lub wilgotnienie. Kary cielesne przy użyciu dyscypliny w szkołach i domach miały wzbudzać niepotrzebnie w dzieciach ową gorącość i sprowadzać je na złą drogę. Wspomina autor również o karach wymierzanych przez gorliwych spowiedników grzeszniczkom. Z tym większą zajadłością wymierzanych, im ponętniejszym tyłeczkiem się grzeszniczka odznaczała. Ilość i jakość grzechów nie miała tu znaczenia. Pouczająca lektura, toteż zrobiło mi się nieco weselej na duszy.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Konkurs

I ogłosił Pan był konkurs na babę. Wymagania podał, ogłoszenie zamieścił wywieszając na płotach w ogrodzie pańskim, gdzie trzeba i czekał na chętne. Z Pańskiego punktu dowodzenia widział tłumy bab wszelakich przed płotami, zawzięcie studiujące wymagania pańskie. A były to wymagania, że ho ho! Panu bowiem potrzebna baba nad baby, ober baba, parade baba, baba di tutti babi. Włos i lico ma mieć niczym nie zmierzwione, ni wiatrem, ni myślą swobodną. Liczko gładkie, ale nie gładsze, niż Pańskie, by w Panu kompleksów nie budzić, póki śpią. Nóżki ma mieć zgrabniutkie, by spódniczkę kusą założyć mogła oko pańskie cieszącą.  Włosy długie, rozum krótki, by nie peszyć Pana omnipotencji we wszystkich dziedzinach nauki. Włosy długie, ale przylizane schludnie. Żadnych cyklistek, masonek, żydówek, cyganek. Aryjka ma być, katoliczka chrześcijańska, heteroorientacyjna. Żadnych cudaków, odmieńców, odszczepieńców. 
I patrzył Pan był na tłum przed płotami rzednący i sarknął był pod nosem pańskim: a niech to, żadna nie ma wymaganych kwalifikacji! Z kim mnie przyszło się zadawać, mnie, omnipotentnemu cudowi boskiemu? No z kim?

Od dłuższego czasu jestem w jakimś dziwnym  stanie, rzeczy dzieją się obok, ja w nich nie uczestniczę. Przepływają mimo, czasem tylko czymś zahaczając. Wiem, że to samoobrona, bo wiele się zadziało przez ostatnie miesiące, ale chciałabym już wrócić do siebie, myśleć i żyć, jak ja. Nie umiem tylko zrobić pierwszego kroku w chmury. Czasem myślę sobie, że ktoś powinien mnie ruszyć z okopów, w jakich się chowam, że powinien podać rękę i szepnąć "acushla, chodź". Jednocześnie wiem, że nigdzie i z nikim bym nie poszła. Już nigdy.

piątek, 29 marca 2013

Wykluczenie

"Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem przecież Żydem.
Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą.
Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było."

 Powyższe słowa wypowiadał wielokrotnie niemiecki pastor Martin Niemoller, działacz antynazistowski. Zmieniał treść wypowiedzi zależnie od środowiska, do jakiego słowa kierował. W jego wypowiedziach pojawiali się także nieuleczalnie chorzy, prasa, kościół, cokolwiek. Albowiem cokolwiek może stać się powodem wykluczenia lub stygmatyzacji. Zależy to tylko od fobii i widzimisia wykluczającego mającego w momencie wykluczania władzę. A władza wieczna nie jest. Teoretycznie jest możliwe, że  przyjdą też po wykluczających. Czy wtedy jeszcze ktokolwiek zostanie?

czwartek, 28 marca 2013

Cyganka prawdę powie

Odkorkowałam się, odszpuntowałam, cokolwiek. Nie lada bodźca było trzeba, biorąc pod uwagę moją  niepewność co do zdrowia. I tkwiłabym tak w marazmie emocjonalnym do końca kwietnia (czyli do terminu hospitalizacji), gdyby nie usłyszane dziś słowa. Ale zacznę od jajka. Dwa razy w życiu doświadczyłam swego rodzaju dyskryminacji rasowej, etnicznej, jakiejkolwiek. Pierwszy raz był dawno temu, zostałam posądzona o przynależność do starszych braci w wierze. Li tylko na podstawie wyglądu, który niewiele się zmienił. Pozostał ciemny odcień cery, ciemna oprawa oczu, ciemne włosy. I otóż dziś zostałam zakwalifikowana jako Cyganka. W obu przypadkach, czyli określenie mnie jako Żydówki, jak i określenie mnie jako Cyganki, miały mieć i miały wydźwięk pejoratywny, miały też ukazać  niechęć wypowiadających te słowa do mnie, jako przedstawicielki owych nacji. Pierwsze zdarzenie miało miejsce dawno temu, słowa zostały wypowiedziane przez prosty lud w autobusie, mniejsza z jakiego powodu. Nie przejęłam się zbytnio, bo i nie było czym. Tym, co usłyszałam dziś przejęłam się z kilku powodów. Po pierwsze: ludzie już wiedzą, co oznacza słowo tolerancja i jak je stosować; po drugie: słowa wypowiedziane zostały przez osobę, której stanowisko powinno zza pleców krzyczeć, że jej nie wolno; po trzecie: w tej instytucji takie słowa paść nie mają prawa. A już na pewno czyjeś uprzedzenia rasowe, etniczne, religijne, nie mogą być podstawą do oceny innych. Mam prawo oczekiwać być oceniana z racji umiejętności, kwalifikacji itp. Poczułam się paskudnie. Biorąc pod uwagę, że w tejże instytucji całkiem niedawno powstała komisja do spraw przeciwdziałania mobbingowi i dyskryminacji, zaczynam podejrzewać, że kolejny raz mam do czynienia ze standardami podwójnymi. Przepisy sobie, wszechwładny urzędnik sobie. Źle się z tym czuję, jako pracownik instytucji, ale nic nie zrobię, przynajmniej na razie. Jako ja osobiście najchętniej kupiłabym wyświechtaną, zatłuszczoną talię kart i tanecznym krokiem weszła do gabinetu owej pani z tekstem: powróżyć, piękna pani, powróżyć? Cyganka prawdę powie, piękna pani, tylko prawdę.A może nie powinnam pyszczyć? Skoro czysty aryjczyk we mnie Cygankę widzi, to może i rację ma? Wredna stara Kornacka się we mnie budzi, a tasaczki mi w kieszeniach pobrzękują.