niedziela, 15 września 2013

Apteczka

Dziś, po raz pierwszy od prawie pół roku, napiłam się kawy! Bezkofeinowej co prawda, ale i tak świątecznie się zrobiło jakoś. Od piątej rano szalałam przygotowując się do tego wydarzenia: zmieniłam pościel, poodkurzałam, poorganizowałam niezorganizowane. I zasiadłam z kawą przy lekturze. Czytam  Domy i dwory przy tem opisanie apteczki, kuchni, stołów, uczt, biesiad, trunków i pijatyki; łaźni i kąpieli; łóżek, pościeli, ogrodów, powozów i koni; błaznów, karłów, wszelkich zwyczajów dworskich i różnych obyczajowych szczegółów przez Łukasza Gołębiowskiego członka Towarzystwa Królewskiego Warszawskiego Przyjaciół Nauk napisane za pozwoleniem cenzury , nakładem własnym w roku 1830. Skupiłam się na apteczce.

Apteczka najdawniejszych czasów to zabytek, ugruntowany na tem, że właściciel był ojcem rodziny, domowników i kmiotków swoich, czuwał nad ich potrzebami i zdrowiem. Wszakże ta część gospodarstwa domowego była udziałem kobiet: pani, krewnych lub córek, albo poważnej ochmistrzyni. Lekarzy nie było, nie każde ich miejsce wreszcie posiadać mogło i może, a po ratunek udawano się do dworu: trzeba więc było mieć wszelkie zapasy. Nadto, znana jest gościnność Polaków i potrzeba przyjmowania tylu osób; to przybywających trafunkowo, to umyślnie, cząstkowo lub gromadnie w pewnych dniach, a zatem należało i do tego usposobić się, ażeby w chwili stanowczej nie brakowało niczego. Ztąd apteczki dwa rodzaje uważać wypada: dla zdrowia, i wygody lub przyjemności, czyli: pierwsze jako lekarstwa, drugie jako przysmaki.
Co do pierwszego: Syreniusza, Marcina z Urzędowa lub inny zielnik przed sobą mając, przewertowawszy go nie raz, umiejąc go prawie na pamięć, gdzie go nie było z przepisów, lub i z głowy bieglejsza od wiosny aż do późnej jesieni: to na alembiku pędziła wody, wódki, smażyła sadła, zbierała tłustości, robiła dryakwie, octy, suszyła kwiaty, liście, owoce, korzenie. Z królestwa zwierzęcego bywały wody i wódki: z piesków młodych, zajączków, królików, bocianów itd. w alembik włożonych i wodą lub wódką nalanych, z roślin, od wonnej konwalii zacząwszy, i róży aż do bławatków, dzięglu, ruty, piołunu, ile ich tylko znać która mogła lub wyczytać, albo zasłyszeć od kogo. Nie zapominano też wody marcowej, z śniegu stopionej, płeć piękną utrzymującej, lub chroniącej od piegów, pierwszej wody deszczowej, albo w czasie grzmotów i piorunów zebranej. Sadła i tłustości poczynając od ludzkiego (a) były psie, ze świń, gęsi, niedźwiedzi, borsuków, zajęcy, wilków i lisów. Dryakwie z wszelkich gadów: żab, węży, jaszczurek, śmielsze robiły w domu albo sprowadzano weneckie. Octy nadewszystko: malinowe, konwaliowe, fiałkowe, porzeczkowe, berberysowe itp. być musiały koniecznie, i zioła wszelkiego rodzaju: to całkowicie suszone, to części ich jakie, którem jedynie przyznawano skutek. Dziewczęta dworskie i z gromady, za nagrodą lub z rozkazu, i myśliwi dostarczali wszystkiego.
(a) tej nabywano pospolicie od katów

Kawa była równie smaczna, jak lektura. Może moje robienie zapasów to pozostałość po przodkiniach biegłych w sztuce? Sadła i tłustości jeno nie zbieram, może z powodu braku kata?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz