Całkiem zwyczajnie się przeziębiłam. Katar, kaszel, w płucach czysto. Wizyta u lekarza była jednak nieunikniona. No to pojechałam. Wracałam ze Starego Miasta smarkająca po kokardy. Na przystanku zaczepił mnie dziadulek. Opowiadał o sobie, że nigdy nie chorował, że pięknie śpiewa. Radził o siebie bardziej dbać, bo "taka młoda, a choruje". Bardzo sympatyczny był ten dziadulek. W autobusie, do którego wsiadłam, miejsc wolnych było sporo, ale to obok mnie usiadł kolejny dziadulek - w stylowej maciejówce (ten z przystanku miał czapkę kolejarza). I zaczął rozmowę. Opowiadał, że nigdy nie chorował, że przeziębienie leczył grzanym piwem, że ma koty. Też sympatyczny był. Obydwaj się do mnie bardzo życzliwie uśmiechali. A mnie się mimo zasmarkania zrobiło sympatycznie. Aż szkoda, że z autobusu prosto do domu - a nuż spotkałabym kolejnego dziadulka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz