sobota, 27 sierpnia 2016

Porządki świąteczne

Zrobiłam świąteczne porządki - bożonarodzeniowe i wielkanocne jednocześnie. Umyłam okna, ściany, szafki wewnątrz i na zewnątrz, podłogi, szafę, wszystkie lampy i kinkiety. Przy okazji zrewolucjonizowałam sposób przechowywania ślubnej zastawy:  schowałam do gustownego pudła i postanowiłam oddać komuś przy najbliższej okazji. Nigdy mi się nie podobała, a poza tym, jeśli wyjdę za mąż za Czecha dostanę nową zapewne. Może czeska będzie ładniejsza. Pozostałe szklanki, talerze, sztućce i inne kuchenne utensylia wyparzyłam w zmywarce. Gary wyszorowałam, patelnie też. Nawet wnętrze piekarnika oberwało środkami czyszczącymi. Uprałam zasłony, narzuty, materace i dywany. Uporządkowałam częściowo domowe archiwum znajdując bardzo ciekawe, zapomniane dokumenty. Po trzech dniach wytężonej pracy usiadłam i jęknęłam, żem stara. Bolało mnie chyba wszystko, każda kosteczka, każdy flaczek i organ. Zadumałam się nad przemijającym zbyt szybko czasem. Nad relatywnością odczuwania tegoż czasu też. Kiedyś tydzień wydawał mi się wiecznością, teraz wieczność to zaledwie tydzień! Jeśli teraz to, co kiedyś robiłam w ciągu jednego dnia zrobiłam w trzy, to za 10 lat będę to robić co najmniej tydzień. O ile będę w ogóle w stanie kiedykolwiek ruszyć ręką lub nogą. Póki co niczym nie ruszam, bo za bardzo boli ruszanie. Obolała siedzę o patrzę na półki z książkami, na których nie ma już miejsca. I już wiem, co będę robić dzisiaj - wydłubię książki, których na pewno już nigdy nie przeczytam i oddam do antykwariatu albo biblioteki. Będzie miejsce na nowe! 
Przy okazji... kiedy ogarnia mnie chęć do zrobienia bardzo gruntownych porządków, do pozbycia się przy tej sposobności różnych zalegaczy, oznacza to, że przygotowuję się do jakiejś życiowej zmiany. Robię to podświadomie, jednakże zwykle potem coś się zmienia. Ciekawe co to będzie tym razem.

Znalezione w domowym archiwum.

Od lewej: mój brat Piotruś, ja i drugi brat Zbyszek. Piotruś jeszcze jako blondyn, dziś ma zwyczajnie ciemne włosy, jako i reszta rodziny. Ja w stroju ludowym, którego nie znosiłam. Zbyszek w powodzi białych koronek z okazji chrztu. Czyli jest to rok 1969, Piotruś ma 3 lata, ja 8, a Zbyszek kilka miesięcy.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Perełka

 







Taką oto perełkę znalazłam porządkując domowe archiwum. Pisała to moja starsza córka w wieku chyba 9 lat (III klasa). Pojęcia nie mam, czy ktoś jej pomagał, czy napisała to sama. Nie wiem też, czy list został wysłany. Raczej nie, bo podwyżki żadnej nie dostałam. Jest też prawdopodobne, że prezydent pochyliwszy się nad moją niedolą polecił owej złej dyrektorce dać mi podwyżkę, a ona, bo to zła kobieta była, nie posłuchała. Z powodu niewielkich zarobków w szkole, a także zatęchłej w niej atmosfery, zdecydowałam się zmienić rodzaj wykonywanej pracy. O ile początkowo zdarzało mi się tego żałować, o tyle teraz jestem przekonana, że była to dobra decyzja. Nie wytrzymałabym zapewne bez protestów przeciwko dominacji katechetów na radach pedagogicznych - a już wtedy powoli zaczynało się to dziać. Nie zniosłabym wartościowania dzieci ze względu na wyznawaną religię. Miewałam w kolejnych klasach różne dzieci: świadków Jehowy, prawosławne i niewierzące. I jeszcze wtedy nikt z tego powodu im nie dokuczał. Wiem, że teraz jest inaczej. Moje wnuki idą w tym roku do szkoły i pojawił się problem: posyłać na religię, czy nie posyłać. Argumentem za posyłaniem jest "bo będą im dokuczać", jedynym argumentem. W sprawach dotyczących wnuków mam jedynie głos doradczy, więc nie ode mnie to zależy. Gdyby zależało - nie chodziłyby na religię. Moje córki chodziły z własnego wyboru, nie narzucałam, nie zabraniałam, kazałam wybierać. Nie prowadzałam jednakże do kościoła w każdą niedzielę, kiedy były starsze chodziły same, jeśli miały taką potrzebę. Na pytanie "czemu nie chodzisz do kościoła" prosiłam, żeby odpowiadały, że mama nie chodzi i ich tam nie zabiera. Były to początki religii w szkole, takie odpowiedzi jeszcze uchodziły bezkarnie. Sądzę, że dziś nie byłoby to możliwe. Nie mam i nigdy nie miałam nic przeciwko innym światopoglądom wyznawanym przez uczniów, znajomych, rodzinę. Nie znoszę jednakże narzucania mi światopoglądu przez kogokolwiek, wciskania mi na siłę Boga, Mahometa, Jehowy, Buddy - czegokolwiek. Tak samo drażni mnie obecność krzyża w przestrzeni publicznej, jak zakaz noszenia burkini na plażach francuskich. Moja koleżanka pracowa skomentowała następująco moje uwagi odnoście zakazu burkini: ja im się nie dziwię, przecież mogą pod tym ukrywać bomby". Wytłumaczyłam, że burkini przylega do ciała i raczej nie da się ukryć bomby. No, ale przecież ludzie są przerażeni po tych wszystkich zamachach - dalej broniła swojego zdania. Nie chciało mi się już z nią dyskutować, nie miało to sensu. Pozwoliłam sobie już kiedyś na dyskusję z nią a propos zdjęcia krzyża przez jakąś nauczycielkę, krzyża, który wisiał w pokoju nauczycielskim, a więc w przestrzeni publicznej. Koleżanka twierdziła, że nie ma w tym nic złego, przecież jeśli ktoś nie wierzy, to może nie patrzeć. Tak więc dyskusje z moją koleżanką pracową nie mają sensu. Nie tylko zresztą te na tematy religijne. Nasze światopoglądy są tak rozbieżne, że nie da się wypracować kompromisu. Jedynym rozwiązaniem jest milczenie na tematy drażliwe.
Daleko odeszłam od źle opłacanej pracy nauczyciela w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Chociaż... nauczyciele są raczej źle opłacani nadal, a dodatkowo zmuszani do uczestnictwa w obrzędach, z którymi nie zawsze się identyfikują. W sumie to dobrze, że nie dostałam tej podwyżki...




















sobota, 13 sierpnia 2016

Idźcie i miziajcie

I zasępił się Pan był w rozumie swym boskim szukając sposobu na poprawienie wskaźników demograficznych w ogrodzie pańskim albowiem na łeb, na szyję one leciały były. I wezwał Pan był babę przed oblicze swoje boskie i wyartykułował jej był: wszak rzekłem lat temu tysiące, byś się rozmnażała i napełniała ziemię potomstwem swoim, a ty co? Pigułki antykoncepcyjne łykasz, jak młody pelikan rybę, prezerwatywę nakładać każesz mężczyźnie swemu, ból głowy miewasz na zawołanie! Wstydź się, babo, nie wypełniasz bowiem woli Pana swego wyraźnie sabotując polecenia boskie. Baba, nie zawstydziwszy się ani trochę jak tego oczekiwał Pan, odpysknęła była całkiem śmiało: toż ja, Panie, skaranie boskie - excuse le mot - ze swoim starym mam nieustanne. Pracować mu się nie chce, ino by prokreował bez gry wstępnej. Piwsko by tylko żłopał i pilota od telewizora miział miast mymi cechami drugorzędnymi się zająć. I jak tu się rozmnożyć z takim? No jak? I żal się zrobiło Panu nieco baby albowiem w mądrości swojej boskiej znał potęgę miziania i wiedział był, jakie ono pozytywne skutki wywołać może. Sam onegdaj w łaskawości swej miział zbuntowane zastępy anielic rezultaty osiągnąwszy nad podziw udane, i anielice chwaliły sobie owo boskie mizianie, a prokreacja ruszyła z kopyta w ogrodzie pańskim. Poleciwszy babie czekać, udał się Pan był w miejsce ustronne użytek ze swego boskiego rozumu zamierzając zrobić. Robił ten użytek dni kilka, babę obserwując ukradkiem, czy polecenie pańskie wypełnia. A baba nudziwszy się stojąc tak bez roboty całkiem, smartfona wyciągnęła i dalej surfować po stronach babskich z ciuchami, gadżecikami, butami i kokardkami różnymi. I dostrzegł Pan był, że zauważywszy jakąś kokardkę śliczną lub bucik udatny rozjaśniała baba oblicze swoje nad wyraz. Cechy drugorzędne na widok ślicznej koszulki prężyła, okiem błyskała widząc szpileczki cudne, ust korale oblizywała szmineczkę ujrzawszy. I zrozumienie na Pana spłynęło Niagarą jakąś. I rzekł Pan był babie: mocą urzędu swego daję ci babo 500! Weź i użyj wedle potrzeb swoich byś zadowolona była i chłopu swemu owo zadowolenie zaprezentowała, a on cię miziać będzie skutecznie, taką zadowoloną. I przywoławszy na oblicze swoje boskie dumę z wymyślonego rozwiązania udał się Pan był anielice miziać albowiem polubił okrutnie tę robotę. A po dniach kilku, oderwawszy się z żalem od miziania, zwrócił wzrok swój boski na babę i jej chłopa, by rezultaty swej decyzji na własne boskie oczy ujrzeć. I ujrzał był... chłopa miziającego pilota od nowego telewizora z błogością na chłopskiej twarzy wypisaną. Drugą ręką chłopską miział on był butelkę Yazu Lambic oszronioną w sam raz, jak trzeba, w nowej lodówce. W przerwie na reklamy porykiwał ówże chłop w stronę baby jednakże: chodź babo, poprokreujem kurcgalopkiem, bo zaraz mecz się zaczyna.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Cud mniemany czyli Merlin w opałach

Merlin czarodziejem światowym był, bywał tu i ówdzie permanentnie. Wróżki obdarzyły go kwiecistą wymową, w słowach czuł się zatem jak ryba w wodzie. Wykorzystywał ów dar obfitego wyrażania siebie w kontaktach z płcią przeciwną. Ubierał się w słowa tak udatnie, że na brak kobiet spijających słowa z czarodziejskich ust nie narzekał. Robił wszystko, by na spijaniu się nie kończyło, z różnym skutkiem. Pewnego dnia spotkał cud, nie kobietę. Marzył o takiej całe swoje czarodziejskie życie. Miała Ciało, miała Umysł i miała Duszę - kobieta jakich niewiele, plena et intacta. Mniemał zatem, że ów cud jego będzie.Użył całego swoje czaru, zarzucił słowami jak zarzuca się markety przed Gwiazdką czekoladowymi mikołajami. Miód z jego ust płynął nieprzerwanym potokiem. Nieustannie ślinił się melasą, był jak chatka z piernika - słodki i kuszący. Lepkimi paluchami szukał słabego punktu w Duszy, żeby dobrać się do Ciała. A Umysł łapy poczuwszy lepkie, jak nie trzaśnie ognistym warkoczem po tych łapach! Jak nie strzeli po usteczkach uślinionych! Jak nie kopnie zgrabną nóżką z półobrotu! Dusza krwawiła na wspomnienie słów słodkich, ale Umysł kazał jej się zamknąć kurcgalopkiem i kontynuował edukacyjną działalność. Biedny Merlin, podkuliwszy czarodziejski ogon, uciekł gdzie buraki cukrowe rosną.

/kocham Cię Irlandio/