sobota, 31 marca 2012

Boisko do szachów

Pewna blogerka podzieliła mężczyzn w swoim otoczeniu na trzy grupy: 1. koledzy, 2. mężczyźni interesujący, ale z pewnych względów nieprzydatni i 3. ci właściwi. Nie dzielę chyba świadomie mężczyzn w swoim otoczeniu na grupy, ale niewątpliwie różnica w moim zachowaniu jest. Kolegów, czyli panów obojętnych płciowo, traktuję normalnie. Żartuję, śmieję się, czasem sprzeczam. Inaczej rzecz się ma z tymi, do których czuję "chemię". Zwykle nie wiem, co powiedzieć, czerwienię się i boję roześmiać, jakoś żywiej zareagować. Jednym słowem zmieniam się w Galateę przed ożywieniem. I nie lada Pigmaliona trzeba, by mnie ożywić. Dwie zatem grupy, nie trzy. Trzecia, panowie nieprzydatni, u mnie nie występuje, albowiem nie oceniam ze względu na przydatność. Nie jest mi potrzebny ani sponsor, ani darmowy parobek, umiem sobie radzić sama. Mężczyzna u mojego boku (potencjalny rzecz jasna) to oczywiście miły staruszek miękki w dotyku. Taki, który nie wychodzi na boisko do koszykówki grać w szachy.
Wiosną zawsze bzdury mi do głowy przychodzą, chwilowo na szczęście.

niedziela, 25 marca 2012

Granatowy łosoś

Rzadko dostaję kwiaty. Tym razem dostałam ich dużo i .. piękne. Już w piątek miła pani przyniosła mi 7 czerwonych róż od... nieznajomego. A w sobotę dostałam od brata zielone róże. Pierwszy raz takie widziałam, są urocze. Dostałam też biały storczyk, zapewne jako domniemanie mojej niewinności. Stanął sobie na parapecie kuchennym i patrząc na niego oczyszczam duszę ze złych emocji. A przecież ja nie lubię storczyków...
Zapowiedziałam rodzinie, że zamierzam co roku już obchodzić urodziny, bo w końcu nie wiem, ile mi ich jeszcze zostało. Moje dzieci nie byłyby sobą, żeby tego nie skomentowały. Zaproponowały przyspieszone obchodzenie, co miesiąc. Nie dopytałam przezornie, czy oznacza to, że chciałyby mnie się wcześniej pozbyć, czy im miło obchodzić w tym gronie. Wolę tę drugą wersję i tej będę się trzymać.
Liczyłam bardzo na obecność zięciów, albowiem od dłuższego czasu chodzi za mną czwarty wymiar. Chciałam, żeby mi to któryś z nich wytłumaczył, przystępnie wytłumaczył. Niestety, żaden tego nie zrobił. W związku z tym moje staranne przygotowanie kulinariów minęło się z celem, no. Brat co prawda pochwalił mojego pstrąga, upieczonego zgodnie z przepisem Tojkowego syna, nieco zmodyfikowanym, ale teorii względności też nie wytłumaczył. Nie pomogła nawet przystawka w postaci łososia wędzonego, na roszponce, z białym pieprzem i owocami granatu. Pozostanę względnie nieuświadomiona w teorii względności, ale za to zaczytana w nowych książkach. Jedna z nich to "Podróż na Wschód" Joanny Sypuły-Gliwy. Czytając wędrowałam po znanych mi miejscach: Grodnie, Wołkowysku, Mohilanach. Moja sentymentalna podróż.

Granatowy łosoś.

piątek, 23 marca 2012

Wiara w człowieka

Spontanicznie kupiłam wczoraj mop parowy. Łazienkę bowiem należy wreszcie przyzwoicie wysprzątać po naprawach wszelakich, a nic podobno tak dobrze nie doczyści fug, jak właśnie mop parowy. Koleżanka z pracy podjęła taką samą decyzję, a ponieważ sklep z mopami w niezłej cenie jest niedaleko mojego domu, ja zostałam wydelegowana do odbioru. Pojechałam po pracy szczęśliwa, że jeszcze przed świętami zdążę uślicznić fugi, podłogi i co się tylko da. Miły pan sprzedawca przyjął należność, dopiero wtedy dotarło do mnie, że mogę mieć problem z transportem. Spytałam więc miłego pana, czy poradzę sobie sama jedna. Powiedział, że jedyne co może zrobić, to rączki z taśmy klejącej. Kiwnęłam głową potakująco i pan wyniósł z zaplecza dwa sporej wielkości pudła. Lekko się zaniepokoiłam. Miły pan spytał, jak daleko stoję samochodem, nieco rozpaczliwie odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że ja na piechotę. Wtedy jakiś inny miły pan, który stał przy ladzie zapytał: a daleko pani z tym idzie? Podałam adres i pan powiedział, że podwiezie. No i podwiózł. Obcy pan był, nie wyglądał też na porażonego moją urodą, ani wdziękiem osobistym. Odzyskałam wiarę w człowieka rodzaju męskiego. Obcego człowieka.

wtorek, 20 marca 2012

Kot na zimnym dachu

Wiosna. Ptaszkowie wszem i wobec głoszą jej nadejście świergotem. Kotki po gorących, blaszanych dachach szukają partnera do miłosnych harców. Wszystkie tramwaje są już zwane pożądaniem. Deszcz też jakoś chutliwie pada. Nic dziwnego, że ludzie mylą miłość z objawami chorób klinicznych. Serce tłucze się w piersi, jak szalone na widok ukochanego? Nie, to tylko arytmia. Kolana drżą, dłonie też? Parkinson. Przylepiony do twarzy uśmiech na myśl o ukochanym? Z dużym prawdopodobieństwem to tylko porażenie mięśni twarzy. Nie możesz przestać myśleć o obiekcie westchnień swych? Zwykła nerwica natręctw. A jeśli nie możesz spokojnie w miejscu usiedzieć, to hemoroidy lub owsiki, a nie miłość.
Właściwie co do wiosny też nie ma pewności. Pewien kot bowiem przedzierając się przez zaspy, z trudem odrywając łapy od zmarzniętego dachu krzyczał wniebogłosy: No gdzie ta wiosna do jasnej cholery? No gdzie? Marzec diabli nadali, a tu zimno i wieje jak w kieleckim! Ludzie słysząc wrzaski kocura kiwali porozumiewawczo głowami i z uśmiechem mówili: Wiosna idzie, koty marcują, a kota nie oszukasz.
Tekst powyższy napisała Stara Kornacka.

sobota, 17 marca 2012

Zemsta nietoperza

Moja babcia zmarła ponad 20 lat temu, a ja wciąż pamiętam uczucie, jakie tkwiło we mnie: egoistyczny żal, że odeszła i mnie zostawiła. W nosie miałam to, że przestała odczuwać ból, że przestała cierpieć. Liczyłam się ja i moje osamotnienie. Obrzydliwe to było z mojej strony, ale podobno normalne. Kiedy odchodzi ktoś bliski, kochany (bez względu na powód odejścia) to właśnie najczęstsze uczucie, uczucie zawodu. Lęgnie się wtedy w człowieku brzydki nietoperz. Lata wplątując się innym we włosy, krzyczy wielkim głosem, jaki to on skrzywdzony jest. Jak to zaufał komuś, kto na to zaufanie nie zasługiwał. Jak został skrzywdzony, wykorzystany i zdradzony. Wpija się wampirzymi kłami w innych, żeby ugryźć, zranić tak, jak on został zraniony. Lata szukając dowodu na to, że temu komuś, co odszedł los zapłaci za wyrządzone nietoperzowi krzywdy. Zemsty szuka. Sprawiedliwości szuka.

wtorek, 13 marca 2012

A po co mi te pióra?

I wezwała baba Pana przed oblicze swoje babskie i narzekać jęła była, jak opętana: Orła chciałam, Panie mój, orła! A co mam? Lelujka jakiegoś, kapcia z przydeptaną piętą! Zrób coś Panie mój, bo patrzeć już na tego nielota nie mogę! Oklapłe to siedzi na grzędzie, osowiałe. W ust korale nie wpija się z radością, za włosy do jaskini nie ciągnie. Co nie powiem, to "tak jest kochanie" odpowiada! Inicjatywy mu brak, rozlazłe to takie i nawet piany z pyska nie potoczy, jak wałkiem przyłożę.
I kazał Pan usiąść babie na tyłku babskim i film jej puścił, klatka po klatce, dzień po dniu. A w filmie zobaczyła baba orła pięknego, młodego u swojego boku. I obejrzała nadąsana baba, jak codziennie wyrywa orłu po jednym piórku, po jednym pazurze. Smarował się orzeł początkowo maścią na porost piór, martwił się, że goluśki nie będzie wyglądał atrakcyjnie. Zaczęła więc wyrywać szybciej i skuteczniej, żeby nie odrosły. Nie mogła przecież pozwolić, żeby poleciał gdzieś bez niej. Jej orzeł i bez niej nigdzie latać nie będzie!
I zadumała się baba film obejrzawszy i poszła ostatnie pióra orłu wyrwać. Na wszelki wypadek jeszcze skrzydła podcięła mu była. Nielot, bo nielot, ale przynajmniej nie lata po obcym niebie.

niedziela, 11 marca 2012

Finisz kuchenny


Szafka pod oknem skończona. Brakuje jeszcze dwóch koszy, nie miałam już jak się zabrać. Zrobiłam na parapecie miejsce dla Zarazy, która wygrzewa się tam na słońcu. Brzuszkiem do góry.
Zabieram się za podłogę w sypialni, arabski dywanik modlitewny już mam. Trzeba tylko wycyklinować i polakierować podłogę. Na przyszły tydzień pożyczyłam szlifierkę taśmową, szybciej mi pójdzie, niż z nakładką. A potem ja będę leżeć do góry brzuszkiem, niekoniecznie na parapecie.


Tempus fugit

Córka opowiedziała mi o niedawno przez nią obejrzanym filmie (chyba In time). Fabuła zasadza się na tym, że czas jest jedyną walutą. Ludzie rodzą się z jednakowym jego zasobem, za dobra wszelakie płacą minutami swojego życia. Zapamiętałam, że kawa kosztowała 30 minut, na rzecz sprzedawcy kawy oczywiście. Odpłynęłam myślami w taki świat. Zastanawiałam się na co wydawałabym swój czas. Kolejna refleksja nad podstawowymi wartościami w życiu. O wykorzystaniu czasu, jaki jest człowiekowi dany. Kolejny raz powtórzyłam sobie, że prawdziwą wartość ma dla mnie to, co zostanie, jeśli zabierze mi się wszystko, co posiadam materialnego. Kolejny raz powtórzyłam sobie, że wiele jest rzeczy, które nie są mi do szczęścia potrzebne. Nikt mi nie zabierze czułego spojrzenia moich dzieci, wyciągniętych łapek Majki, żeby wziąć ją na rączki i sprawdzić, co robi Zaraza. Nikt mi nie zabierze zaślinionego dzioba Jaśka. Nikt mi nie zabierze czasu spędzonego z miłością, ciepłem i serdecznością. A ja tego czasu nikomu bym nie oddała, nikomu poza tymi, których kocham. Nie chcę tracić czasu na to, co zbędne, na tych, którzy dla mnie swojego czasu nie mają. Szkoda czasu.

piątek, 9 marca 2012

Subha

Subha to arabski "różaniec", sznur z 99 koralikami, z których każdy oznacza jedno imię Allaha (tych imion jest 100, ale ostatnie zna tylko Allah). Imiona te, to atrybuty świętości, przymioty boskie. Moja subha jest zrobiona z drzewa sandałowego, przywiozłam ją z którejś podróży. Dotykając tych koralików chciałam uwolnić zapach. Każdy z nich jednak uwalniał coś innego, choć nie były to atrybuty Allaha. Była wśród nich cierpliwość, radość życia, miłość, współczucie, uśmiech, nadzieja, poczucie humoru i inne, lubiane przeze mnie uczucia. Przesuwając koraliki między palcami robiłam w sobie remanent. Niedawno znów sięgnęłam po subhę. Brakuje w niej kilku koralików, zgubiły się gdzieś, nie wiadomo gdzie i kiedy. I zupełnie nie ma już zapachu drzewa sandałowego.

czwartek, 8 marca 2012

poniedziałek, 5 marca 2012

Mam już wina łyk



Kiedy będę starą kobietą /Martyna Jakubowicz/

Kiedy będę starą kobietą
i nie zostanie mi nic oprócz wspomnień
wszystkie chwile życia stracone
powrócą raz jeszcze do mnie

Kiedy będę starą kobietą
czasem będę słowika słuchała
o straconej wolności pomyślę
o mężczyznach, których kiedyś kochałam

Mam jeszcze wina łyk
i chowam go już dziś
dla tych, którzy muszą żyć
jak strumienie pod lodem
jak słońce za mgłą

Jedni ludzie gromadzą fortuny
inni co dzień się bronią przed głodem
strzeż ich Boże i miej ich w opiece
i daj umrzeć póki serce mam młode

Mam jeszcze wina łyk
i chowam go już dziś
dla tych, którzy muszą żyć
jak strumienie pod lodem
jak słońce za mgłą

Mam już swój wina łyk.

niedziela, 4 marca 2012

Ludzie wią

Rozumię, że dziennikarzą żeśmy winni te słowo szacunku za ich cudnom polszczyzne.
Czepnęłam się dziennikarzy, bo to bardziej widać, a i wpływ na język mają. Ludzie przeczytają, usłyszą i używają, w końcu media to ogromna siła przekonywania. Kropla drąży skałę, wystarczy kilka razy błąd usłyszeć i staje się naszą normą. Nie jestem purystką językową i zdarza mi się też popełniać błędy. Staram się je poprawiać, nie popełniać drugi raz. Wzburzam się wewnętrznie na językowe niechlujstwo, szczególnie tych, którzy postrzegani są jako swego rodzaju autorytety. Niechlujstwo językowe jest bowiem moim zdaniem brakiem szacunku dla rozmówcy i do samego siebie. Kika lat temu zdziwiłam się mocno widząc na piśmie skierowanym do mnie adnotację ówczesnego szefa: "Rozumię, że..." Wtedy był to swego rodzaju szok, dzisiaj widzę i słyszę to wszędzie, ludzie po prostu rozumią, umią i wią, jak jest prawidłowo. Wiem, że język ewoluuje, że gdyby nie kaleczono przed wiekami łaciny, nie powstałyby języki współczesne: włoski, francuski chociażby. Ale też nie wierzę w to, że człowiek podstawowo wykształcony (a obowiązek szkolny jest!) nie wie, jak mówić i pisać w podstawowym zakresie. Używanie regionalizmów to nie jest to samo, co kaleczenie języka, to jestem w stanie zrozumieć. Ba, nawet fajnie posłuchać. Ale już nadużywanie kalek (od kalki do kaleki językowej) z języków obcych, gdy są polskie odpowiedniki, mnie drażni.
Na plaster gawędy językowe profesora Miodka i Bralczyka, ludzie wią lepiej. Idą na zakupy, a nie po zakupy. A może gdyby poszli po zakupy i nabyli słownik jakiś, to polepszyłaby się jakość polszczyzny, no.

sobota, 3 marca 2012

Blues o czwartej nad ranem

Poczułam wiosnę. W nocy, kiedy ludzie śpią, ona przychodzi. Powiewa silnym, choć ciepłym wiatrem zachęcając świat do zrzucenia ciężkich okryć. Wciska się ze swoją wiosenną świeżością w każdą moją zmarszczkę. Szepcze do mnie kusząco: świat wypięknieje, kiedy nadejdę, tylko mi pozwól; zrób porządek w sobie, powyrzucaj śmieci i przyjdę.
Słyszałam wiosnę wracając do domu o czwartej nad ranem. Postanowiłam więc zrobić porządek na balkonie, umyć okna i odkurzyć wszystkie zakamarki. Niech wreszcie przyjdzie wiosna, niech będzie mi cieplej i lżej. I niczego nie zamiotę pod swój nowy, modlitewny dywanik. Położę go przed łóżkiem na świeżo wycyklinowanej i polakierowanej podłodze w sypialni. I zrobię lampę przyciągającą tylko dobre sny. A na wysprzątanym balkonie zawieszę dzwoneczki.

piątek, 2 marca 2012

Fiątek

Spalam się w oczekiwaniu.