Rozumię, że dziennikarzą żeśmy winni te słowo szacunku za ich cudnom polszczyzne.
Czepnęłam się dziennikarzy, bo to bardziej widać, a i wpływ na język mają. Ludzie przeczytają, usłyszą i używają, w końcu media to ogromna siła przekonywania. Kropla drąży skałę, wystarczy kilka razy błąd usłyszeć i staje się naszą normą. Nie jestem purystką językową i zdarza mi się też popełniać błędy. Staram się je poprawiać, nie popełniać drugi raz. Wzburzam się wewnętrznie na językowe niechlujstwo, szczególnie tych, którzy postrzegani są jako swego rodzaju autorytety. Niechlujstwo językowe jest bowiem moim zdaniem brakiem szacunku dla rozmówcy i do samego siebie. Kika lat temu zdziwiłam się mocno widząc na piśmie skierowanym do mnie adnotację ówczesnego szefa: "Rozumię, że..." Wtedy był to swego rodzaju szok, dzisiaj widzę i słyszę to wszędzie, ludzie po prostu rozumią, umią i wią, jak jest prawidłowo. Wiem, że język ewoluuje, że gdyby nie kaleczono przed wiekami łaciny, nie powstałyby języki współczesne: włoski, francuski chociażby. Ale też nie wierzę w to, że człowiek podstawowo wykształcony (a obowiązek szkolny jest!) nie wie, jak mówić i pisać w podstawowym zakresie. Używanie regionalizmów to nie jest to samo, co kaleczenie języka, to jestem w stanie zrozumieć. Ba, nawet fajnie posłuchać. Ale już nadużywanie kalek (od kalki do kaleki językowej) z języków obcych, gdy są polskie odpowiedniki, mnie drażni.
Na plaster gawędy językowe profesora Miodka i Bralczyka, ludzie wią lepiej. Idą na zakupy, a nie po zakupy. A może gdyby poszli po zakupy i nabyli słownik jakiś, to polepszyłaby się jakość polszczyzny, no.
Czepnęłam się dziennikarzy, bo to bardziej widać, a i wpływ na język mają. Ludzie przeczytają, usłyszą i używają, w końcu media to ogromna siła przekonywania. Kropla drąży skałę, wystarczy kilka razy błąd usłyszeć i staje się naszą normą. Nie jestem purystką językową i zdarza mi się też popełniać błędy. Staram się je poprawiać, nie popełniać drugi raz. Wzburzam się wewnętrznie na językowe niechlujstwo, szczególnie tych, którzy postrzegani są jako swego rodzaju autorytety. Niechlujstwo językowe jest bowiem moim zdaniem brakiem szacunku dla rozmówcy i do samego siebie. Kika lat temu zdziwiłam się mocno widząc na piśmie skierowanym do mnie adnotację ówczesnego szefa: "Rozumię, że..." Wtedy był to swego rodzaju szok, dzisiaj widzę i słyszę to wszędzie, ludzie po prostu rozumią, umią i wią, jak jest prawidłowo. Wiem, że język ewoluuje, że gdyby nie kaleczono przed wiekami łaciny, nie powstałyby języki współczesne: włoski, francuski chociażby. Ale też nie wierzę w to, że człowiek podstawowo wykształcony (a obowiązek szkolny jest!) nie wie, jak mówić i pisać w podstawowym zakresie. Używanie regionalizmów to nie jest to samo, co kaleczenie języka, to jestem w stanie zrozumieć. Ba, nawet fajnie posłuchać. Ale już nadużywanie kalek (od kalki do kaleki językowej) z języków obcych, gdy są polskie odpowiedniki, mnie drażni.
Na plaster gawędy językowe profesora Miodka i Bralczyka, ludzie wią lepiej. Idą na zakupy, a nie po zakupy. A może gdyby poszli po zakupy i nabyli słownik jakiś, to polepszyłaby się jakość polszczyzny, no.
Na sweterku ,te ludzie co wią, idom -))
OdpowiedzUsuńA malborska "szycha" mówi tak: ludzie wio,że mogo ino nie chco...
OdpowiedzUsuń