sobota, 31 grudnia 2011

Nowy rok



Zbrudziliśmy staroroczne dni
Trzeba oddać je do pralni by
Zmyć zdarzenia które nigdy już nie wrócą
Trzeba obrus na stół biały słać
Rzucić kartę która nie chce brać
Którą czas dni trzystu kilku zgniótł i wymiął

Nowy Rok się przecież zbliża
Nowe niesie kalendarze
Przywitajmy go przed furtką
Resztę czas pokaże
Nowy Rok się przecież zbliża
Tuszem oczy nam rozmaże
Ale wyjdą wszyscy razem
Resztę czas pokaże

Mroźnym styczniem oszołomi nas
Majem popchnie w akacjowy czas
Żółty liść jesieni wepnie w klapę
Starych ludzi wytnie portret z ram
Potem gdzieś wysiądzie w polu sam
Jak pasażer który jeździł rok na gapę

Ktoś się pewnie będzie głośno śmiał
To znów w kącie ktoś zapłacze sam
I marzenia poszybują aż do nieba
W tych marzeniach będzie jedna myśl
Którą trzeba się podzielić dziś
Żeby wreszcie w Polsce było tak jak trzeba


Niech to będzie dobry rok.

piątek, 30 grudnia 2011

Naiwna chciwość


Chciwość jest nieodłączna ludzkiej naturze. Wszyscy, no dobra, większość chce mieć więcej i lepiej, niż inni. Przypomina mi to chomika biegającego w kółko po chomiczej karuzeli. Byle więcej, byle szybciej. I tak samo bez sensu. Jeśli jest to dodatkowo naiwna chciwość, kończy się kredytami niemożliwymi do spłacenia, łapaniem okazji, które okazują się pułapką. Nie żal mi naiwnej chciwości, sama chciała w końcu. Naiwna, infantylna chciwość nigdy się dobrze nie kończy. Nawet z końcem roku.

środa, 28 grudnia 2011

Piaskowy Dziadek

Dziadku, drogi Dziadku,
Nie chcemy jeszcze spać!
Chodź tu zabawić nas, przecież wiesz,
Na dobranoc bajka musi być,
Naszym gościem bądź, gościem bądź

Dziadku, drogi Dziadku,
Ty wiele bajek znasz!
Siądź tu i bajkę dziś powiedz nam,
W telewizor razem z nami patrz,
Naszym gościem bądź, gościem bądź

Dzieci, drogie dzieci,
Dobranoc, pora spać!
Już zmrok zapada, noc jest tuż, tuż,
Pożegnania dzisiaj nadszedł czas,
Żegnam zatem Was, żegnam Was.

Nostalgicznie się wczoraj poczułam. Późno i długo zasypiałam, miałam sporo do przemyślenia i wtedy przypomniałam sobie Piaskowego Dziadka. Bardzo był mi wczoraj potrzebny, jakaś optymistyczna bajka na dobranoc i spałabym lepiej.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Dziewczyny z placu broni

Minęły dawno czasy, kiedy czytając o śmierci Nemeczka z Chłopców z Placu Broni, zalewałam się łzami, kiedy łkałam nad losem psa, który jeździł koleją. Stwardniałam bardzo wewnętrznie, jestem wreszcie cyniczna, a nie infantylnie naiwna. Mimo tego zwilgotniały mi oczy przy czytaniu książki, którą dostałam od Mikołaja. To Wojenne dziewczyny Łukasza Modelskiego. Jedenaście historii kobiet dorastających podczas wojny. Jedna z nich, jako siedemnastolatka, pracowała w egzekutywie AK, czyli wykonywała wyroki podziemia na kolaborantach i zdrajcach. Kolejna to wieloletnia towarzyszka Łupaszki, zresztą Rosjanka wychowana w Polsce i już Polka. Jeszcze inna to saperka biorąca udział w wysadzaniu wejścia do PAST-y. Jedenaście losów, jedenaście żyć kobiet, które nie wahały się walczyć o swoje przekonania, czy to w warunkach okupacji, czy tuż po niej, kiedy były zamykane w więzieniach i upadlane przez UB-eków, czy w Workucie gwałcone przez błatnych. Czytałam o kobiecie, Alicji Wnorowskiej, która przez WiN została skierowana do pracy w UB. W chwili aresztowania była w ciąży, syn urodził się w więzieniu. Płakałam czytając o wszach, świerzbie, pluskwach, biciu. Nigdy nie zrozumiem, jak człowiek może się dobrowolnie sprzedać. Jak może z pełną świadomością pozwolić zrobić z siebie czyjeś narzędzie. Dla wygody? Dla lepszego życia? Jasna cholera.
Powściekałam się, popłakałam i biorę się za następną książkę. Tym razem Kodeks towarzyski Konstancji Hojnackiej.

niedziela, 25 grudnia 2011

Po wsze czasy

Stół wigilijny w tym roku nie był suto zastawiony, niemniej jednak było przy nim tłoczno. Pojawiło się bowiem dwóch dodatkowych, nieprzewidzianych gości. Jedzenia jednak wystarczyło dla wszystkich, najszybciej zniknęły pierogi z kapustą i grzybami. Opłaciło się ich lepienie po nocy. Przyjemnie było patrzeć, jak wcinają ). Zięć młodszy, jak zwykle, dostał prezent z przesłaniem - bandycką kominiarkę. Przyzwyczajony już do takich prezentów spytał tylko: a gdzie reszta zestawu napadowego? Mądry chłopak, przewiduje co dostanie w przyszłym roku. Majeczka na prezenty zareagowała cudnie. Zobaczywszy Elmo stanęła i śmiejąc się klaskała w tłuste łapki. Pozostałą część wieczoru nie wypuszczała go z rąk, co jakiś czas łapiąc go za nos i krzycząc: Eeee! Nauczyła się już posługiwać kredką, zasmarowuje niesamowitą ilość kartek swoimi "picassami", dostała więc też tablicę do rysowania. Tablica, jak prawie wszystkie zabawki dzisiaj, świeci i gra. Na szczęście jej podstawowy atut - możliwość pisania - pozostał niezmieniony. Siedzieliśmy przy stole do późna gadając i śmiejąc się do wypęku. A potem nadszedł moment, który bardzo lubię. Goście wyszli, posprzątałam i mogłam położyć się w pachnącej świeżością pościeli, z nową książką. Czuć jeszcze wtedy świąteczną atmosferę, ale już bez zgiełku. W domu pachnie pomarańczami, goździkami i cynamonem. I choinką. Myślałam sobie, ile pamiętam takich wieczorów i ile ich jeszcze przede mną. Przypominałam sobie pierwsze wigilie z moimi córkami, ich zachwyt nad udekorowanym drzewkiem i ich radość na widok prezentów, niczym nieskrępowaną radość z drobiazgów, ale danych z sercem. Nie z takich prezentów, co to wypada, albo mogą się przydać. Chyba zawsze dawaliśmy sobie prezenty "z przesłaniem", jak to określa mój zięć. Świadczyły zawsze o życzliwości, cieple i co najważniejsze, były przemyślane, nie na "odczep się". Nie musiały mieć żadnej wartości materialnej, miały za to zawsze ogromny ładunek emocjonalny. I tak będzie po wsze czasy. Albowiem kocham wszystkie moje dzieci po kokardy i daję im to, co mam w sobie - swoje emocje, uczucia, z materialnym drobiazgiem w załączeniu.

piątek, 23 grudnia 2011

Śfiąteczek


Śfiątek! Śfiąteczek! Śfiątunio! Jutro od rana wszystkie ręce na pokład, a potem wszystkie pupy na krzesła, wszystkie gardła do kolęd... I śfiętujmy w radości i cieple.
Obfitość posiłków niech nam się przerodzi w obfitość ciepłych uczuć, a szczęścia niech będzie tyle, ile ziarenek maku w kluskach z makiem. I tradycyjnie zostawmy miejsce przy stole dla tych, którzy nie mogą być z nami.

czwartek, 22 grudnia 2011

Na cynamonowo


Mój dzisiejszy wypiek - cynamonowe bułeczki. Podam je z ciepłym, waniliowym sosem. Jutro upiekę sernik i struclę jabłkową. W garnku bulgocze postna kapusta, część zużyję do wigilijnych pierogów. Całkiem niezły ze mnie garnkotłuk ).

środa, 21 grudnia 2011

Bar wzięty?

Bar mleczny Prasowy na kilka godzin stał się znów sobą. Otóż przedwczoraj grupa młodych ludzi postanowiła wziąć bar w swoje ręce i przez kilka godzin (do przybycia policji) sprzedawano w nim własnoręcznie wykonane naleśniki, pierogi, leniwe. Ludzie przynieśli ze sobą całe wyposażenie: obrusy, talerze, sztućce i jedzenie. Sprzedawano za "co łaska". Policja kazała wszystkim opuścić lokal i bar znów pogrążył się w ciemnościach.
Wczorajszym popołudniem przed Prasowym stało kilku młodych ludzi zbierając podpisy pod petycją w jego obronie. Z przyjemnością się pod nią podpisałam. Istniejąca obok ekskluzywna restauracja Magdy Gessler nigdy nie miała tylu klientów, co Prasowy. A to powinno władzom miasta dać do myślenia.

Stosunki międzyludzkie...

poniedziałek, 19 grudnia 2011

niedziela, 18 grudnia 2011

Wszystkie moje dzieci

Wyjątkowo opornie w tym roku idzie mi przygotowywanie świąt. Postanowiliśmy tym razem dać sobie prezenty wykonane własnoręcznie, dla córek robię więc na drutach modne teraz kominy - szalik połączony z kapturem: dla starszej ciemny fiolet, dla młodszej stalowy. Młodszy zięciunio dostanie "bandycką" kominiarkę, taką z otworami na usta i oczy, starszy chyba nauszniki. Dzierganie tych prezentów zajmuje mi dużo czasu, ale został mi do zrobienia już tylko ostatni komin. Tylko Jasiek i Majeczka dostaną zabawki kupione - udało mi się kupić mięciutkie przytulanki Elmo. Obydwoje bowiem, niezależnie od siebie, kochają Elmo z Ulicy Sezamkowej. W tym roku święta będą zresztą całkowicie im podporządkowane, a więc choinka sztuczna, żeby się nie pokłuły, menu odpowiednie dla brzdąców i dużo kolorowych pierniczków. Próbuję przekupić sąsiada, żeby robił za Mikołaja - obiecałam mu stertę pierogów i sernik - zastanawia się jeszcze, drań. Cieszę się z ich obecności w moim życiu i stwierdzam po raz kolejny, że mam ogromne szczęście mając takie dzieciaki - mądre, ładne i ciepłe, wszystkie sześć sztuk. Kiedy siadamy do wigilijnego stołu jest wesoło przede wszystkim, ale też bardzo, bardzo wzruszliwie - wspominamy, rozmawiamy o przyszłości i dajemy sobie dużo ciepła w każdym geście, nawet podając kolejną potrawę. Wzruszają mnie te moje dzieci coraz bardziej - chyba się starzeję ). Ale mam wilgotne oczy, kiedy widzę, jak córki wspierają się wzajemnie, jak wszystkie dzieci są nasze - zarówno Jasiek, jak i Majka tulą się do wszystkich i śmieją do siebie wzajemnie na swój widok ). Majeczka widząc Jaśka śmieje się uderzając łapkami w tłuste kolanka, a Jasiek leci do niej z zaślinionym dziobem. Mały, zaśliniony czołg ). Ten mały zaśliniony czołg zapamiętał mnie głównie, jako lokomotywę. Jakiś czas temu bawiłam się z nim drewnianymi klockami, nauczyłam, jak zbudować lokomotywę. Teraz, kiedy mnie widzi, leci od razu po klocki i szuka tego czerwonego, który robi za komin. Ja mam zbudować pociąg, a on wykańcza dzieło umieszczając z dumą komin na pierwszym klocku. Potem budujemy wspólnie bramę, przez którą pociąg z Jaśkiem, jako maszynistą, przejeżdża z poświstem: ciuch, ciuch, ciuch. Radość Jaśka, kiedy udaje się przejechać bez zburzenia bramy jest cudna ). Majeczka najpierw sprawdza moje bransoletki - czy mam coś nowego. Najbardziej podoba się jej mój jeż (w jej wykonaniu to jest jeś). Zasypia na moich kolanach oglądając bajkę. I jak tu się nie wzruszać, no jak?

piątek, 16 grudnia 2011

List do Mikołaja

Szanowny Mikołaju,

daj mi święty spokój.

Z poważaniem

Fiątunio


Fiąteczek jest, głowa do góry!

czwartek, 15 grudnia 2011

Dłubaki

Pani miała nieskazitelny makijaż i fryzurę, białą kurteczkę i botki. Długaśne tipsy dopełniały obrazu "dobrze utrzymanej" okołopięćdziesięciolatki. Tymi tipsami w kolorze krwistej czerwieni pani dłubała. Najpierw w uchu, wypstrykując to wydłubane coś zza tipsa, potem we włosach. A potem ziewnęła rozdzierająco nie przysłaniając ust. Pan siedzący obok pani, chwilowo siedział spokojnie. Równie zadbany, równie dystyngowany. Niestety, zaczął dłubać również, w uszach, we włosach. Chyba był bardziej wyspany lub mniej znudzony czynnością wydobywczą, bo przynajmniej nie ziewał. Patrzyłam na nich z zafascynowanym niesmakiem, tak wielki był kontrast między ich wyglądem, a zachowaniem. Jednakże pasowali do siebie znakomicie. Dłubaki dwa.
Przy okazji tego pasowania do siebie przypomniała mi się pewna historyjka. Otóż wróciłam z pracy wyjątkowo zmęczona, bo cały dzień łaziłam po Zamku Królewskim (służbowo), robiąc jakąś koszmarną ilość kilometrów. Powiedziałam wtedy bliskiemu mi mężczyźnie, z uśmiechem zresztą, że nałaziłam się, jak Korzeniowski i bolą mnie nogi. I wtedy usłyszałam nieżyczliwie: a co ja mam powiedzieć? kilkanaście godzin na nogach... itp. To było powiedzenie "guzik mnie obchodzi twoje zmęczenie, JA jestem ważny". Takiej nieżyczliwości prezentujemy bliskim całkiem sporo. Ile razy słysząc (lub odpowiadamy) komunikat, że kogoś np. boli głowa, mówimy: "ja to się dopiero źle czuję, ty się z sobą pieścisz". Podkreślanie własnych stanów samopoczucia jest najczęściej ważniejsze. Egoizm i egocentryzm, próżność i nieżyczliwość - to tylko my się liczymy. Nieżyczliwie zatem komentujemy innych. A wystarczy powiedzieć cokolwiek pocieszającego, skoncentrować się przez chwilę na kimś, nie na sobie. Pocieszyć, przytulić ... zapomnieć przez chwilę o sobie. Nawet wspólnie podłubać, no.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Patrz, tu jest poduszka...



Przypłynęła z wielkich rzek
bossa nova - szabada,
czyste serce ma jak śnieg,
choć mówią o niej tu inaczej,
na śniadanie cukier je,
nocą pije biały dżin,
a nad ranem, gdy ja śpię
cichutko z zimna drży i płacze:

Wezmę cię do łóżka
nie płacz już głuptasie,
patrz, tu jest poduszka
i dla ciebie jasiek,
wybacz, wybacz że nago śpię..
Ogrzej się na płatkach
szmatkach i różyczkach
tam, gdzie sny są moje
będzie i muzyczka -
wybacz, wybacz że nago śpię...

Migdałowy zapach twój
w moje włosy wplątał sen,
widzę znów motyli rój
i kwitnie, kwitnie len w dolinie.
Kupię ci żywego lwa
byś jak w domu miała tu
posłuchajmy, co tak gra
i żali się nam jak dziewczyna.

Wezmę cię do łóżka,
nie płacz już głuptasie
patrz, tu jest poduszka
i dla ciebie jasiek,
wybacz, że nago śpię..
Ogrzej się na płatkach
szmatkach i różyczkach
tam, gdzie sny są moje
będzie i muzyczka -
wybacz, że nago śpię.

Na zielonym stole
stoi pełna szklanka,
czyś ty mi piosenka,
czyś ty mi kochanka,
wybacz, że nago śpię..
Noce niedośnione
oczy nieprzytomne,
tańczy panna młoda,
życia nam nie szkoda,
wybacz, ze nago śpię.

Zapłakałaś dziś przez sen
i wołałaś... Nie, nie mnie.
Arcysmutny to był tren
i nie wiem, czy to źle - czy pięknie...
Zapamiętam dotyk twój
i sukienki z czarnych róż,
a ty mnie się trochę bój
i nie myśl, że mi serce pęknie...
Sama idź do łóżka,
nie płacz już głuptasie
patrz, tu jest poduszka
i samotny jasiek,
wybacz, że nago śpię...
Ogrzej się na płatkach
szmatkach i różyczkach
tam, gdzie sny są moje
nie śpi już muzyczka,
wybacz, że nago śpię..

Na zielonym stole
stoi pełna szklanka,
czyś ty mi piosenka,
czyś ty mi kochanka -
wybacz, że nago śpię
Noce niedośnione,
oczy nieprzytomne,
mija w rzece woda,
mija bossa nova -
wybacz,że zbudzę się... że sama śpię...

niedziela, 11 grudnia 2011

Ogórkowy sezon

Kilka złotych myśli katolickich o kobietach:

U kobiety sama świadomość jej istnienia powinna wywoływać wstyd.

Św. Klemens Aleksandryjski (ok. 150-ok. 215), filozof i teolog chrześcijański; ojciec Kościoła
Kobieta jest istotą poślednią, która nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie.
Św. Augustyn, 354-430
Kto obcuje z kobietami narażony jest na ,,skalanie swego ducha, tak samo jak ten, kto idzie przez ogień, naraża się na poparzenie stóp.
Św. Franciszek z Asyżu (1182-1226)
Kobieta jest jedynie pomocą w płodzeniu (adiutorium generationis) i pełni pożyteczną rolę w gospodarstwie domowym.
Kobiety są błędem natury… z tym ich nadmiarem wilgoci i ich temperaturą ciała świadczącą o cielesnym i duchowym upośledzeniu... są rodzajem kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny… Pełnym urzeczywistnieniem rodzaju ludzkiego jest mężczyzna.

Zarodek płci męskiej staje się człowiekiem po 40 dniach, zarodek żeński po 80. Dziewczynki powstają z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów.
Wartość kobiety polega na jej zdolnościach rozrodczych i możliwości wykorzystania do prac domowych.
Św. Tomasz z Akwinu, zm. 1274
Kobiety trzeba trzymać z dala od tego niebezpiecznego tekstu (Biblii), i od wszelkiej nauki w ogóle. Kobieta uczona to coś gorszego niż brodata. Poważnego uszczerbku doznałaby cnota dzieweczki, gdyby wolno jej było czytać Pieśń Salomona albo historię Zuzanny.
François Garasse SJ, 1623
Przyczyną wszelkiego zła jest niewiasta.
Biskup Maksimus z Turynu

I tak dalej, i tak dalej... Jednakże nie tylko religia katolicka płodzi podobne kwiatki intelektu. Oto pewien islamski duchowny stwierdził, że kobiety nie powinny patrzeć na ogórki i banany, aby nie budzić w sobie grzesznych myśli. Ich kształt bowiem przypomina penisa i może spowodować myśl o seksie. Inne "niebezpieczne" warzywa to marchewka i cukinia. Gdyby kobieta tak lubiła te warzywa, że chciałaby je zjeść, mężczyzna z jej rodziny powinien je podawać kobiecie już pokrojone.
Mizoginistyczne zapędy duchownych wszystkich religii zawsze mnie zdumiewały. Co tym pełnym urzeczywistnieniom rodzaju ludzkiego z myślami skierowanymi w stronę chuci, przeszkadza w kobiecie? Pewnie to samo, co gwałcicielowi, który w sądzie broni się stwierdzeniem, że jego ofiara miała prowokujący strój. Oskarżanie kobiet o prowokowanie do nieczystości jest wstrętne, ot co. Rozum męski (bo wszak tylko mężczyzna go posiada) nie jest w stanie zapanować nad chucią? No to zamknąć kobiety w haremach, klasztorach, burdelach i używać jedynie zgodnie z przeznaczeniem. No.


sobota, 10 grudnia 2011

Komu dziecko, komu?

W internecie pojawiło się ostatnio kilka wiadomości o rodzicach namawiających swoje małe dzieci do agresji, palenia papierosów itp. Pojawiła mi się przy okazji oglądania takich idiotyzmów refleksja: po co nam dzieci? Często są to dzieci matki natury i ojca przypadku, niekoniecznie chciane... Zew natury krzyczy wielkim głosem: rozmnażajmy się! czasem kobieta dochodzi do wniosku, że to całkiem niezła metoda na zatrzymanie faceta, czasem ot tak, po prostu przydarza się ciąża. Oczywiście, że są i świadome decyzje, jednakże i one są zewem natury, która każe podtrzymać gatunek. Biologiczne uwarunkowania z piramidy potrzeb Maslova. Wiem, że to cyniczne, wiem. Prawdziwe jednakże. Czasem pojawia się myśl, że trzeba mieć dzieci, żeby miał nam kto na starość szklankę herbaty (lub whisky - co kto woli) podać. I rodzą się dzieci wszystkim, jak leci. Rozmnażamy się na potęgę. Po 9 miesiącach mamy wreszcie dziecko. Karmimy, ubieramy, umożliwiamy naukę, dbamy o zdrowie, moralizujemy - lepiej lub gorzej. I najczęściej uważamy, że spełniliśmy rodzicielski obowiązek. Czasem tylko potem dziwimy się, że dziecko, to już dorosłe, nie jest tak uczciwe, jak byśmy chcieli. Albo nie dość szacunku nam okazuje. Albo coś tam jeszcze. A dziecko jest zwyczajnie najlepszym obserwatorem. Jeśli mówimy dziecku: szanuj starszych, a sami, po cichu, żeby nie słyszało, obgadujemy starszą ciocię, co to ma głupie pomysły... Ono usłyszy. Ono dostrzeże naszą hipokryzję, manipulacje i pazerność. I wyrasta na obraz i podobieństwo. No to nie ma się co dziwić, no. Potwierdzają powyższe moje rozmowy z córkami, one bardziej pamiętają, co robiłam, niż co mówiłam. Mówić to ja sobie mogłam ad mortem defecatam.
I chyba niektórym ludziom zabroniłabym posiadania dzieci.

piątek, 9 grudnia 2011

Odpływają ... bary mleczne

Jeden z niewielu barów mlecznych w Warszawie "Prasowy" przestał istnieć. Od kilku dni na drzwiach wisi tabliczka "likwidacja". Ktoś dopisał na niej "urzędasy zapłacicie". Nie znam powodu zamknięcia baru, ale znajdował się w atrakcyjnej okolicy, więc pewnie za jakiś czas pojawi się informacja, że lokal jest do wynajęcia. Co prawda lokal obok, w którym kiedyś mieścił się "chińczyk" od wielu miesięcy stoi pusty, może ten sam los spotka "Prasowy"? Czynsz pewnie wysoki, a jako że tuż obok jest restauracja Magdy Gessler... noblesse oblige. Żal tylko świetnych leniwych i buraczków zasmażanych, za niewiarygodnie niską cenę.
Bary mleczne to kawałek mojego dzieciństwa i młodości. Do "Alpejskiego" na Międzynarodowej chodziłam na szklankę soku z marchwi, do tego na Grochowskiej (nie pamiętam nazwy) na kaszę gryczaną ze skwarkami. Szkoda, że coraz rzadziej widać na stołach ceratę i plastikowe kwiatki w wazoniku, aluminiowe sztućce. Coraz rzadziej słychać donośne "leniwe prrroooszę odbiera!" albo "rrrruskie rrraz!". Odpływają bary mleczne w niebyt ku żalowi stołowników. Jako i oni kiedyś w niebyt odpłyną. Pozostaną Starbucksy, KFC, PizzaHut i inne wymyślne miejsca z kuchnią fusion z nowymi stołownikami, którzy nie znają już smaku leniwych. No żal.



czwartek, 8 grudnia 2011

Pierwszy śnieg

Pierwszy śnieg pojawia się na świecie, jak młode dziewczę, naiwne i nieśmiałe. Z entuzjazmem okrywa drzewa i ulice. Wciska się ze swoją białą świeżością w każdy zakątek. Kiedy już okrzepnie, zauważa, że ludzie depczą po nim, nie zwracając na niego uwagi. Że narzekają pod nosem na zimno i wilgoć. Czasem roztapia się zupełnie, chowając swoją urażoną biel. Wraca, wyciągnąwszy wnioski opada na ziemię ciężko, zdecydowanie. I zalega coraz bardziej zimny i coraz bardziej okrzepnięty. Za nic już ma to, że wciąż po nim się depcze, że odsuwa się go z najbardziej uczęszczanych dróg. Krzepnie, zacina się i trwa. Z czasem traci swoją biel, staje się pełen brudu codzienności. Nie zwraca już na to uwagi - byle wytrwać, byle być. Wiosną z trudem zaczyna rozumieć, że jego czas minął. Odchodzi stopniowo, znudzony powtarzalnością brudnej bieli. Wreszcie znika zupełnie. Wtedy czasem ktoś szepnie: lubię śnieg, szkoda, że już go nie ma.

środa, 7 grudnia 2011

Rio

Gdy smutek Cię dręczy,
Gdy w piersiach coś jęczy,
Gdy życie Ci idzie kulawo,
Doradzę Ci, stary,
Przy dźwiękach gitary,
Receptę mam na to klawą:

Popłyń z nami do Rio,
Gdzie ananas dojrzewa,
Gdzie dziewczyn bez liku nie nosi staników,
Gdzie sambę się tańczy i śpiewa.

W piersiach mi jęczy kulawe życie, smutek mnie dręczy w głębi trzewi. Zdejmę więc stanik, zjem ananasa i zatańczę sambę. A do Rio popłynę kiedyś, jak już zbuduję sobie tratwę. No.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Jakoś mi takoś... rozczulenie...

Poprzedni tydzień był dla mnie bardzo trudny, pełen nieciekawych wniosków i przemyśleń. Słusznie prawił wieszcz - czasem, gdy runie piedestał, widać, że nikt na nim nie stał. Ale to już poza mną, strzepnęłam stres, jak brzydki paproch ze świątecznego ubrania. Tydzień był paskudny, choć dzięki ciepłym uczuciom łatwiejszy do przejścia. Tym ciepłym uczuciom dziękuję, wzdłużnie też ).
Weekend natomiast był... no ). Bałam się okropnie spotkania z tymi paniami, znałyśmy się przecież tylko głosowo. Już się znamy "nie tylko" ). Sobotnie popołudnie spędziłyśmy na Starówce, pięknie, świątecznie oświetlonej. Tłumy ludzi przyszły na koncert, po którym miały być zapalone światełka na wielkiej choince z Placu Zamkowego. Tego momentu nie doczekałyśmy, wróciłyśmy do domu pogadać. I gadałyśmy do późna w nocy. Jestem zauroczona ich ciepłem i serdecznością. I mam nadzieję, że nie było to jedyne spotkanie. No, może tylko przy następnym powinny więcej jeść ). Dziękuję dziewczyny ).
A poniżej... czyje to dłonie? )
W tle wieża zamkowa i chyba kawałek choinki, jeszcze nieoświetlonej.

sobota, 3 grudnia 2011

Pozycja horyzontalna

Horyzont jaki jest, każdy widzi. Jego wielkość, a właściwie szerokość zależy od pola widzenia. Na temat owej szerokości horyzontu zdarzało mi się w życiu wielokrotnie z różnymi ludźmi dyskutować. Całkiem sporo osób uważa, że szeroki horyzont szkodzi. Najlepiej jest skoncentrować się na swoim wąskim podwórku, wszak najważniejsze jest dbać o swoje. Zgadzam się - dbanie o swoje najbliższe otoczenie jest wręcz obowiązkiem. Nie wyklucza jednak szerszego spojrzenia. Jeśli myślę o niesprawiedliwości świata, nie oznacza to przecież zaprzestania dbania o najbliższych. Jeśli przejmuję się czyjąś krzywdą, nie oznacza to, że w związku z tym moje dzieci nie zjedzą dziś obiadu, itd. Staram się nie wartościować, nie potępiam tych, dla których horyzont kończy się na ich własnym podwórku, czy na ulubionym serialu. To jest ich wybór, tak chcą żyć. Zdarza mi się nie móc zasnąć, bo przeczytałam o szczególnie brutalnym morderstwie - ale rano wstaję i idę do pracy, żyję dalej... może tylko trochę mniej wyspana. Nie zmienia to jakości mojego życia, ani jakości życia moich najbliższych. Nie przestaję o nich myśleć, dbać, starać się, by im żyło się lepiej. Nie umiem jednakże widzieć własnym podwórkiem tylko ograniczonego horyzontu. Taka jestem i nic na to nie poradzę, tak, jak inni nie widzą szerszego horyzontu -oni też nic na to nie poradzą. Co nie wyklucza przecież życia obok siebie bez potępiania wzajemnych wyborów.


środa, 30 listopada 2011

Odsuwanie

W getcie warszawskim (zapewne nie tylko) funkcjonowała policja żydowska. Wiernie wykonywała polecenia okupanta kierując na śmierć tysiące mieszkańców getta. Odsuwali w ten sposób w czasie, swoją i swoich rodzin, śmierć. Odsuwali tylko. Konformizm i posłuszeństwo nie uratowało im życia. Polecam wspomnienia Adama Czerniakowa.

wtorek, 29 listopada 2011

Jeżożabka


Na dużym, żółtym liściu w czasie dżdżu... siedzi jeż koło żaby na mojej bransoletce. Jeżuś jest uroczy, żabka zwyczajna. A mnie niesłychanie bawi posiadanie takich zabaweczek. I zastanawiam się, co przybędzie... Dzwoneczek? Moneta? Zobaczymy.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Raj

I rzekł Pan kobiecie i mężczyźnie, że z tego drzewa owoców jeść nie będą. Zjedzenie tych owoców bowiem naraziłoby ich na straszną wiedzę: na umiejętność odróżniania dobra od zła. Czemu Panu zależało, by nie odróżniali dobra od zła? Jakikolwiek powód miał Pan, kobieta i mężczyzna okazali nieposłuszeństwo i owoc z drzewa wiadomości zjedli, gniew Pański powodując. Wyrzucając ich z raju swego postawił Pan na straży anioła z mieczem ognistym, by nikt więcej tam nie wszedł i nie spożył owoców z innego drzewa, z drzewa wiecznego życia. Słusznie bowiem myślał Pan, że skoro z drzewa wiadomości uszczknęli, któż im zabroni uszczknąć z drzewa życia...
A ja sobie myślę, że to dobrze, że poznali co to dobro i zło, i nauczyli się je odróżniać (jak z owej wiedzy korzystają ich potomkowie, to inna historia). I myślę sobie, że Pan z zazdrości, iż staną się podobni jemu, zabronił spożywania owoców z drzewa wiadomości i życia wiecznego. A wszak Pan tylko jeden może być.
I czemu ja asocjacje z teraźniejszością mam? Im wyżej ktoś na jakiś stołek zawędruje, tym większe w nim przekonanie, że wybranym jest. Wiedzą się z motłochem dzielić nie musi, motłoch jest od wykonywania. I wyższość okazać należy, bo inaczej się motłoch poczuje równouprawniony i zacznie wymagać. A znać swoje miejsce powinien, ot co.

sobota, 26 listopada 2011

Kot Simona



Cudne, jak zawsze.
Niedawno dostałam od córki kalendarz z kotem Simona, już na przyszły rok.

piątek, 25 listopada 2011

Fiątuś


Fiątuś jest. A fiątusiowym miłym staruszkom miękkim w dotyku wiatr rozwiewa perły w w brodach.

środa, 23 listopada 2011

Rzep

Założyła baba spódnicę zamaszystą, a długą po kostki i świat zwiedzać poszła. Dogłębnie ów świat poznać chciała, więc w każdy kąt, w każdą dziurę zaglądała. I czepiały się jej spódnicy rzepy przeróżne z onych katów i dziurów. Jeden rzep miał oczy jedenastolatki zgwałconej w szkolnej toalecie, inny patrzył oczami psa zakatowanego przez właściciela. Jeszcze inny wyglądał, jak rosnące zadłużenie każdego Polaka, a ten tuż przy samej kostce - jak emerytura, co na waciki wystarcza. Czepiały się jej też te całkiem malutkie, a zjadliwe bestie rzepowe: zimne słowa i chłód ludzki. Coraz więcej rzepów baba na spódnicy zbierała, coraz ciężej było jej spódnicę nosić. A rzepy wpijały się już przez cienki materiał spódnicy w babskie ciało i raniły dotkliwie. Zamknęła więc baba oczy, zamknęła uszy i zamknęła ust babskich korale. I stanęła baba u wrót ogrodu Pańskiego, zmiłowania Pańskiego czekając. A zmiłowanie Pańskie poszło w świat łopiany sadzić.

niedziela, 20 listopada 2011

Unijny rzepak


I wezwał Pan był babę przed oblicze swoje boskie i rzekł jej zdecydowanie w głosie prezentując: będziesz ty babo pracować, jak chłop. Feminizmu się tobie zachciało, to będziesz, jak on, w pocie babskiego czoła do 67 lat tyrać. Znosić będziesz z pokorą młodzież pod nogi tobie plującą, że miejsce pracy im należne zajmujesz. A żeby się tobie w głowie z nadmiaru szczęścia równouprawnionego nie przewróciło, pracować będziesz za niższe, niż chłop wynagrodzenie. Emeryturę, jeśli dożyjesz, też niższą mieć będziesz, żebyś czasem nie pomyślała, żeś chłopu równa całkiem. Kwotowo ci ją rewaloryzować będę, a ty ją w zębach babskich do świątyni poniesiesz i na tacę nonszalancko rzucisz, albowiem opodatkowani kapłani żyć muszą. A bab na świecie i tak za dużo wszak. Zapłakała baba łzami babskimi rzewnymi i pędem pobiegła zatrudnić się w rolnictwie, albowiem tam podatków przynajmniej płacić nie będzie. A jak na wycug do waju pójdzie, to będzie miała miskę strawy raz dziennie i ciepły kąt w unijnie dofinansowanym rzepaku.

piątek, 18 listopada 2011

Fiąteczek...



A co ja będę wstawać... poleżę sobie, a co mi tam... Fiąteczek jest w końcu., no.

czwartek, 17 listopada 2011

Taka mala...






Genialne wykonanie Ewy Wiśniewskiej, aczkolwiek nie zawiera pełnego tekstu. Pełen tekst zawiera interpretacja Jolanty Fraszyńskiej, choć znacznie mniej mi się podoba. Tekst pióra Mariana Hemara, pierwotnie śpiewała Mira Zimińska.

Je me sens dans tes bras si petite,
Si petite aupres de toi -
Czy pan widzi tę drżącą kobitę?
Jej bezbronność, co w tych słowach łka?
Całe serce masz przed sobą odkryte,
Wszystek lęk w sercu jej ścichł...
Je me sens dans te bras si petite
Jestem mala w ramionach twych.

Użera się z kuchtą na schodach od rana
Słychać jej wrzask -
Potem się wymalowała jak ściana
I drzwiami trzask -
Do "Ipsu", do Lidki i Ziutki na plotki,
I ciacha żrą.
Zatańcz z nią w Adrii - jej uśmiech tak słodki -
Wargi jej drżą.

Jakaś jestem taka mala w twych ramionach taka mala...
Mógłbyś wziąć mnie na ręce i nieść...
Taka jestem zmęczona, nieśmiała,
Tylko pieść mnie i pieść mnie, i pieść...
Nie ściskala... mężusia patrzala...
Pan jest mocny... za mocny... a ja?
W twych ramionach czuję się taka mala...
Si petite aupres de toi...

Gdy widzi, że Lidka ma nowe źrebaki,
Zalewa ją krew -
Przy brydżu szachruje, no wprost daje znaki,
Żeby wyjść w trefl!
Mężowi wymyśla: psiakrew! do cholery!
Futro mi kup!
O piątej przychodzi do twej garsoniery
I łka u twych stóp -

Jakaś jestem przy tobie taka mala...
Taka mala.. to jej trik, to jej lep!
Proszę pana, niech się pan nie rozpala,
Niech pan weźmie coś ciężkiego i w łeb!
Ona duża proszę pana, ona krowa!
Czy pan słyszy, co w mym głosie łka...
Jeśli panu się jakaś mala podoba...
Taka mala... proszę pana... to może... ja?

Nic dodać, nic ująć, samo życie. Na szczęście ja jestem duża, no.

wtorek, 15 listopada 2011

Proszę mi tu nie kasłać!

Kaszlę, jak potępieniec. Klatka piersiowa obszerna, to i kaszel w niej dudni wzorcowo. Jednakże mam wrażenie, że reakcja pani doktor wczoraj na mój kaszel była nieco dziwna. Od progu usłyszałam bowiem: proszę mi tu nie kasłać! A niby gdzie mam kasłać? Przychodzę do lekarza, a nie do czytelni, gdzie należy zachować ciszę. Gdybym nie kasłała, zapewne powodu do wizyty u lekarza by nie było. Nieco mnie zirytowała pani doktor. Po czym przypomniałam sobie, jak rodziłam młodszą córkę... szybko rodziłam, no. Tego dnia byłam na rybach nad Wisła, poczułam jakiś ból żołądka, więc wróciłam do domu. Okazało się, że to chyba jednak poród, wezwałam karetkę i na sygnale pojechałam do szpitala. W szpitalu wystarczyło czasu, żeby mnie lekko przygotować i zaczęłam rodzić. Wtedy usłyszałam głos położnej: nie przeć! Fizjologia jest fizjologią, nie dało się nie przeć. Córka urodziła się więc w asyście położnej li tylko, lekarz nie zdążył. Przypomniałam sobie to słysząc głos pani doktor i zrobiło mi się całkiem wesoło. Niestety to spowodowało atak kaszlu, z czego pani doktor była mocno niezadowolona. Dała lekarstwa i kazała leżeć. Cała wizyta trwała może 10 min. Na szczęście powiedziała, że jest w przychodni ostatni dzień. W końcu może jakiś przytomny lekarz zostanie tam przyjęty.
Nie lubię chorować. Jedyna pociecha, to możliwość czytania w dużej ilości. Męczę Poemat pedagogiczny Makarenki i mam asocjacje z Bazą ludzi umarłych, nie wiedzieć czemu. Wychowanie przez pracę w kolektywie, narzucony przywódca o stalowym charakterze i takie tam, socjalistyczne brednie. Wszystko dla kolektywu, publisią mi się znów odbija.

niedziela, 13 listopada 2011

Głos w próżni gęby...

Nigdy nie zastanawiałam się nad swoim głosem. Ot, był. Służył jako środek do komunikacji z ludźmi, zgodnie z przeznaczeniem. Teraz, kiedy moje struny głosowe odmawiają mi posłuszeństwa, zaczynam o swoim głosie myśleć coraz częściej. Zastanawiam się, co będzie, jeśli zamilknę? Jeśli nie będę już w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku? Rozmawiając z kimś teraz, słyszę swój - nieswój głos i czasem jestem przerażona. To nie ja, ja mówię przecież inaczej! Głos mi się łamie, chrypi, zanika. I nie jest to już kwestia częstych przeziębień, coś dziwnego się z moim głosem dzieje. Brzmi sztucznie, chrapliwie, nieładnie. I nic na to poradzić nie mogę. Do głosu pani Senyszyn jeszcze mi daleko, zresztą zamilknę ze wstydu zanim się całkiem upodobni.

piątek, 11 listopada 2011

Komu świec(z)ka...

Walka o "rząd dusz" między władzą kościelną, a świecką jest stara, jak religie. Wystarczy przypomnieć sobie konflikt Ramzesa XIII z kapłanami z Faraona. Fikcja literacka, ale jakże prawdopodobna.
Najbardziej znanym w historii konfliktem jest ten między Henrykiem IV, a Grzegorzem VII, zakończony pójściem do Canossy. Z naszego rodzinnego podwórka: Bolesław Szczodry i św. Stanisław. Gdybyż rzeczywiście chodziło o rząd dusz... Powody są znacznie bardziej prozaiczne: władza i związane z nią pieniądze. Grzegorz VIII obłożył Henryka IV ekskomuniką, gdyż ten ostatni uzurpował sobie prawo do obsadzania urzędów kościelnych, co wiązało się z całkiem sporymi dochodami. Św. Stanisław z kolei uniezależniając metropolię gnieźnieńską od magdeburskiej, sprowadzając legatów papieskich uzależnił kraj od Watykanu. Z czasów późniejszych: podczas sejmu elekcyjnego Władysława IV Wazy szlachta domagała się zakazu zakupu przez duchowieństwo majątków ziemskich. Dlaczego? Dobra kościelne zwolnione były z daniny na rzecz państwa, nie były też zobowiązane do dostarczenia wojsk w razie pospolitego ruszenia. Czasy jeszcze późniejsze, dwudziestolecie międzywojenne. Wprowadzenie ślubów cywilnych powodowało u duchowieństwa polskiego szczękościsk, z powodu utraty monopolu, a co za tym idzie dochodów z owego monopolu. Czasy obecne: zakaz odprawiania mszy nad urną. Czyż nie jest spowodowany niższymi kosztami pochówku? Na jednym wszak miejscu cmentarnym można zmieścić wiele więcej urn, niż tradycyjnych trumien, a więc dochody ze sprzedaży spadną. A uzasadnianie tego pogańską tradycją trąci ustanowieniem przez Watykan dnia 1 maja dniem św. Józefa Robotnika. Jedyny rozsądny głos kościelny - głos księdza Bonieckiego - został zmuszony do milczenia, przy jednoczesnym przyzwoleniu dla publicznych wystąpień pewnego redemptorysty.
Coraz więcej głosów pyta: co z faktyczną świeckością RP? Czyż jest ona tylko papierowa? Zaściankowa, pseudochrześcijańska mendalność objawia się między innymi niewybrednymi żartami posłów na temat Anny Grodzkiej, objawia się śmiechem podczas wystąpienia Roberta Biedronia, atakiem na Wandę Nowicką. Szanuję wielu obecnych posłów za ich działania na rzecz wolnej Polski. Mija mi ten szacunek stopniowo, ponieważ oni nie szanują ludzi, dla których zostali wybrani. Media światowe piszą o zmianie światopoglądowej w naszym kraju, bo wszak mamy w parlamencie transseksualistę (nie transwestytę, panie Kłopotek!) i homoseksualistę otwarcie przyznającego się do swojej orientacji. A panowie (p)osłowie atakują śmiechem lub agresją. W kraju świeckim jest miejsce dla wszystkich, pewne wartości są uniwersalne, aczkolwiek zbieżne z wartościami chrześcijańskimi. Nikt nikomu nie zabrania wyznawania dowolnie wybranej religii, ale nie chcę, aby mnie do wyznawania lub uczestniczenia w obcych mi światopoglądowo obrządkach zmuszano. Nie chcę by prawdziwe stało się stwierdzenie: cuius religio, eius regio.
Niewesołe, niepodległościowe myśli mam.

wtorek, 8 listopada 2011

Joanna Szalona

Dziedziczka tronu Kastylii i Aragonii, córka Ich Katolickich Mości: Izabeli Kastylijskiej i Ferdynanda. Istnieją dwie wersje jej szaleństwa, jedna to schizofrenia, której objawy miała podobno od dzieciństwa. Druga wersja jest bardziej skomplikowana - musiała zostać uznana za szaloną ze względu na żądzę władzy jej męża Filipa Pięknego i ojca Ferdynanda. Obaj chcieli rządzić Hiszpanią samodzielnie, a zgodnie z testamentem Izabeli Kastylijskiej i wolą kortezów, to Joanna była dziedziczką tronu. Wydana za mąż, jak wszystkie księżniczki wówczas, za wybranego przez rodziców męża, pokochała go miłością na ówczesne czasy grzeszną, bo zmysłową. To nie tylko był układ dynastyczny, to była namiętność, miłość i żar. Z jej strony. Odbiegało to od schematu królewskiego małżeństwa, odbiegało od standardu zachowania się kobiety królewskiej krwi hiszpańskiej. Nie zachowywała się z godnością, zachowywała się, jak zwykła kobieta. I właśnie to bycie kobietą okazało się jej zgubą. Po śmierci Filipa Pięknego władzę odebrał jej ojciec, zamykając ją do końca jej długiego życia w Tordesillas, gdzie zmarła mając 76 lat. Syn, Karol, nigdy jej nie uwolnił.
Nie wiem, która wersja jest prawdziwa. Po ludzku żal mi kobiety.

poniedziałek, 7 listopada 2011

niedziela, 6 listopada 2011

Galatej

I wezwał Pan chłopa przed oblicze swoje boskie i rzekł mu był: twardy musisz być chłopie, jakoby skała jakaś. Ninja nie może być wszak miętka. Żadnych czułych gestów, żadnych drgnięć serca - twardziel z ciebie ma być, a nie jakiś lelujek! I stał chłop przed obliczem Pańskim i twardniało mu oblicze, serce i co tam jeszcze twardnieć miało. I czuł się chłop, jako ta skała, ściana i mur zarazem. Jak magma gorąca w granit zamieniona, tak on twardniał po czubki rzęs chłopskich. Kamiennymi stopami wparł się w ziemię miękką i płodną kamienny spokój okazując. Kamienne dłonie zwisały mu wzdłuż kamiennych boków nie mogąc już żadnego ruchu wykonać. Kamienne serce przestało wyrywać się ku światłu. A Pan przyglądał się temu z ciekawością boską. I korciło Pana, by podejść i posąg kamienny palcem boskim mocarnym dotknąć. I tchnąć w niego życie na powrót, bo strasznie kamienny był ten chłop.


W czasie, gdy chłop twardniał, baba upiekła sakiewki wiśniowe.

sobota, 5 listopada 2011

Cofam królika

Przeczytałam Socjologię kobiety Szantera samodzielnie, cofam królika! To nie kobiety poddały się woli mężczyzny, to mężczyźni powodowani zazdrością podporządkowali sobie kobiety. Przy okazji nauczka dla mnie, by nie polegać na opinii innych, a sprawdzać samej. Mea culpa.
Oto wywody i dowody Szantera:
..."Trzeba w nauce raz na zawsze skończyć z bezmyślnym przesądem, ugruntowanym przez encyklopedystów: że jakoby kobieta pierwotna była ujarzmiona od początku przez mężczyznę i że dopiero później zaczęła się wyzwalać. Po wolności przyszła niewola, a po niej dopiero ruch emancypacyjny"... ..."Nie tylko "męskość" ale i wypływająca z niej religijność ze swą pruderyjną moralnością seksualną wywołała oburzenie licznych mężów nauki na Morganowsko-Bachofenowską teorię pierwotnego matriarchatu, którego główną cechą jakoby musiał być promiskuityzm czyli pełna swoboda stosunków płciowych"... ..."Odbywało się to przygodnie, bez żadnego teologiczno-moralnego planu i bez żadnego "trwałego pożycia. (....) Nie był więc to żaden brudny seksualizm, lecz najczystszy i najpiękniejszy genitalizm, który dziś z zazdrością możemy oglądać u kwiatów i zwierząt"... ..."Najnowsze badania psychologiczne wbrew opinii ogółu wykazały, że kobieta ma zdrowsze i silniejsze podłoże intelektualne, bowiem u płci męskiej dwa razy więcej spotykamy wypadków upośledzenia umysłowego, niż u płci żeńskiej"... ..."Jak to się stało, że pierwsza arystokratka natury i pierwsza twórczyni cywilizacji ludzkiej zeszła do roli podrzędnej? W jaki sposób kobieta z potężnej pani przekształciła się w słabowitego pariasa, którym widzimy ją w ciągu historii aż do dni naszych? (...) Geneza tego dramatu sięga najskrytszych głębin duszy pierwotnego mężczyzny. (...) Ustrój matriarchalny stawiał mężczyznę w podrzędnej roli społecznej. (...) To gorzkie poczucie własnej niższości oraz przykry osad, pozostały w świadomości po wypartym konflikcie z etyką nadjaźni (normami społecznymi) - tworzyły w głębiach duszy pierwotnego mężczyzny bolesne kłębowisko negatywnych uczuć. ..."I oboje doskonale się uzupełniali z korzyścią dla ewolucji własnego gatunku. Ale pewnego razu skoczyła się ta owidiuszowa złota era ludzkości, zwana w biblii rajem. Mężczyzna zajmując się hodowlą bydła, stwierdził, że tylko dzięki samcowi może nastąpić macierzyństwo. Można tez na podstawie biblii stwierdzić, że to prawo przyrody odkryła kobieta - jako istota inteligentniejsza - i pouczyła o nim mężczyznę, dając mu zasmakować owocu z drzewa wiadomości. (...) To odkrycie tajemnicy ojcostwa stanowiło najbardziej przełomowy moment w rozwoju ludzkości - i przyniosło bodaj najwięcej zła. Stało się źródłem prawie wszystkich nieszczęść, jakie po dziś dzień prześladują człowieka"... ..."Tak skończyła się sielankowa epoka łagodnych rządów kobiecych, a na jej miejsce przyszła nowa epoka: przemocy fizycznej brodatego, nieogolonego i nieokrzesanego draba, uzbrojonego już w żelazny miecz i napadającego na spokojne ludy sąsiednie. Ten pierwszy okres patriarchatu - od brody (po łacinie barba), którą wówczas szczycili się mężczyźni, by imponować kobietom, a której jeszcze nie umieli golić - pozwalam sobie nazwać epoką barbarzyństwa"...

Takich "kwiatków" jest tam więcej. Przy okazji dorzucę nieco ciekawszych stwierdzeń. A dzisiaj pooglądam sobie te kwiatki i zwierzęta, no.

piątek, 4 listopada 2011

Fiąteczek


Uśmiechnij się mały... Fiąteczek jest.

czwartek, 3 listopada 2011

Wrony



Kapitan Wrona króluje w mediach. Mój osobisty chapeau bas za skromność.
Potrzebna była taka postać, pilota, co to na wrotach od stodoły... Może Smoleńsk przestanie się czkawką odbijać. Etos polskiego pilota uratował, no. Ostatniego guzika nie oddał.

wtorek, 1 listopada 2011


Moja babcia piekła najlepsze na świecie ciasto drożdżowe. Jej makowce rozpływały się w ustach. Ja niestety nie potrafię upiec dobrego. Upiekłam dziś więc zwykłe, kruche rogaliki z własnoręcznymi powidłami śliwkowymi. Wyglądają nieźle, mam nadzieję, że równie dobrze będą smakowały.
Bardzo żałuję, że byłam zbyt młoda (i zbyt głupia), by korzystać z doświadczeń mojej babci i cioci - obie gotowały świetnie. Czasem się przyglądałam, czasem uczestniczyłam, ale bez szczególnego nabożeństwa. Dziś bardzo by mi się to ich doświadczenie przydało. Teoretycznie wiem, jak powinno się coś ugotować, ale zazwyczaj wychodzi smak inny, mniej doskonały. Może brakuje tego, o czym babcia mówiła: serca?

Wiele bliskich mi osób już odeszło. Wiele jeszcze zapewne odejdzie, a potem przyjdzie moja kolej. Kiedy byłam dzieckiem czyjeś odejście wydawało mi się chwilowe, czekałam podświadomie na powrót. Nie zdawałam sobie sprawy z nieuchronności i nieodwracalności śmierci. Dziś już wiem, że to koniec, że już nigdy więcej kogoś nie zobaczę, nie usłyszę. A chciałabym z dumą pokazać babci moje rogaliki, piekłam je myśląc właśnie o niej.

poniedziałek, 31 października 2011

Buła

Próbowałam dziś kupić spodnie. Wszystkie posiadane zlatują mi z tego i owego, a te sprzed dziesięciu lat wciąż za małe. O ile bluzka luźniejsza nie wygląda źle, o tyle ze spadającymi spodniami czuję się idiotycznie. Założenie paska powoduje "bułę" tam, gdzie jej być nie powinno. Nic nie znalazłam. Spodni znaczy nie znalazłam, ale kupiłam szal w kolorze curry. Uwiążę sobie w charakterze paska i będę udawać, że ta "buła" to specjalnie. No.

niedziela, 30 października 2011

Królik zaczął...

Ktoś mi niedawno przypomniał Szantera, socjologa. Popełnił on dzieło "Socjologia kobiet". w którym dowodzi, że kobiety same siebie uczyniły towarem. W społeczeństwie matriarchalnym były znacznie bardziej rozwinięte od mężczyzn używając ich tylko do zapłodnienia i to jedynie raz w roku. W momencie, gdy zaczęły używać mężczyzn również jako obrońców i dostarczycieli dóbr wszelakich (wcześniej ich do tego przyuczywszy) spowodowały, że mężczyznom bardziej zaczęło się opłacać kupienie kobiety, niż jej obrona, zabieganie o dobrobyt itp. Tak więc... królik zaczął.
Zamierzam sobie Szantera przypomnieć, może inne ciekawe teorie znajdę. Wnioski bowiem o winie kobiety wyciągnęłam samodzielnie. To kobieta decyduje o jakości kontaktu z mężczyzną. Jeśli umie patrzeć (a większość umie i dodatkowo posiada intuicję), powinna wiedzieć, co mężczyzna ma do zaoferowania. Często zaślepiona uczuciem lub mająca konkretne usługi na myśli, udaje, że nie widzi. Odsuwając od siebie widoczne, jak na dłoni intencje mężczyzny, ustawia się na półce, jak towar właśnie. Po towar taki sięga zarówno klient znudzony dotychczas posiadanymi zabawkami, jak i klient, który rzeczywiście chce coś kupić. A kobieta powinna umieć ich odróżnić. Jeśli nie odróżniła, sama sobie winna. Znowu królik zaczął...
Kobieta mądra pozbawiona jest emocji, potrafi tak manipulować właścicielem towaru, aby nie zorientował się, że jest manipulowany. A emocje przy manipulacji są złym doradcą. Dobro i prawość zawsze przegra z ambicją i manipulacją.

sobota, 22 października 2011

Moment


Są momenty, które rozbrajają.

czwartek, 20 października 2011

Whola Lotta Love



Po tylu latach wciąż mam dreszcze słysząc tę piosenkę, nawet w tak nietypowym wykonaniu. Winslow jest geniuszem.

środa, 19 października 2011

Lampa

Mimo włączonego ogrzewania budzę się rano lekko zmarznięta. Postanowiłam więc, jak niedźwiedź, przygotować się do chłodów. Kupiłam sobie cieplejsze buty. Zwyczajne takie, wysokie, sznurowane, trochę wojskowe. Lubię kontrasty, zatem kupiłam też zwiewną spódnicę. Niestety, okazało się, że ma trochę przyszytych cekinków, a ja błyszczenia nie znoszę. Pewnie więc spędzę któryś wieczór na ich odrywaniu, a cekinki wykorzystam do zrobienia abażuru. Będzie dawał kalejdoskopowe światło w zimowe wieczory, ciepłe i migotliwe, jak moje myśli jesienne. Przypomniałam sobie lampę, która stała w moim rodzinnym domu - była połączona ze stolikiem i oplecionym jakimiś żyłkami gazetownikiem. Taka chyba była wówczas moda. Lampa miała zielony abażur i dawała wyjątkowo zimne światło. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy w moim domu nie będzie zimna. Słowa dotrzymałam - kolory w moim domu dają ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Zapachy wzmacniają to wrażenie. Brakuje mi tylko dźwięku, w dalszym ciągu szukam dzwoneczków. Kiedyś bywało ich sporo w sklepach indyjskich choćby, teraz szukam i szukam. Ale uparłam się na nie mocno. Niech mi pobrzękują delikatnie i marząco, bez względu na porę roku. Będą poprawiać mój nastrój, jeśli go nadwyrężę gdzieś "w świecie". Otulę się, okokonię i zapadnę w zimowy sen.

poniedziałek, 17 października 2011

Koniec świata

Pan Harold Camping na ten piątek zapowiada koniec świata. Nie po raz pierwszy - przewidywał krach bowiem już w 1994 i w maju 2011. Tym razem ma to być 21 października 2011 roku, czyli za kilka dni. Pal diabli przepowiednie i ich wiarygodność, zaczęłam się jednak zastanawiać, co bym zrobiła, a właściwie bym co chciała zrobić, gdybym była pewna, że zostały światu tylko 4 dni. I zgłupiałam. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. No, może poza założeniem kostiumu Supermana i uratowaniem świata. A gdyby tak naprawdę? Gdyby świat miał się za chwilę skończyć? Chciałabym zwyczajnie umrzeć szczęśliwa. Minimalistyczne podejście.

niedziela, 16 października 2011

Wiosna

W parku wiosna, naprawdę. Małe kwiatki wychylają się nieśmiało z pożółkłej już trawy. Nie mają odwagi jeszcze spojrzeć słońcu prosto w oczy, ale jeśli nikt ich nie podepcze i nie przyjdzie mróz, mają szansę rozwinąć się i zakwitnąć. A wtedy trawa wokół nich się znów zazieleni, znów będzie ciepło i słonecznie.

sobota, 15 października 2011

Tarta


Dzisiejsza tarta. Gruszkowo-migdałowa tym razem. Zaczynam mieć pomału apetyt na gruszki.

czwartek, 13 października 2011

Krzyże

Krzyż pański z tym krzyżem. Walka o kolejny krzyż, tym razem ten wiszący w sali obrad sejmu, rozpoczęta. Krzyż ten powiesiło dwóch posłów AWS w 1997 r. bez uzgodnienia z kimkolwiek. Teraz jego zdjęcia domaga się poseł Palikot. Do przewidzenia była reakcja pierwszego prezesa IV RP na wygnaniu - zażąda natychmiast prawnego usankcjonowania obecności krzyża w sali sejmowej. Argumenty? Pierwszy: podobno po powieszeniu krzyża nikt nie protestował - nieprawda, zaprotestował klub SLD ustami ówczesnego rzecznika, bezskutecznie zaprotestował. Drugi: kultura i tradycja chrześcijańska są najbardziej życzliwe człowiekowi - sprawa dyskusyjna w obliczu istnienia Inkwizycji, wynaturzeń seksualnych w kościele, że niektóre tylko fakty wspomnę. Trzeci: obrady w parlamencie brytyjskim zaczynają się modlitwą i nikt tego nie uważa za dziwne - głową kościoła angielskiego jest jednocześnie głowa pastwa, czyli królowa, a kto jest głową kościoła w Polsce? I koronny argument: tradycja, wartości chrześcijańskie itp.
Krzyż mi się w kieszeni otwiera, kiedy patrzę na zajadłość obu stron konfliktu. Dobry wynik Palikota napełnił mnie nadzieją na faktyczny rozdział kościoła od pastwa, co jest co prawda zagwarantowane Konstytucją, ale faktycznie... No właśnie. Krzyże wiszą wszędzie: w szkołach, urzędach, szpitalach. A wszak to instytucje państwowe. Ale ok, ktoś powiesił, mnie to szarga koło klosza, co wisi u kogoś na ścianie. Drażni mnie jednak wyjątkowo wyznawanie religii miłosierdzia (tej najbardziej życzliwej ludziom) z jednoczesnym działaniem przeciwko jej przykazaniom. Zakłamanie mnie drażni w każdej postaci. Czy jest to polityk wyrażający swoją wypowiedzią brak szacunku do posłanki Anny Grodzkiej, czy para małżeńska żyjąca jak pies z kotem, ale na mszę dzielnie maszerująca, bo "co ludzie i ksiądz powiedzą". Drażni to może za dużo powiedziane, nie szanuję ludzi zakłamanych i tyle. Wszystko jedno, czy zakłamanie jest na tle religijnym, czy jakimkolwiek innym. Zatęchłej, skołtunionej mendalności nie szanuję, ot co. Wolno mi, demokracja jest.

wtorek, 11 października 2011

Deja vu

Uczucie deja vu jest przerażające. Świadczy o tym, że "wszystko już było - rzekł Ben Akiba...". Wczoraj, rozmawiając z córką, miałam takie właśnie odczucia. Tylko główna postać była inna - to byłam ja przed wielu laty. Wiedziałam, że córka jest do mnie podobna osobowościowo, ale żeby aż tak? Te same przemyślenia, te same wątpliwości i te same marzenia. Fizycznie jesteśmy całkiem różne - ona jest blondynką o niebieskich oczkach, ja protiwpołożnie. Ale wnętrze prawie to samo. Nie prześlizgujemy się po powierzchni, zawsze próbujemy zajrzeć w głąb. Żadne "pomyślę o tym jutro" czy "nie muszę rozumieć". Szuka w sobie odpowiedzi na ludzi, chce zrozumieć motywy. A ja nie potrafię jej powiedzieć: daj sobie spokój, nie musisz rozumieć. Wiem, że to przyjdzie z czasem, z wiekiem. Zachęcam ją tylko do "Trzech panów w łódce" i Schopenhauera.

niedziela, 9 października 2011

Płaskogubcy

Pan ubrany był w fufajkę i coś dłubał. Podeszłam bliżej. Okazało się, że pan dłubie jakieś paskudnawe słoneczniki na jaskrawym, niebieskim tle. Zainteresowało mnie, czym ten pan dłubie. Było to niewielkie drewienko z oczkiem, jak w igle. Przechodziła przez owo uszko paskudnie niebieska nitka. A pan wkłuwał się w jakąś tkaninę i robił pętelki. Miejsce koło miejsca. Pomijam wartość artystyczną, przyrząd do dłubania był bezkonkurencyjny. Przykucnęłam obok pana, spytawszy uprzednio, czy mogę się przyjrzeć. Patrzyłam z jaką precyzją i łatwością odbywa się dłubanie. Pan zaczął śpiewnym akcentem opowiadać o przyrządzie, że można regulować wysokość pętelki, że wkłuwa się w każdy prawie materiał. Byłam coraz bardziej zainteresowana, zarówno dłubaniem, jak śpiewnym akcentem. Obejrzałam dłubanie z każdej strony: lewej i prawej. I pomyślałam, że też chciałabym podłubać. Kiedyś robiłam makramy i inne sznurkowe cuda. Pan zademonstrował mi działanie przyrządu do dłubania bardzo dokładnie, przyrząd nabyłam. Po czym wysłuchałam instrukcji, jak zbudować ramę do dłubania. W pewnym momencie pan użył słowa "płaskogubcy" i próbował znaleźć polski odpowiednik. Odruchowo podpowiedziałam "kombinerki". Oblicze pana rozjaśniło się złotozębnym uśmiechem i dalsza część rozmowy odbyła się już po rosyjsku. Dostałam przyrząd, instrukcje, jak zmieniać stopniowo wysokość pętelek, żeby uzyskać efekt wypukłości, na koniec zostałam pogłaskana po głowie i pan życzył mi uspiechow. Szukam teraz płótna, ramę już mam. Muszę tylko powbijać w nią gwoździki urywając im wcześniej łebki płaskogubcami.

piątek, 7 października 2011

Znowu kot



Rok temu miałam u siebie przez kilka dni takiego kociaka. Reakcje mojej Zarazy - bezcenne.

czwartek, 6 października 2011

Wyborcza Kamasutra

Przywódcy prawie wszystkich partii w trakcie obecnej kampanii wyborczej najchętniej pokazują się w otoczeniu młodych, świeżych ciał kobiecych. Dokładnie jako ciał użytych, mają być bowiem tylko przyjemnym dla oka sztafażem, niczym więcej. Jedna z kandydatek do polskiego sejmu w swoim spocie wyborczym robi prawie striptease, przed zdjęciem biustonosza cenzurując obraz tekstem: "chcesz więcej? zagłosuj...". Któraś z partii rozpoczyna swój spot słowami: "chodź, pójdziemy za stodołę". To takie polityczne szczucie cycem, ot co. I wcale nie jest tragiczne to, że partie chwytają się takich sposobów. Tragiczne jest to, że na sporą część społeczeństwa to działa!
Całkiem jednak zbił mnie z tropu pewien pan, który stwierdził publicznie, że stosunki należy utrzymywać w pozycji stojącej, nawet z silniejszym partnerem (chyba przede wszystkim z silniejszym partnerem!). Żadna inna pozycja pod uwagę brana być nie może. Pozycja watykańska zatem odpada (tego chyba nie uzgodnił z naczelnym moralistą radiowym), nie mówiąc już o kolankowej, ta jest wyjątkowo fuj. Ten sam pan jakiś czas temu o tym wspominał, że na kolanach też nie wolno. A ja mam wrażenie, że panu strony w Kamasutrze się skleiły, być może od częstego kartkowania zaślinionym paluchem. Zapomniał bowiem, że istnieje pozycja znacznie bardziej satysfakcjonująca jednego z partnerów, ba, pozwalająca na dominację, mianowicie pozycja na jeźdźca. A kiedyś kraj nasz husarią wszak słynął. Na pewno przeoczył i przy najbliższej okazji nadrobi z właściwą sobie swadą. Inny pan jakiś czas temu rzekł był, że on przed księdzem klękał nie będzie. Biorąc pod uwagę, jaką grupą wiekową znaczna część księży jest zainteresowana, pan szans nie ma, by ksiądz klękania się domagał, za stary wszak pan ów już. Co prawda księży o takich zainteresowaniach podobno najwięcej w Irlandii, ale ten sam pan kiedyś obiecywał, że drugą Irlandią będziemy.
I tak zamiast kiełbasy wyborczej tym razem mamy wyborczą Kamasutrę. Chyba, że tylko ja mam takie idiotyczne skojarzenia.

środa, 5 października 2011

Oksymoron

Oksymoron to metaforyczne zestawienie dwóch wzajemnie wykluczających się znaczeniowo wyrazów, np. lodowaty płomień. Powymyślałam sobie takie tam... epitety sprzeczne:
- uczciwy polityk
- bezinteresowna przyjaźń
- długowłosy skinhead
- dzidzia piernik
- wieczna miłość
- wieczne pióro
- wieczna ondulacja
- heteroseksualny gej
- ludzki szef
- litościwy tyran
- łysa blondynka.
Niezła zabawa, kiedy się jedzie, a właściwie stoi, w autobusie tkwiącym w korku. Na szczęście autobus utkwił na wysokości Agrykoli. Patrzyłam sobie na jesienną karuzelę barw w parku i wymyślałam oksymorony. Więcej tego było, ale... No.

taki czas...


Tak wyglądał pancernik Potiomkin.







A tak wygląda pancernik Ja. Zwinęłam się, opancerzyłam i już.

niedziela, 2 października 2011

Puzdereczko

Sąsiad obejrzał dzisiaj moje dzieło, czyli zmiany w mieszkaniu. Orzekł, że zrobiłam sobie puzdereczko. Rzeczywiście, mimo pewnych jeszcze braków (stół do opium i odpowiedni sekretarzyk), ma się wrażenie przytulności. O to mi chodziło. Lubię wejść do domu z zewnątrz i poczuć, że jestem u siebie, że jestem w bezpiecznym i ciepłym miejscu. Nie ma znaczenia, że moje meble są "podrasowane", niemodne. Ważne, jak ja się w tym wszystkim czuję. Teraz już mogę z czystym (no, prawie) sumieniem usiąść w bujanym fotelu, rozbujać się po ortodromie i w nosie mieć wszystkie kwasy świata. Kupiłam dziś kilka nowych książek, kilka świec zapachowych. Poza stolikiem i sekretarzykiem potrzebna mi jest właściwie już tylko lampa, ale nie znalazłam jeszcze takiej, którą chciałabym włączyć zimowym popołudniem i usiąść pod nią z książką. Widziałam jednakże statyw lampy, który mi mniej więcej odpowiada. Abażur w końcu mogę zrobić sama, nawet mam już pewien pomysł. Teraz poszukuję dzwonków. Wymyśliłam sobie, że na balkonie powieszę duuużo różnych drobnych dzwonków. Zasypiając będę słyszała ich delikatny dźwięk. Szukam ich wszędzie: na allegro, na targach staroci, w sklepach indyjskich.
Przy okazji zmian w domu odkopuję dawno zapomniane drobiazgi, wracają jakieś wspomnienia, w większości miłe. Kiedy natykam się na te mniej miłe, zaczynam myśleć, że niepotrzebnie moszczę się w tym miejscu, jak kwoka na grzędzie. Że wszystko jest ulotne, że nie ma sensu się przywiązywać. Popłaczę sobie, poużalam się nad sobą i kiedy wchodzę do sypialni, czy kuchni czuję, że to moszczenie się ma jednak sens, jest mi potrzebne, choćby na bardzo krótko.

sobota, 1 października 2011

In vino veritas

W dużej donicy posadziłam wiosną dzikie wino. Coraz dłuższe pędy owijałam wokół barierki balkonu. Teraz patrząc przez okno widzę barwy, jakich nie umiem opisać. Wszystkie odcienie rudości, żółci, brązu przenikają się wzajemnie tworząc wzruszający widok. Aż mnie boli w człowieku, gdy na to patrzę. Kupiłam sobie dziś słoneczniki do wazonu. Musiałam trochę skrócić łodygi. Ich faktury też nie umiem opisać. W zetknięciu z nimi moja skóra aż chrzęściła i pokrywała się gęsią skórką upodobniając się do słonecznikowych łodyg. Wiele już razy czułam ubóstwo swojego języka, nieumiejętność opisania tego, co widzę, czuję. Dziś poczułam to wyjątkowo silnie. Brak mi słów, brak mi ich smaku i zapachu, faktury. To dzikie wino aż krzyczy do mnie swoimi kolorami, a ja nie umiem wydusić z siebie sensownego słowa. Zazdroszczę brzydko tym, którzy umieją.

Słoneczniki na życzenie. Dzikiemu winu nie mam odwagi zrobić zdjęcia. Boję się, że straci swoje piękno.

czwartek, 29 września 2011

Oksydacja

Czernienie srebra nazywane jest błędnie oksydacją, bowiem srebro nie utlenia się, a wchodzi w związek z tlenkiem siarki znajdującym się w powietrzu. Tak więc proces ten powinien nazywać się sulforyzacją. Jest na to sposób: srebro zanurzamy w pojemniku wypełnionym nasyconym roztworem soli kuchennej i wyłożonym folią aluminiową. Po odpowiednim czasie, zależnym od zanieczyszczenia srebra, przedmiot wygląda jak nowy, a na folii aluminiowej wyraźnie widać czarne płatki. Od zawsze wolałam srebro, choć mowa jest srebrem, a milczenie złotem, a ja jestem raczej małomówna. Pomyślałam, że gdyby usta wypowiadające złe słowa posypać solą... E tam, i tak bolą najbardziej słowa niewypowiedziane.

Shelter

poniedziałek, 26 września 2011

Nadwrażliwość

Przesłanie do Nadwrażliwych /Kazimierz Dąbrowski/
Bądźcie pozdrowieni Nadwrażliwi
Za Waszą czułość w nieczułości świata
Za niepewność wśród jego pewności
Bądźcie pozdrowieni za to,
Że odczuwacie innych tak, jak siebie samych
Bądźcie pozdrowieni za to,
Że odczuwacie niepokój świata
Jego bezdenną ograniczoność i pewność siebie
Bądźcie pozdrowieni
Za potrzebę oczyszczenia rąk z niewidzialnego brudu świata
Za Wasz lęk przed bezsensem istnienia
Za delikatność niemówienia innym tego, co w nich widzicie
Bądźcie pozdrowieni
Za Waszą niezaradność praktyczną w zwykłym i praktyczność w nieznanym
Za Wasz realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego
Bądźcie pozdrowieni
Za Waszą wyłączność i trwogę przed utratą bliskich
Za Wasze zachłanne przyjaźnie i lęk,
Że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed Wami
Bądźcie pozdrowieni
Za Waszą twórczość i ekstazę
Za nieprzystosowanie do tego co jest,
A przystosowanie do tego, co być powinno
Bądźcie pozdrowieni
Za Wasze wielkie uzdolnienia nigdy niewykorzystane
Za to, że niepoznanie się na Waszej wielkości
Nie pozwoli docenić tych, co przyjdą po Was
Bądźcie pozdrowieni
Za to, że jesteście leczeni zamiast leczyć innych
Bądźcie pozdrowieni
Za to, że Wasza niebiańska siła
Jest spychana i deptana przez siłę brutalną i zwierzęcą
Za to, co w Was przeczutego, niewypowiedzianego, nieograniczonego
Za samotność i niezwykłość Waszych dróg
Bądźcie pozdrowieni Nadwrażliwi
Przesłanie o wyjątkowej wymowie w dzisiejszych czasach. W czasach pragmatyzmu i konformizmu powszechnego. Zgadzania się na bycie sytym niewolnikiem. Człowiek bowiem jest coraz mniej człowiekiem, coraz bardziej narzędziem. Postępujące rozwarstwienie społeczne (współczynnik Giniego w Polsce jest jednym z najwyższych w Europie) wzmaga dążenia większości ludzi do bezrefleksyjnego posiadania. Coraz więcej tych "przystosowanych", coraz więcej bezideowości, nieczułości na innych, braku empatii. Tym trudniej żyć tym nieprzystosowanym, innym od preferowanego wzoru. Człowiek postrzegany jest przez pryzmat przydatności, coraz częściej także przez drugiego człowieka, nie tylko przez władze. Paradoksalnie, to właśnie tym nieprzystosowanym świat zawdzięcza dzisiejszy kształt, to oni dążyli do zmian powodowani wrażliwością, empatią, mądrością, tą wynikającą nie z wykształcenia. Gdybyż umieli przewidzieć... Z jednej strony narzucany konformistyczny styl życia (w dużej mierze przez media), z drugiej wszechobecna, wymuszana "chrześcijańska moralność". Z jednej strony wolne, demokratyczne państwo, z drugiej narastająca kontrola i inwigilacja. Demokracja totalitarna. Ile jeszcze człowieka zostało w człowieku?

niedziela, 25 września 2011

*



Wspomnieniowo jakoś.

sobota, 24 września 2011

egzoticzne dłonie Celiny



Tę burzę włosów każdy zna,
przy ustach dłoni chwiejny gest -
Tak to Celina, Celina, Celina jest.
Jak hejnał grzmi jej śmiech,
gdy całe miasto śpi.
Nie wytrzeźwiała od soboty,
balet trwa już cztery dni
i w twiście wozi się, w piorunach klipsów
na potłuczonym szkle.

La, la, la - zaśpiewał w barze ktoś.
To czarny Ziutek pije gin,
Celiny koleś, twardy gość.
Pije cztery dni,
wychylił setną ćwierć,
powietrze zaraz wyszło z niego,
w kliniczną popadł śmierć.
Liczko pobladło mu jak wosk,
Ziutek pozbył się swych od Celiny trosk.

Zapamiętajcie sobie radę, którą dziś wam wszystkim dam:
Możecie liczyć na przyjaciół, pomogą wam.
Ziutkowi minął kac, kolesie w kocioł wzięli go -
'Szukaj Celiny Lamusie, gdzie adapter, chata, szkło!'
Ziutek nie płakał, twardy jest,
godzinę ze wściekłości wył jak pies.

Tak, tak, tak! Celina już na złom.
To czarny Ziutek z kilerami pod Celiny idzie dom.
Oświetlił błysk ich kos,
w rynku bramy brzeg.
Sikory złote pod mankietem odmierzają sekund bieg.
I stoi pikiet sak
pod oknem mety i u drzwi - dać tylko znak.

Zasłony w oknach leją blask, na mecie jasno jakby w dzień.
Tak to Celiny, Celiny, Celiny cień.
Dłonie kołyszą się, egzotyczne kwiaty dwa,
Celina naga na balecie pośród żądz i szkła.
Wtem nagle jakiś ruch,
w progu staje rudy Mundek - Ziutka druh.

Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń - to prysło w oknie szkło.
Celina naga w noc ucieka.
Jakie dno, o jakie dno!
Już tylko chce się jej do piekła skryć -
'Och Ziutek, Ziutek, gdzieś ty był kiedy ja zaczynałam pić?
Dlaczegoś nie bił w pysk?'
Milczy noc i tylko kosy świeci błysk.

Dlaczego taki ostry był Ziutkowej kosy szpic?
Przecież znacie te balety, wszak w nich złego nie ma nic.
Ale Celiny głos, Celiny włosów woń
czerwoną mgłą zasnuwa oczy, w kamień zwiera dłoń.
Ziutek tylko podniósł brew, błysnęło - na białą pierś trysnęła krew.

Słuchaj - to jęknął świat, jak chory pies u pana stóp.
Tak to Celinie, Celinie, Celinie kopią grób.
W rynku syren jęk, na jezdni żółty kurz.
Niebieska szklanka miga, blacharnia Ziutka zwija już.
I odtąd spoza krat, Ziutek i Mundek bez Celiny widzą świat.

Lecz czasem gdy jest noc Ziutek wytęża słuch -
Tak to Celiny, Celiny, Celiny duch.
Wiecie więc, że ja was bawiłem śpiewem swym
tylko dla zwykłej draki, w ogóle prawdy nie ma w tym.
To zwykły kawał jest, darujcie to już ballady kres.

Jęknął świat, egzoticznie dość jęknął.

czwartek, 22 września 2011

Przedłużam

Przedłużam sobie paznokcie, przedłużam i zagęszczam włosy oraz rzęsy. Przedłużam swoją młodość.
Przedłużam swój termin przydatności do spożycia jedząc zdrową żywność.
Przedłużam swoje nadzieje, wiarę i miłość.

środa, 21 września 2011

Dwie religie

Modlitwa przed zalogowaniem się do internetu ze strony Oazy w parafii MBKP w Toruniu:

Wszechmogący i wieczny Boże, który stworzyłeś nas na Swój obraz i podobieństwo i nakazałeś nam poszukiwać dobra, prawdy i piękna, zwłaszcza w świętej osobie Twego Jednorodzonego Syna, naszego Pana, Jezusa Chrystusa Ciebie prosimy, racz sprawić za wstawiennictwem Świętego Izydora, biskupa i doktora, abyśmy w naszych podróżach po Internecie kierowali się tylko do stron zgodnych z Twoją wolą. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

Źródło to samo, modlitwa inna. Porada drobniejszym drukiem nie moja, tak na stronie napisano.
Modlitwa papieża Leona XIII
Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą ochroną. Niech go Bóg pogromić raczy - pokornie o to prosimy. A Ty, Wodzu Niebieskich Zastępów, szatana i inne złe duchy, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą mocą Bożą strąć do piekła. Amen.
do odmawiania codziennie, a w razie dużego zagrożenia pokusami co godzinę
Jeśli ktoś nie wierzy w prawdziwość powyższego, link: www.mbkp.info/modlitwy/internet.html

A tu film namawiający do modlitwy, religia nieco inna.



Nie skomentuję ani jednego, ani drugiego. No chyba, że Marksem... Ale on niepopularny w dobie rozkwitu kapitalizmu wolnorynkowego, lepiej więc zmilczeć. A ludzie niech wierzą w co chcą, albo w co muszą.

poniedziałek, 19 września 2011

Szyny po napawaniu

Jeżdżąc tramwajem widuję czasem napis: szyny po napawaniu. Ki diabeł? Napawać można nadzieją, dumą i być może jeszcze czymś. Zaintrygował mnie ten napis do tego stopnia, że sprawdziłam w słownikach. Otóż słownik języka polskiego informuje:
napawać
1. wywoływać w kimś pewne uczucie
2. nasycać wyrób włókienniczy roztworem farby lub apretury.
O szynach ani słowa. No, chyba że napawane są uczuciem niechęci do motorniczych tramwaju... W końcu na forum dyskusyjnym strony o cudnym tytule "Transport szynowy - niezależna strona informacyjna" znalazłam wyjaśnienie. Szyny napawa się, czyli nakłada ubyty w trakcie eksploatacji metal z jednoczesnym topieniem się podłoża. Wymusza to na motorniczych ostrożniejszą, wolniejszą jazdę.
No to ja jestem po napawaniu.

Przechył



Nigdy tak nie próbowałam, ale za balast zdarzało się robić, oj zdarzało. Choć najgorzej wspominam stanie na dziobie i wypatrywanie kamieni na którymś z mazurskich kanałów. Po ortodromie się nie dało. Trzymałam się kurczowo foka i modliłam, żeby mnie nie zwiało.

niedziela, 18 września 2011

Czyją miarą?

Jakiś czas temu przeczytałam na zaprzyjaźnionym blogu tekst o mierzeniu innych swoją miarą. I ja nie jestem wolna od tej wady. Mimo wszystko, mimo przemyśleń wszelakich i obietnic sobie składanych, nigdy nie przestanę się dziwić manipulacji. Rozumowo wiem, że ludzie są różni, że manipulują sobą wzajemnie do wypęku. Emocjonalnie wciąż się dziwię. Ktoś utrzymuje kontakt z kimś, bo ten ktoś coś gdzieś może. Inny ktoś układa ludzi, jak sztućce w szufladzie, względem przydatności. Jeszcze inni ktosie świadczą sobie wzajemnie "usługi" towarzyskie lub inne, zdając sobie sprawę, że coś za coś. Jak w starym, mało smacznym zresztą, dowcipie: on ją za_żarcie, ona jego za_wzięcie. Coraz częściej śni mi się Pitcairn w związku z tym.
Wciąż choruję i poprawy na razie nie widać, co skutkuje sporą ilością przeczytanych książek i rozmyślaniami, co by tu jeszcze... Postanowiłam więc swoje meble przeobrazić w meble kolonialne. Palisandrowa bejca i lakier półmat plus miedziane, stare okucia powinny zadziałać. Wiem, że to będzie tania imitacja, na drogą imitację z naszych sklepów jednakże szkoda mi pieniędzy, wolę je wydać na nowe książki. Zrobię jeden wyjątek - stół do opium. Jak już meble 'sprokuruję", pochwalę się zdjęciowo. Na razie wymyśliłam nowe zasłony - zamówiłam je wraz z szyciem w sieci.
Ponieważ głównie leżę i nie wszystkie zajęcia są mi z tej racji dostępne - obejrzałam film! Skusił mnie Jean Reno w jednej z ról. Film bardzo średni, o ile umiem ocenić, a Jean Reno mnie mocno rozczarował. Nie swoją grą - brakiem zarostu. To nie ten sam mężczyzna! Jakiś takiś... goły. Nie podobał mi się ani trochę. Czyżby jednak barba philosophum facit?

wtorek, 13 września 2011

***

Don't wait for the perfect moment. Take a moment and make it perfect.
Znowu nie wiem, kto to powiedział, znalazłam gdzieś w sieci - żeby nie było, że to ja mówię. Ale podpisuję się pod tym szczególnie dziś. Znów jestem chora, więc trudno mówić o doskonałości chwili, ale ja tę chwilę złapię i uczynię ją doskonałą. Czeka na mnie przecież kilka świeżo dostarczonych książek. Z czystym sumieniem (remont!) będę czytać łykając jakieś paskudztwa lecznicze. Chwila będzie doskonała. A co tam.

poniedziałek, 12 września 2011

O świcie

Schopenhauer jest bezlitosny.
"Ponieważ wszystko, co dla człowieka istnieje i co mu się przydarza, zachodzi i istnieje bezpośrednio zawsze tylko w jego świadomości, zatem najistotniejsze jest, rzecz jasna, jaka jest ta świadomość, i od niej zwykle więcej zależy niż od kształtów, które znajdują wyraz w świadomości."
"Podobnie indywidualność człowieka wyznacza z góry miarę dostępnego mu szczęścia. W szczególności granice jego sił duchowych wyznaczają mu raz na zawsze zdolność doznawania wyższych rozkoszy. Jeśli są ciasno zakreślone, żadne wysiłki zewnętrzne, nic z tego, co ludzie dla niego zrobią lub los mu ześle, nie pomoże, by przekroczył zwykłą ludzką miarę na wpół zwierzęcego szczęścia i zadowolenia: poprzestanie na rozkoszach zmysłowych, na swojskim i pogodnym życiu rodzinnym, na prostackim towarzystwie i wulgarnych rozrywkach; nawet wykształcenie, choć nieco pomaga, w sumie niewiele poszerza ten krąg przyjemności. Najwyższe bowiem, najbardziej zróżnicowane i trwałe są rozkosze duchowe, jeśli nawet w młodości sądzimy błędnie zupełnie inaczej, te zaś zależą przede wszystkim od sił duchowych. Widać stąd jasno, do jakiego stopnia szczęście nasze zależy od tego, czym jesteśmy, od naszej indywidualności, a tymczasem najczęściej bierze się pod uwagę tylko nasz los, tylko to, co posiadamy lub co sobą przedstawiamy. Lecz los może się zmienić na lepsze, przy tym, kto posiada bogactwo wewnętrzne, niewiele od losu wymaga; natomiast dureń pozostanie na zawsze durniem, bałwan bałwanem, choćby go w raju otaczały hurysy".
"Człowiekowi z polotem własne myśli i własna fantazja dostarczają w warunkach zupełnej samotności doskonałej rozrywki, gdy tymczasem człowieka tępego nie broni przed dręczącą go nudą stała zmiana towarzystwa, widowisk, podróży i przyjemności".

Wieczne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie "jak żyć". Za oknem pięknie świta, a ja się zastanawiam: być czy mieć? Czytać Hegla (choć w notce o Schopenhauerze to nietakt wspominać Hegla), czy zarabiać na Diora? Podobno Sokrates widząc wystawione na sprzedaż artykuły zbytku powiedział: ileż jest rzeczy, których mi nie trzeba. A mnie trzeba dokończyć remont pokoju, w którym (kiedy już skończę) z ogromną przyjemnością oddam się myślom, fantazji i lekturze. Zatem najpierw muszę mieć, potem być. Ależ brak mi polotu...
Polecam lekturę "Aforyzmy o mądrości życia" Schopenhauera, niekoniecznie do czytania o świcie.

niedziela, 11 września 2011

Layla

Layla w wykonaniu Erica Claptona i Wyntona Marsalisa. Niby ta sama, a jednak inna. Mocno jazzująca. Pochodzi z koncertu Play the blues. Moim zdaniem całkiem udana współpraca.




Dla porównania wersja klasyczna. Co kto lubi...

sobota, 10 września 2011

Wybór

Gdzieś w sieci, na przypadkowym blogu, przeczytałam notkę o samobójcach. Wydźwięk był mniej więcej taki: samobójcy to tchórze, nie liczą się z bólem bliskich itp. Nie zgadzam się.
W Polsce w ciągu roku popełnianych jest około 4 500 samobójstw. Część z nich, to samobójstwa ludzi młodych. Często są one próbą zwrócenia na siebie uwagi, czasem spowodowane są zaburzeniami okresu dojrzewania, niemożnością poradzenia sobie z czymś trudnym, przy prawdopodobnym braku wsparcia bliskich. Wiele tych młodocianych prób samobójczych jest na szczęście nieudanych. Jedną, inną, pamiętam ze szkoły średniej. W maturalnej klasie jakaś dziewczyna z tego samego rocznika popełniła samobójstwo zostawiając list i obwiniając profesorkę rosyjskiego - nie zdała egzaminu komisyjnego. Obrzydliwy to miało wydźwięk.
Inne powody najczęściej kierują ludźmi dorosłymi decydującymi się odebrać sobie życie. Rzadko można tu stwierdzić niedojrzałość, zaburzenia osobowości - poza grupą popełniającą samobójstwo w depresji, to odrębna całkiem sprawa. Pomijam też szantaże emocjonalne różnego rodzaju, czasem ktoś grozi osobie bliskiej samobójstwem chcąc coś na niej wymóc. Skutecznie, czy nieskutecznie wymusza, do samobójstwa w takich przypadkach raczej nie dochodzi. Zupełnie odrębną grupą są samobójstwa przemyślane, zaplanowane. Te nie są popełniane pod wpływem impulsu, nie są oznaką niedojrzałości. Wiele lat temu zaskoczyła mnie wiadomość o samobójstwie córki sąsiadów - młoda, ładna kobieta. Jak się okazało przygotowywała się do tego kroku dość długo: kończyła sprawy w pracy, odwiedzała rodzinę i znajomych. Tuż przed wykąpała się, pomalowała paznokcie i ubrała odświętnie. Myślę, że chciała w ten sposób jak najmniej problemów sprawić bliskim. Powód? Miała padaczkę, nie chciała zakładać rodziny i przekazać dzieciom choroby. Pomijam słuszność jej obaw, podjęła świadomą decyzję, w jej przekonaniu najlepszą, jaką mogła podjąć. Jej mama powiedziała wtedy, że bardzo ją boli odejście córki, ale szanuje jej wybór. Być może podobnie było z ostatnim, głośnym samobójstwem Andrzeja Leppera. Takiego dokonał wyboru w swojej sytuacji. I nie ma co się zżymać i twierdzić, że bardziej to boli jego bliskich, że sobie poradzą gorzej bez niego. Być może dokładnie skalkulował wszystkie za i przeciw, i to wyjście wydało mu się najlepszym. Ktoś inny, wiedząc, że choruje ciężko i za chwilę stanie się ciężarem dla bliskich, też może taką decyzję podjąć całkiem świadomie. Uogólnianie w tej materii nie jest dobrym rozwiązaniem. Za każdym razem jednak jest to wybór, jakiego dokonuje człowiek w odniesieniu do siebie. Ja to szanuję i nie potępiam.
Coraz trudniej jest bowiem żyć. Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwie żyje ten, kto żyje twórczo, nie odtwórczo. Dzisiejsze czasy produkują tych drugich, odtwórców. W mediach podaje się model życia,wyglądu, poglądów. Kult młodości, piękna, sukcesu jest wszechobecny. Odstający od takiego modelu jest skazany na swoisty ostracyzm: nie dostanie dobrej pracy, nie znajdzie partnera, nie osiągnie "sukcesu". Potrzeba dużej siły wewnętrznej, by nie poddawać się wizerunkowi propagowanemu w mediach. By nie poddawać się naciskowi publisi. By nie być konformistą. Niedawno obejrzałam w necie występ młodego chłopaka w naszym rodzimym "Mam talent". I komentarz jednego z jurorów: jesteś brzydki, ale uroczy. Trzepnęło mną. Chłopak nie był brzydki, on tylko nie miał plastikowej twarzy, jakie królują na ekranie. Podobno na drugiej półkuli (która wzorem dla nas jest), odkryto nowe zjawisko. Nazywa się ono lookizm i oznacza dyskryminację ludzi brzydkich. Kiedyś być może będzie karalne, jak rasizm, seksizm i inne -izmy.
Trudno jest żyć po którejkolwiek ze stron krzywej Gaussa. A ja zaczynam śpiewać z Villonem: bo starzy są tu na tej ziemi, jak grosz co wypadł już z obiegu... bo brzydcy są tu na tej ziemi, jak grosz co wypadł już z obiegu... bo inni są tu na tej ziemi...

czwartek, 8 września 2011

Rurka z kremem

Zupełnie przypadkowo odbyłam wczoraj podróż w krainę dzieciństwa. Przechodziłam obok sklepu z rurkami, który istnieje w tym samym miejscu od nie wiem, ilu już lat. Ja ten sklep pamiętam z dzieciństwa, pamiętają go moje córki. Do zwyczaju należało, wracając po lekcjach, kupić sobie rurkę z kremem. Jeśli były fundusze oczywiście, a z tym bywało różnie - rodzice nie zawsze przecież rozumieli chęć osłodzenia sobie ciężkiego, szkolnego życia. Z przyjemnością, w oczekiwaniu na swoją kolej, przyglądałam się, jak pani wylewa ciasto rurkowe na maszynę i wyjmuje je potem takie miękkie, bezbronne. I ten zapach... Pod wpływem jakiegoś impulsu kupiłam sobie rurkę. Smak ten sam, nawet ta sama pani sprzedająca (może właścicielka), choć sporo starsza, jako i ja. Wyszłam na ulicę i jedząc rurkę przypomniałam sobie swoje powroty ze szkoły, czasem z nosem spuszczonym na kwintę, bo coś poszło gorzej, czasem radosne, bo coś się udało. W sumie to były dość beztroskie lata, choć wtedy miałam czasem wrażenie, że coś, co się wydarzyło, to koniec świata. Albo powód do biegania w obłokach. Teraz dorosłam (mocno dorosłam!), nabrałam dystansu do ludzi i świata, ale smak rurki z kremem pozostał ten sam. Nie wiem, czy dla moich wnuków (kiedyś je tam zaprowadzę) będzie to taka przyjemność, jak dla mnie dawno temu. Dzisiaj jest tyle różnych słodyczy, kolorowych, krzyczących "zjedz mnie", rurki z kremem nie wyglądają specjalnie kusząco.

wtorek, 6 września 2011

Cukiereczki dla córeczki

Trzydzieste urodziny to nie byle jakie urodziny, należało je jakoś specjalnie uczcić. Kupiłam szampana i czekoladowe cukierki - dokładnie 30 sztuk. Cukierki wyglądały jakoś bezpłciowo, postanowiłam zrobić z nich naszyjnik. Kupiłam w kwiaciarni wstążkę i usiadłam na skwerku pod sklepem. Pracowicie dobierając kolory zaczęłam wiązać. Efekt kolorystyczny był niezły: czerwona wstążka, cukierki w jadowicie żółtych, czerwonych i zielonych papierkach. Może dlatego przechodzący ludzie się mi przyglądali? Jakiś starszy pan z czerwonawym nosem (pewnie katar), zapytał, co robię. Odpowiedziałam równie idiotycznie, jak zapytał: wiążę cukierki. Nie pytając o powód chciał pomóc. Pani w niebieskiej koszuli spytała, czy ja te cukierki sprzedaję. Jakichś dwóch młodzieńców zaproponowało pomoc w konsumpcji. Inni zwyczajnie uśmiechali się przechodząc, ktoś prychnął, z pogardą zapewne. Nie sądziłam, że wiązanie cukierków może wzbudzić takie zainteresowanie. Zresztą było mi to całkowicie obojętne, miałam coś do zrobienia, to zrobiłam. A czy ktoś na to patrzył i komentował? A co mnie to... No.
Skończyłam, poszłam do jubilatki. Odpracowałam "sto lat" z przytupem i zajęłam się wnukami, co sprawia mi niezmierną radość za każdym razem. Młodsza córka spytała, znając moje wcześniejsze plany, dlaczego nie 30 balonów. Przyznałam się, że kiedy pomyślałam o nadmuchaniu takiej ilości opadły mi ręce, z lenistwa wolałam wiązać cukierki. Dodałam, że wpadłam na to w ostatniej chwili. Dopytały, gdzie to robiłam. Młodsza spytała starszą, czy ona też będzie miała na starość takie pomysły. "Będziesz!" - odrzekła stanowczo starsza, ta trzydziestoletnia już. Starszy zięć patrzył z pewnym zaniepokojeniem - w listopadzie on kończy 30 lat. A ja jestem ciekawa, czy za 10 lat zwiążą mi 60 cukierków.
Jak zawsze, spędziłam z wszystkimi moimi dziećmi miłe popołudnie.

poniedziałek, 5 września 2011

Kot plus komputer





Nic dodać, nic ująć - moja kiciunia kładzie się przed komputerem wdzięcznie kładąc głowę na mojej prawej ręce i... zasypia. Obsługiwanie myszy bez wyrzucenia kota staje się niemożliwe. Lubi też pląsać po klawiaturze. Robi to najchętniej wtedy, kiedy zapomnę zapisać tekst, nad którym właśnie pracuję i idę zrobić sobie kawę. Wdzięczne jest to stworzenie ta moja kiciunia, wdzięczne i mądre. Wiedzące lepiej, co powinnam robić. Powinnam jej częściej słuchać.



niedziela, 4 września 2011

Chyba dobre...



Brak snu tak się oto kończy:



Okazało się, że nie mam mąki pszennej, ale miałam orkiszową. Bułeczki są więc orkiszowe. Do zrobienia kajzerkowych nacięć użyłam przyrządu do krojenia jabłek. Pyszne!

Przepis:

3 szklanki mąki pszennej

3/4 szklanki letniej wody

6 g suchych drożdży

1 łyżeczka soli

1 łyżeczka cukru

1 jajko

2 łyżki roztopionego masła



Wymieszać wszystko w misce i wyrabiać, wyrabiać, wyrabiać. Zostawić w spokoju na 10 min. i znowu wyrabiać (ok. 5 min.). Zrobić kuleczki (wychodzi z tej ilości 10-11 sztuk), rozpłaszczyć je i naciąć. Zostawić na 45 min. pod przykryciem do wyrośnięcia. Piec około 15 min. w temp. 225 stopni. I już. Trudno się powstrzymać, żeby nie zjeść takiej gorącej, ale warto poczekać. Kiedy wystygną rozpływają się w ustach.

Sen nocy wrześniowej...

... nie nadszedł. Wolałam nie spać, niż śnić koszmary. Ostatnio powtarza się jeden i ten sam: bezkresna śnieżność. Biało, zimno i cicho, a ja nie mogę ruszyć się z miejsca. Czuję, jak przymarzam, zapadam się coraz głębiej. Męczący sen.



sobota, 3 września 2011

Ziuuu...

"Ziuuu" zrobiłam sama, zwykłą, ręczną piłą (maszynę pożyczoną na weekend zostawiłam w pracy). Zajęło mi to sporo czasu, ale wyszło równo i porządnie. Teraz już tylko kataloguję i ustawiam książki. Muszę skończyć do środy, więc chyba będę to robić nocami. Źle sypiam od dłuższego czasu, więc przynajmniej nie będę się przewracać z boku na bok, tylko pożytecznie spędzę ten niespany czas. Chciałabym swoją drogą umieć przestać myśleć, analizować, przetrawiać. Niewątpliwie sypiałabym lepiej.

Prawie skończyłam już czytać "Skrwawione ziemie" Snydera. Bardzo trudna lektura. Trudna emocjonalnie. Czytając rozdział o głodzie na Ukrainie, nie mogłam przestać o tym myśleć. Głód został celowo sprokurowany przez Stalina, jako "zachęta" do kolektywizacji, której ukraińscy chłopi się opierali. Miejscowe, ukraińskie władze partyjne prześcigały się w ilości "ukaranych": mordercze deportacje na Syberię, niemożliwe do zrealizowania kontyngenty żywnościowe, rozstrzeliwania za nieposłuszeństwo. Celowa eksterminacja milionów ludzi. Decyzją jednego człowieka, który doskonale zdawał sobie sprawę z jej skutków. Czasem tak wiele zależy od tak niewielu...