czwartek, 26 lipca 2018

Pałac inteligencji

Pałac Kultury nie jest dla mnie symbolem czegokolwiek. Kiedy się urodziłam już stał. Nie kojarzy mi się z komuną, z czymś negatywnym. Ot, budynek. Mogę o nim myśleć w kategoriach estetycznych li tylko i jedynie, nie ideologicznych. Chęć zburzenia Pałacu, moim zdaniem, mogłaby wynikać z jego brzydoty, nie z powodu fundatora. Niemniej tak się wpisał w krajobraz Warszawy, że byłoby go brak, gdyby jakiś zapalczywiec wydał polecenie zburzenia. Rozmyślania o wszechobecnej zapalczywości, gniewie, złości w wypowiedziach publicznych skłoniły mnie do przyjrzenia się temu zjawisku. Trafiłam na jakiś spis cech ludzi inteligentnych, jako że jedną z cech człowieka inteligentnego jest brak owej zapalczywości. Cóż jeszcze? Umiejętność przyznania się do błędu na przykład. Empatia. Pokora w pojmowaniu świata i jego przejawów. Ludzie inteligentni nie radzą sobie, mimo inteligencji, z intrygami, plotkami, zaufaniem innym. Stąd też grono ich znajomych nie jest duże. Złośliwość, ironia to ich obrona przed tymi właśnie intrygantami, plotkarzami i różnego rodzaju manipulantami. Inteligentni potrafią robić nic - zajmowanie się myślami, refleksjami, obserwacją przy braku aktywności fizycznej jest jednym z ich ulubionych zajęć. No całkiem, jak ja! Niestety, Kornacka w tym momencie trąciła mnie w ramię i spytała: o, naprawdę? I, psiakrew, miała rację wątpiąc. Nie popisałam się ostatnio. O, przyznałam się do błędu. 
 

wtorek, 24 lipca 2018

Zmęczona jestem po kokardki. W dużej mierze ludzką głupotą, bezmyślnością, brakiem wrażliwości. Generalizuję oczywiście, bo nie wszyscy i nie zawsze. Niemniej zmęczona jestem i tyle. Najchętniej schowałabym się do jaskini i nie wychylała nosa. Ad mortem defecatam nie wychylała.

poniedziałek, 16 lipca 2018

Mroczny dotyk południa

Wczoraj rzuciłam wszystkie ręce na pokład. Miałam co prawda inne plany, ale pogoda mi je zweryfikowała. Toteż sprzątałam, pucowałam, dopieszczałam poremontowo. Prawie wszystko jest już na swoim miejscu. Brakuje półki pod jeden głośnik i kabelka do drugiego głośnika - za krótki jest teraz. Potrzebuję też wydrukować takie jedno coś w formacie 26 na 36 cm, bo tak mi akurat pasuje. Po usunięciu braków będzie koniec. Będę siedzieć w swoim bujanym fotelu i będę się bujać. Ad mortem defecatam się będę bujać. Kuchnia jest świetna moim zdaniem, dobrze się w niej teraz czuję. Stół zachęca do posiłków, choć organki wewnętrzne mi protestują. Próbuję pogodzić jedno z drugim siedząc przy palisandrowym odzyskanym stole, pod miedzianą lampą i myśląc o rzeczach mi miłych. Duszę karmię znaczy, a ona nie protestuje. Protiwpołożnie, duszne posiłki robią mi w człowieku wyjątkowo dobrze. Przez przedpokój już nie muszę przechodzić z zamkniętymi oczami, bo cieszy dotykiem południa. Najbardziej jednak cieszą mnie krawężniki, jako że zawsze miałam problem z ich ogarnięciem. Tym razem są porządnie umocowane, nic mi nie odpada, nie odkleja, nie narusza się. Co prawda podczas malowania stłukłam dwa obrazki, ale to nic. Kupię nowe ramki i będzie chicagowski blues na ścianach, jak dawniej. 
Wczoraj, jakoś tak południowo, lunęło za oknem i zrobiło się ciemno. Zapaliłam lampę nad stołem, kilka świec i poczułam, że jestem w swojej jaskini. I niech się wali za oknem, tu jestem bezpieczna. Robert Johnson dzielnie walczył dźwiękowo z uderzeniami deszczu o szybę, koty rozleniwione leżały na stole, a mnie się nie chciało nawet myśleć. Zepsułam się albo co.

czwartek, 12 lipca 2018

Mam wrażenie jakiegoś wyostrzenia zmysłów. Świat mi nabrał w związku z tym większej przejrzystości, mimo że deszcz rozmywa kontury wszystkiego. Intensywniej czuję zapach tego deszczu, na skórze pojedyncze jego krople, jakby każda spadała bez związku z innymi. Wszystkie dźwięki są wyraźne. Osobne, wyselekcjonowane.  Żaden mój krok nie jest już tylko bezrefleksyjnym przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Jest świadomym ruchem stąd tam. Albo stamtąd tu. Bardzo wyraźnie słyszę wypowiadane przez innych słowa. Każde osobno. W tej osobności odbioru zewnętrznych bodźców ginie ich sens. Rozmywa się. Jakbym tylko rejestrowała, bez celu i bez sensu. Coś we mnie przeskoczyło, zepsuło się chyba. Nie ogarniam całości, wyłapuję tylko osobności, fragmenty rzeczywistości. Przestałam je łączyć, widzieć w nich sens jako części składowych czegoś bardziej ogólnego. Zrobiło mi się w człowieku wybiórczo, pojedynczo i zbyt intensywnie. Jakby skończył się we mnie zasób pojmowania świata. Jakby ten świat rozpadł się na tysiące drobiazgów. Widzę wyraźniej ludzi, odartych jednakże z moich emocji. Bez nalotu lubienia lub nie z jakichś powodów. Bez refleksji. Jedynie rejestruję słowa, zachowania. Mam wrażenie, że przez przypadek trafiłam do jakiegoś ruchomego obrazu. Wszystko dzieje się poza mną, mimo tej wyraźniejszej odczuwalności przejawów własnego istnienia.

środa, 4 lipca 2018

Kolorystyczne rozterki

Meksykańskie chili na kuchennej ścianie prezentuje się całkiem meksykańsko. Indiańskie lato w sypialni takoż indiańsko. Przez przedpokój przechodzę z zamkniętymi oczami. Koncepcji na kolor mi brak. Mroczną mam duszę, mrocznie chciałabym. Wino z Cordoby jest mroczne, jak spalona na popiół ziemia na Wyspie Księcia Edwarda. Może więc wino z Cordoby? Nic mi się jeszcze nie skrystalizowało. Ponieważ to moje ostatnie malowanie, muszę wybierać ostrożnie. Zostanę z tym bowiem już do końca. I codziennie będę na to patrzeć. Bez względu na to, ile jeszcze dni będę patrzeć, chciałabym patrzeć bez cierpienia, że nie pasuje, że nie gra ze mną, że męczy. Pan, który przenosił mi lampę nad stół kuchenny i innych drobnych napraw dokonywał, chwalił mój gust kolorystyczny, zawieść go zatem nie mogę i przedpokojowo. Kornacka siedzi cicho, nie podpowiada. Na tematy kolorystyczne siedzi cicho, bo na inne wypowiada się nader obficie. Ale jakoś mniej miejscowo, a bardziej ogólnie. Pobrzękuje tasaczkiem na to, co dzieje się z ludźmi en masse. Co prawda niektórych czepia się bardziej. Tych zakłamanych, manipulujących innymi głównie się czepia. I pyszczy, że niby nikt nie ma prawa manipulować, zakłamywać rzeczywistości dla własnych korzyści. Zdurniała baba na starość. Przecież to najlepsza zabawa. Elektoracik sobie stworzyć i dokarmiać, dokarmiać. Póki potrzebny rzecz jasna. Póki do czegoś przydać się może. Nieprzydatny olać, odłożyć, odczepić. No, może czasem, jak niepełnosprawnym, ochłap rzucić w postaci zrównania świadczenia do tego, co rencista dostaje. Ale uświadomić, że dostaje z łaskawości, z serca dobrego. Po 300 dać na wyprawkę szkolną. O 6 emeryturę powiększyć. Po 1000 za pieska, kotka, rybkę złotą. Nikt nie pamięta, że w końcu każdemu zaśpiewają ..."miałeś chamie złoty róg". O, właśnie. Może na złoto ten przedpokój machnąć?