poniedziałek, 24 lutego 2014

Alfabet PRL-u

 Alfabet jest subiektywny, mój najmojszy. Tyle i tak pamiętam.

A - jak Arabska guma
Cuchnące paskudztwo. Kleiło wszystko poza tym, co powinno. Zapach miało równie paskudny, jak zawartość przypominającą śluz ślimaka.








 B - jak Bambino, kredki oczywiście. Moje ulubione. Lubiłam je temperować, rozsypywały się wtedy w kolorowy proszek. Używałam go do malowania twarzy w barwy wojenne.








 C - jak czeszki. Obuwie naszych sąsiadów, tysiąc razy lepsze, niż rodzime. Przywiozłam je sobie, kiedy byłam na obozie w Kysaku. U nas kosztowały majątek.






D - jak Donald, guma balonowa z historyjkami. Kiedyś dostałam całą paczkę, chyba 20 sztuk, kupioną w PKO. Byłam zawiedziona, bo historyjki się powtarzały. Wymienialiśmy się potem w szkole.








E - jak elektroniczny Wilk i zając. Można było grać w to godzinami. Przywożone to było z ZSRR i sprzedawane na bazarach.






F - jak fartuszki szkolne. Dyrektor mojej szkoły miał ambicję uczynienia z nas elitarnej placówki oświatowej. Elitarność tę osiągaliśmy przede wszystkim wzorowo nosząc fartuchy szkolne. Moja klasa miała przyporządkowany kolor zielony. Ohydny odcień, w którym prawie nikomu nie było do twarzy. Ale przecież one nie do twarzy miały być z założenia.



 G - jak Grundig, magnetofon kasetowy z radiem. Z radia się nagrywało. Mój pierwszy magnetofon. Pierwsza rzecz, jaką nagrałam to Allman Brothers Band. I tak mi już zostało. Słuchałam Jasia Kaczmarka i innych takich cudaków. I też mi zostało.




H - jak haki. Wszechobecne, świecące najczęściej golizną, poza wczesnymi latami siedemdziesiątymi, kiedy to Coca Cola to było to, a Delicje wedlowskie rozpływały się w ustach, a nie na dłoni. Potem był już tylko ocet, ten siedmiu złodziei.



I - jak intymność. No właśnie, w domach z betonu nie było wolnej miłości. W tych z cegły tym bardziej. Choć jednak betonowcy mieli gorzej.












J - jak juniorki. Zmora wszystkich uczniów. Obowiązkowe obuwie mające leczyć platfusy stopy i charakteru. Moje były całe granatowe i wiecznie cuchnęły kurzem sali gimnastycznej. Takim słodkawym czymś, co wydziela drewniana podłoga rzadko sprzątana i deptana setkami stóp.




K - jak:
1. Kolejka, czyli ogon. Ustawiały się po wszystko i wszędzie. Często na wszelki wypadek, a nuż coś przywiozą. Największe ogony były pod sklepami meblowymi i AGD. I mięsożerne oczywiście. Co skutkowało kolejkami po papier toaletowy.





2. Kolejka elektryczna, czyli Piko. Chyba NRD-owska. Moi bracia mieli taką, a ja tylko chciałam mieć. Chciałam w tę lokomotywę wsiąść i perły we włosach poczuć. Jako i rdzawy smak toru kolejowego w okolicy Tłuszcza.




L - jak latarka. Kupowało się taką w Składnicy Harcerskiej na Marszałkowskiej. Wkładało się do niej dużą płaską baterię z wystającymi z niej metalowymi paskami. Czasem dotykałam ich językiem, żeby zaszczypało.





M - jak Monopol. Pierwsza gra Monopol była wycięta z jakiegoś pisma (Młody Technik?). Graliśmy całą noc przy kolacji proletariackiej, czyli śledziu z cebulą, kaszance i chlebie z gazety. Powyższe służyło do zakąszania taniego wina, pierwszego w moim życiu, a miałam już ho! ho! siedemnaście lat.


O - jak oszczędzanie. O jak obowiązkowo w PKO, nieletni w SKO. Innych dozwolonych oficjalnie możliwości nie było.

P - jak piórnik z wyposażeniem. Dostałam taki od wujka. Przywiózł z NRD, u nas jeszcze nie było. Dumna byłam z niego przez kilka tygodni (zdążyłam uroczo znajdującymi się tam flamastrami ubarwić ilustracje Ani z Zielonego Wzgórza), dopóki nie zostawiłam pod ławką w salce katechetycznej. Żałowałam szczególnie flamastrów, tak pięknie pachniały.


R - jak rzutnik. Wtedy mówiło się chyba diaskop. Oglądałam bajki na ścianie dzięki niemu. Bajki były w czarnych celuloidowych tulejkach. I pachniały innym światem.




S - jak saturator. Zwykła czy z sokiem? Soki pamiętam czerwone i pomarańczowe. I mnóstwo os. A szklanki odwracane do góry dnem, jeden chlup i następny klient.








T - jak trzepak. Ulubione miejsce spotkań. Zazdrościłam starszej o rok kuzynce umiejętności fikołkowania, ja nie umiałam. Potem przy trzepaku graliśmy w siatkówkę. Gadaliśmy. Machaliśmy nogami. Robiliśmy cokolwiek, żeby tylko się spotkać.





U - jak Ulung, oryginalna nazwa chińskiej herbaty. Herbata już mniej oryginalna. Z tego powodu do dziś herbaty nie lubię.




W - jak Wigry. Mój pierwszy rower. Wymuszony łzami na moim wujku, który ojcował mi nieustannie. Na jego nie tak dawnym pogrzebie usłyszałam od cioci, że mnie bardzo kochał. Ja jego też.









Wszystkie zdjęcia znalezione w czeluściach internetu, żadne nie jest własnoręczne. Ale źródeł nie pamiętam

 Na N i Z nie mam pomysłu.

piątek, 21 lutego 2014

Misia

Leżenie w łóżku, poza pewnymi niedogodnościami, ma cudowną zaletę: można czytać do upojenia. A ponieważ paczkonosz przyniósł kolejne książki, czytam i czytam. Zdobyłam jakimś cudem reprint Nowych Aten B.Chmielowskiego, więc całkiem wesołe to polegiwanie. W kolejce czeka pamiętnik księżnej Daszkow i wspomnienia o Misi Godebskiej. Ta ostatnia pochodziła z "tych" Godebskich i przez wiele lat, do późnej starości, była muzą impresjonistów i postimpresjonistów, poetów i muzyków. Kogóż ona nie znała! I któż się w niej nie kochał!  Każdy szanujący się snob byłby szczęśliwy mając ją za żonę. Była zamężna w związku z tym trzy razy, co na ówczesne czasy było niezłym wynikiem. Przy tym najbardziej obawiała się ... skandalu. Zmarła w 1950 roku nieco zapomniana.
/z sieci/

Najbardziej znany jej wizerunek to plakat La Revue blanche Toulouse Lautreca.

piątek, 7 lutego 2014

Film

Obejrzałam sobie film Her z Joaquinem Phoenixem. Jest świetny. I tak bardzo prawdziwy, choć to s-f.