poniedziałek, 5 grudnia 2011

Jakoś mi takoś... rozczulenie...

Poprzedni tydzień był dla mnie bardzo trudny, pełen nieciekawych wniosków i przemyśleń. Słusznie prawił wieszcz - czasem, gdy runie piedestał, widać, że nikt na nim nie stał. Ale to już poza mną, strzepnęłam stres, jak brzydki paproch ze świątecznego ubrania. Tydzień był paskudny, choć dzięki ciepłym uczuciom łatwiejszy do przejścia. Tym ciepłym uczuciom dziękuję, wzdłużnie też ).
Weekend natomiast był... no ). Bałam się okropnie spotkania z tymi paniami, znałyśmy się przecież tylko głosowo. Już się znamy "nie tylko" ). Sobotnie popołudnie spędziłyśmy na Starówce, pięknie, świątecznie oświetlonej. Tłumy ludzi przyszły na koncert, po którym miały być zapalone światełka na wielkiej choince z Placu Zamkowego. Tego momentu nie doczekałyśmy, wróciłyśmy do domu pogadać. I gadałyśmy do późna w nocy. Jestem zauroczona ich ciepłem i serdecznością. I mam nadzieję, że nie było to jedyne spotkanie. No, może tylko przy następnym powinny więcej jeść ). Dziękuję dziewczyny ).
A poniżej... czyje to dłonie? )
W tle wieża zamkowa i chyba kawałek choinki, jeszcze nieoświetlonej.

3 komentarze:

  1. I ja dziękuję za ciepełko płynące od Ciebie i naszej A....:)
    Było cudnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje te ....hmmm..bez makijazu...))

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje bez makijażu ). A reszta? )))

    OdpowiedzUsuń