niedziela, 2 października 2011

Puzdereczko

Sąsiad obejrzał dzisiaj moje dzieło, czyli zmiany w mieszkaniu. Orzekł, że zrobiłam sobie puzdereczko. Rzeczywiście, mimo pewnych jeszcze braków (stół do opium i odpowiedni sekretarzyk), ma się wrażenie przytulności. O to mi chodziło. Lubię wejść do domu z zewnątrz i poczuć, że jestem u siebie, że jestem w bezpiecznym i ciepłym miejscu. Nie ma znaczenia, że moje meble są "podrasowane", niemodne. Ważne, jak ja się w tym wszystkim czuję. Teraz już mogę z czystym (no, prawie) sumieniem usiąść w bujanym fotelu, rozbujać się po ortodromie i w nosie mieć wszystkie kwasy świata. Kupiłam dziś kilka nowych książek, kilka świec zapachowych. Poza stolikiem i sekretarzykiem potrzebna mi jest właściwie już tylko lampa, ale nie znalazłam jeszcze takiej, którą chciałabym włączyć zimowym popołudniem i usiąść pod nią z książką. Widziałam jednakże statyw lampy, który mi mniej więcej odpowiada. Abażur w końcu mogę zrobić sama, nawet mam już pewien pomysł. Teraz poszukuję dzwonków. Wymyśliłam sobie, że na balkonie powieszę duuużo różnych drobnych dzwonków. Zasypiając będę słyszała ich delikatny dźwięk. Szukam ich wszędzie: na allegro, na targach staroci, w sklepach indyjskich.
Przy okazji zmian w domu odkopuję dawno zapomniane drobiazgi, wracają jakieś wspomnienia, w większości miłe. Kiedy natykam się na te mniej miłe, zaczynam myśleć, że niepotrzebnie moszczę się w tym miejscu, jak kwoka na grzędzie. Że wszystko jest ulotne, że nie ma sensu się przywiązywać. Popłaczę sobie, poużalam się nad sobą i kiedy wchodzę do sypialni, czy kuchni czuję, że to moszczenie się ma jednak sens, jest mi potrzebne, choćby na bardzo krótko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz