sobota, 8 czerwca 2013

Dzień święty

I stanął Pan w bramie ogrodu swego boskiego i spojrzał na lud do świątyń Pańskich ochoczo podążający, jako że dzień święty nastał. Ledwie spojrzał, a brwi Pańskie ze zdumienia uniósł był. Ujrzał bowiem lud niewolny uginający się pod ciężarem dóbr wszelakich kapłanom niesionych w znoju i pocie. I kapłanów ujrzał jako te naczynia puste, co najwięcej hałasu czynią; spasionych, nadętych ważnością i mających palce wskazujące nadmiernie wyrośnięte od pokazywania ludowi, gdzie jego miejsce. W kieszenie przepastne im zajrzał i cielce bogactwa i arogancji ujrzał był. I wysiliwszy słuch swój boski posłuchał, co ludowi prawią. I włos boski się na głowie Pańskiej zjeżył z odrazy. Miast bowiem duszyczkami ludzkimi się opiekować, kapłani uwagę swą poświęcali li tylko i jedynie narządom płciowym ludu owego. Grzmiąc z wywyższeń ambonami zwanych, piętnowali i stygmatyzowali, kogo popadło. Straszyli anatemą jakąś za niepopełnione. Krzyże stawiali po całej galaktyce, by lud patrząc na nie strach czuł wielki. I mówili, że Pan gniewać się będzie, jeśli mamony nie przyniosą kapłanom jego i parzyć się będą nieobyczajnie. I ujrzał Pan dziatwę Pańską, i już miał rzec: pójdźcie, dzieci, ku mnie, gdy ujrzał kapłanów z żelazem w tłustych łapskach piętno na czole niektórych  dziatek wypalających. Bruzdę oto im wypalali, by wiadomo było, że niezgodnie z wolą Pańską poczęte zostały. I zagrzmiał Pan był z wysokości boskiej swojej: stop! nie tak miało być! Dłoń karzącą boską już wznosił, by pokarać winnych. Lud siódmym zmysłem czując nadchodzący gniew Pański, kapłanów swych w obronę wziął był, ciałami własnymi zasłaniając. Bo któż by im mówił, co jest właściwe? Któż pobierałby ofiary za przyjście na świat i odejście z niego? I zadumał się Pan był nad głupotą swoją boską, która nazwała lud Pański owieczkami onegdaj. I wrócił Pan był do ogrodu swojego boskiego i wrota zawarłszy z hukiem rzekł był: a w dupie boskiej was mam! Radźcie sobie sami, barany jedne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz