piątek, 28 marca 2014

Lemem


„....Między trzydziestką a czterdziestką, bliżej drugiej: smuga cienia – kiedy już przychodzi akceptować warunki nie podpisanego kontraktu, narzuconego bez pytania, kiedy wiadomo, ze to obowiązuje innych, odnosi się i do ciebie, że z tej reguły nie ma wyjątków: chociaż to przeciwne naturze, należy się jednak starzeć. Dotąd robiło to po kryjomu ciało – tego już nie dość. Wymagana jest zgoda. Młodzieńczy wiek ustanawia jako regułę gry – nie, jako fundament – niezmienność własną: byłem dziecinny, niedorosły, ale już jestem prawdziwym sobą i taki zostanę. Ten nonsens jest przecież podstawą egzystencji. W odkryciu bezzasadności tego ustalenia zrazu tkwi więcej zdziwienia niż lęku. Jest to poczucie oburzenia tak mocne, jakbyś przejrzał i dostrzegł, że gra do jakiej cię wciągnięto jest oszukańcza. Rozgrywka miała być całkiem inna; po zaskoczeniu, gniewie, oporze, zaczyna się powolne pertraktacje z samym sobą, z własnym ciałem, które można by wysłowić tak: bez względu na to, jak płynnie i niepostrzeżenie starzejemy się fizycznie, nigdy nie jesteśmy zdolni dostosować się umysłowo do takiej ciągłości. Nastawiamy się na trzydzieści pięć, potem na czterdzieści lat, jakby już w tym wieku miało się zostać, i trzeba potem przy kolejnej rewizji przełamania samoobłudy, natrafiającego na taki opór, że impet powoduje jak gdyby nazbyt daleki skok. Czterdziestolatek pocznie się wtedy zachowywać tak, jak sobie wyobraża sposób bycia człowieka starego. Uznawszy raz nieuchronność, kontynuujemy grę z ponura zaciekłością, jakby chcąc przewrotnie zdublować stawkę: proszę bardzo, jeśli ten bezwstyd, to cyniczne, okrutne zadanie, ten oblig ma być wypłacony, jeżeli muszę płacić, chociaż nie godziłem się, nie chciałem, nie wiedziałem, masz więcej niż wynosi zadłużenie – według tej zasady, brzmiącej humorystycznie, gdy ją tak nazwać, usiłujemy przelicytować przeciwnika. Będę ci tak od razu stary, że stracisz kontenans. Chociaż tkwimy w smudze cienia, prawie za nią, w fazie tracenia i oddawania pozycji, w samej rzeczy wciąż walczymy jeszcze, bo stawiamy oczywistości opór i przez tę szamotaninę psychicznie starzejemy się skokami. To przeciągamy, to niedociągamy, aż ujrzymy jak zwykle zbyt późno, że cala ta potyczka, te samostraceńcze przebicia, rejterady, butady też były niepoważne. Starzejemy się bowiem jak dzieci, to znaczy odmawiając zgody na to, na co zgoda nasza jest z góry niepotrzebna, bo zawsze tak jest, gdzie nie ma miejsca na spór czy walkę – podszytą nadto załganiem. Smuga cienia to jeszcze nie memento mori, ale miejsce pod niewielkim względem gorsze, bo już widać z niego, że nie ma nietkniętych szans. To znaczy: teraźniejszość nie jest już żadną zapowiedzią, poczekalnią, wstępem, trampoliną wielkich nadziei, bo niepostrzeżenie odwróciła się sytuacja. Rzekomy trening był nieodwołalną rzeczywistością; wstęp – treścią właściwą; nadzieje – mrzonkami, nieobowiązujące zaś, prowizoryczne, tymczasowe i byle jakie – jedyną wartością życia. Nic z tego, co się nie spełniło, już na pewno się nie spełni i trzeba się z tym pogodzić milcząc, bez strachu, a jeśli się da – i bez rozpaczy.....”
ode mnie – ja...przesunęłabym tylko granice – na między 40-tką..a..50-tką... Potem to już właściwie wszystko jedno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz