piątek, 21 września 2012

Historia pewnego ogłoszenia.

Przeczytałam w jednym z portali historię pewnego ogłoszenia. Otóż wisiało sobie ono na jakimś słupie i było prośbą matki o pomoc dla rodziny w postaci ubranek itp. Sprawę opisała jedna z gazet, a także ów portal. O ile na ogłoszenie wiszące na słupie nikt nie zwrócił uwagi, o tyle po nagłośnieniu sprawy przez dziennikarza posypała się lawina propozycji pomocy dla tej rodziny. Współczujące serduszka bliźnich, jak magiczny sezam otworzyły się na hasło "było w gazecie". Ciśnie mi się komentarz, ale się powstrzymam. Ciekawi mnie tylko, ile tych współczujących już teraz serduszek należy do sąsiadów owej potrzebującej rodziny. Sąsiadów, rodziny, parafii, urzędu pracy, pracowników opieki społecznej itd. Bardzo mnie to ciekawi.
Inna sprawa. W pewnej rodzinie zastępczej pozbawiono życia dwoje dzieci w odstępie kilku miesięcy. Prokuratura bije się w sprawiedliwą pierś, że przy pierwszej sprawie nie dość była uważna, ale teraz to oni ho ho, wszystko wyjaśnią. Czyżby również z powodu publikacji w mediach? Przeraziły mnie komentarze sąsiadów i znajomych owej rodziny zastępczej. Były mniej więcej w takim duchu: przecież to była bardzo porządna rodzina, do kościoła z dziećmi chodzili co niedziela. Rozumiem, że od chodzenia do kościoła nabywa się porządności. Nie wiem tylko, czy z powodu chodzenia jako takiego, czy z powodu chodzenia akurat do kościoła. I znowu nikt nic nie widział i nie słyszał, nie podejrzewał. Dzieci znajdujące się w tej rodzinie odebrano biologicznym rodzicom z powodu niezaradności życiowej tychże. Bardziej opłacało się dać pieniądze rodzinie zastępczej, zamiast popracować nad rodziną biologiczną, by pomóc jej niezaradności się pozbyć.
Ani tempora, ani mores wcale mi się nie podobają w związku z powyższym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz