Powoli tracę ochotę na jakiekolwiek przejawy życia społecznego. Zapadam się w oubliette z własnego wyboru. Praca zdalna dodatkowo usunęła konieczność codziennych interakcji pracowych, co mnie cieszy bardzo. Pozwala mi całkiem odpaść, obsunąć się wypoczynkowo, jak radził Kofta. Obsuwam się z dużą ulgą. Nie muszę już zmuszać mięśni twarzy do grzecznego uśmiechu. A zmuszałam, bo w końcu nie ludzie winni, że mi się tak porobiło bezuśmiechowo. Gdzieś czytałam, że śmiech rozświetla mrok, że śmiech to zdrowie i takie tam. W moim wewnętrznym mieście pogasły już wszystkie latarnie, jedna po drugiej. W tej ciemności jest mi wreszcie spokojnie. Nic się nigdzie nie tli, nie rozżarza. Opatulam się jeszcze w swojej codzienności w zapachy świec, w nową pościel, ciepłe skarpetki. Ale coraz częściej zadaję sobie pytanie: po co?
Na półce nad stołem stoją trzej Buddowie, jak Mizaru, Kikazaru i Iwazaru z przesłaniem
NIE WIDZIEĆ ZŁA
NIE SŁYSZEĆ ZŁA
NIE MÓWIĆ ZŁA
Toteż nie widzę, nie słyszę i nie mówię. To niewątpliwe korzyści oubliette. Nie mogąc widzieć, słyszeć i mówić dobra, lepiej zaniewidzieć, zaniesłyszeć i zaniemówić. Bezpieczniej.
Doctor Plague 2020