Wieczór autorski kolegi pracowego miał odbyć się ni w pięć ni w dziesięć godzinowo. Nie opłacało się wracać do domu, czasu między pracą, a imprezą było na tyle dużo, że postanowiliśmy pochodzić po Starówce. Kilka przystanków przejechaliśmy, Krakowskie Przedmieście jednakże chcieliśmy pokonać nanożnie. Po drodze, z okien autobusu zauważyliśmy szyld Grycana, lodów nam się zachciało. Wysiedliśmy przy Świętokrzyskiej, tuż przy miejscu, w którym miała odbyć się impreza i jak zaplanowaliśmy nanożnie udaliśmy się na Starówkę obiecując sobie lody tuż przed imprezą. Pamiętaliśmy, że Grycan był jakoś w okolicy Świętokrzyskiej, tuż przed przystankiem, na którym wysiedliśmy. Wracając ze Starówki szliśmy sobie więc Krakowskim, potem Nowym Światem uważnie patrząc na mijane sklepy i knajpki szukając tego zapamiętanego Grycana. I nic. Żadnego Grycana nie zauważyliśmy, a przeszliśmy prawie do ronda z palmą. No wcięło i już. Uknułam w końcu teorię, że podczas naszego zwiedzania Starówki opróżniono lokal i zdjęto szyld. Że niby czynsz znienacka podnieśli i lody się wyniosły. Że specjalnie zlikwidowali lokal, żebyśmy się pustymi kaloriami nie napychali. No cokolwiek. Wracaliśmy z tego palmowego ronda z beznadzieją na obliczach i ssaniem w żołądkach. I nagle jest Grycan! Tuż przed lokalem imprezowym! Jakim cudem go nie zauważyliśmy wcześniej nie mam pojęcia. Choć lody były niezłe, czułam się rozczarowana. Znacznie ciekawiej wyglądałoby to nagłe zniknięcie lokalu. No trudno. Wieczór autorski okazał się całkiem interesujący, sporo znajomych się pojawiło, nagadałam się, aż się zagadałam. W efekcie późno bardzo wracałam do domu. Z rogu Świętokrzyskiej i Nowego Światu chciałam podjechać na Plac Zamkowy i w dołem tramwaj do domu jadący wsiąść. Byłam tak zaabsorbowana znikającym Grycanem i tego faktu konsekwencjami, że wsiadłam w autobus, który wywiózł mnie pod Zachętę. W efekcie wracałam przez Plac Piłsudskiego. I bardzo to przeżyłam, głęboko znaczy. Na Placu Piłsudskiego stoi bowiem pomnik pilnowany przez patrol policyjny. Zastanawiałam się długo, czemu pomnika postawionego z woli suwerena policja przed tymże suwerenem pilnuje. Widocznie suweren nieobliczalny albo co. Tuż obok jakaś linia świateł wbudowana w plac wdzięcznie opromieniała blaskiem betonowy chyba krzyż. Nie wiem, czy to część składowa pomnika, czy też jakaś inna inicjatywa suwerena, bo osobnego patrolu policyjnego przy nim nie zauważyłam. Tak się oglądałam za siebie chcąc ów cudny widok zapamiętać, że wdepnęłam w płytę upamiętniająca JP II i Wyszyńskiego. Na szczęście tylko jedną nogą, za wdepnięcie dwoma pewnie by mnie zamknęli albo co. Za szarganie świętości suweren by mi w dziób dał. Rozpamiętując sobie wyszłam wprost na pomnik Piłsudskiego, zasępionym wzrokiem patrzącego na te pomnikowe cudeńka. Wyglądało, jakby się zastanawiał ile jeszcze pomników suweren zechce na placu postawić. Pewnie obliczał gabaryty możliwe do zmieszczenia. Kiwnęłam porozumiewawczo Marszałkowi i jestem przekonana, że równie porozumiewawczo mi mrugnął.
Słowem, przeżyłam wieczór obfity wrażeniowo. Z końcową refleksją - ludu, mój ludu cóżeś sobie uczynił?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz