Jakiś biskup grzmi o konieczności katechizacji rodziców dzieci uczących się religii. Owi rodzice bowiem mogą zniweczyć skutki katechizacji swoich religijnych dzieci. Zatem należy ich przymusić do tego, co de facto przymusowo serwuje się dzieciom - zgodnie z prawem - co najmniej dwa razy w tygodniu. Podczas pobytu w szpitalu sama doświadczyłam natrętnej obecności księdza w sali szpitalnej - codziennie! W celu umożliwienia religijnej posługi cierpiącym wierzącym oczywiście. Bez żadnej refleksji nad uczuciami niewierzących cierpiących. Wystawiano codziennie zatem moją tolerancję na próbę. Tak, jak ów dzisiejszy biskup. Od dawna już odbija mi się "Naszymi okupantami" Boya, pisanymi w okresie międzywojennym. Od dawna mierzi mnie wciskająca się natrętnie w moje życie ideologia obca mi wielopłaszczyznowo. Szanuję przekonania innych, ale muszę ze wstydem przyznać, że coraz mniej. Coraz większą irytację, smutną irytację, budzi we mnie wchodzenie w każdy aspekt życia publicznego i prywatnego przez purpuratów i opętanych jedyną słuszną ideologią frustratów. Zaczyna się budzić mój sprzeciw przeciwko takim praktykom. Pamiętam przecież sposób wprowadzania religii do szkół. Obietnice, że lekcje religii raz w tygodniu, jako pierwsze lub ostatnie, że katecheci bez wynagrodzenia, że dobrowolnie itd. Nikogo już nie dziwi, że lekcje religii są w ciągu lekcyjnym w jego środku, że dwa razy w tygodniu, że nawet w przedszkolu, że katecheci domagają się umożliwienia bycia wychowawcami, że ocena z religii jest na świadectwie. Nikogo nie dziwi obecność księży podczas oficjalnych państwowych uroczystości, które często zaczynają się mszą. Pani kurator oświaty jakaś wręcz czuje się tym faktem wzruszona. Jednocześnie szkaluje się - w najlepszym razie tylko szkaluje - organizacje działające bez religijnego szyldu. Oddaje się zbójeckie nagrody pieniężne organizacji kościelnej. Likwiduje się dostęp kobiet do zagwarantowanych prawem świadczeń medycznych - bo klauzula sumienia. To sumienie pozwala jednakże spokojnie przyglądać się protestującym rodzicom osób niepełnosprawnych. Nie tylko zresztą przyglądać - chrześcijańskie, delikatne sumienie pozwala niewybrednie komentować ich sytuację. Czasem mijać ich z rozdrażnieniem widocznym na poselskim obliczu. Pozwala na ekshumacje wbrew woli rodzin, na zmuszanie do uczestnictwa w cyrku jednego klowna. Ale to nic. Jedna ze zwolenniczek przymusowego rodzenia dzieci bez względu na wskazania medyczne, zażyczyła sobie zwolnienia z pracy dwóch osób, które negatywnie zaopiniowały jej projekt o "ochronie życia". Bo negatywnie zaopiniowały, niezgodnie z jej przekonaniami i sumieniem. To już nie jest marginesowa zagrywka populistyczna. To jest oddawanie władzy nad wszystkim i wszystkimi jednej opcji religijnej. Dobrze, że niedaleko mi do mety, ale nieprawda, że mnie to już nie będzie dotyczyć, więc mi lżej. Spojrzenie nieco dalej, niż koniec własnego podwórka, powoduje, że z przerażeniem myślę, w jakim świecie przyjdzie żyć moim dzieciom, dzieciom moich znajomych, po prostu innym ludziom. I już mnie to nie śmieszy. Nie śmieszy mnie sojusz kościoła z narodowcami, nie śmieszy mnie zbiorowe klękanie przed byle klechą i obdarzanie go dotacjami z podatków wszystkich obywateli, również tych niewierzących.
Szczerze mówiąc nic mnie już nie śmieszy. Porobiło się tak, jak w rosyjskim powiedzeniu: i smieszno, i straszno - kak jebat' tigra. A mnie jest szkoda tigra.