Podczas niedawnej wizyty w Universamie zauważyłam, że zwijają się znane od lat stoiska: z zabawkami i z odzieżą męską. To chyba oznacza, że jednak Universam zniknie, jak Supersam z Placu Unii i Sezam z Marszałkowskiej. Szkoda.Powstał w 1977 roku, byłam już wtedy w liceum. Otworzyli go latem, kiedy byłam na obozie. Dostałam wtedy list od koleżanki z informacją, że właśnie tam jest świetne dla nas miejsce - kawiarnia na górze Universamu. Miała idealne warunki do siedzenia i gadania. Stoliki były zamknięte z trzech stron, co pozwalało na pozorne odseparowanie się od innych. Dziś kawiarni już tam nie ma, nie ma nawet wejścia na górę. Jak dziś wygląda Universam widać na zdjęciu. Kiedyś było to jedno z nowocześniejszych centrów handlowych. W sklepie samoobsługowym na dole można było kupić czasem Delicje i coca colę.
Fontanna przed Universamem jest dziś zaniedbana, straszy odpadającymi płytkami i śmieciami. Kiedyś kąpały się w niej okoliczne dzieciaki. Od dawna już nie była uruchamiana. Teraz przesiadują na pobliskich ławkach miejscowi menele.
Sentymentalna wizyta w Universamie sprowokowała mnie do uwiecznienia innych miejsc z dzieciństwa i wczesnej młodości, w końcu nie wiadomo, ile jeszcze przetrwają.
Budynek, w którym mieszkałam przez kilkanaście lat dzieciństwa i wczesnej młodości. Okna na pierwszym piętrze, te z wybitą szybą. Przez lufcik wylałam kiedyś wodę na ulicę oblewając świeżą koafiurę jakiejś pani właśnie wychodzącej od fryzjera (zakład fryzjerski wciąż tam jest, choć nie pracuje w nim już fryzjer, którego panicznie się bałam, ten podobny do aktora Augusta Kowalczyka). Udałam, że nie ma mnie w domu i oberwał kolega z mojej klasy mieszkający na ostatnim piętrze. Nikt nie chciał uwierzyć, że nic nie zrobił, bo kawał był z niego łobuziaka. Ja byłam ta dobrze ułożona, więc nikomu nie przyszło do głowy mnie obwiniać. Do dziś mi za to wstyd.
Mój pokój, wydzielony z części dużej kuchni, był właśnie tam, gdzie widać lufcik. Miałam jakieś paskudne zielone zasłonki, zielony tapczan, biurko, szafki na książki i szafę wnękową, na której drzwiach wypisywałam ważne dla mnie sentencje. Jedną z nich było motto z Wiwisekcji White'a, fragment wiersza Rimbaud: Wyniesiony ponad innych ludzi staje się ciężko chorym, Wielkim
Przestępcą i Wielkim Potępieńcem, a także Najwyższym Mędrcem.
Dosięga bowiem Nieznanego. Jakże ja chciałam wtedy tego Nieznanego dotknąć! Nawet kosztem bycia potępieńcem.
Przez wiele lat ta ściana ze śladem po pocisku (po prawej) była dla mnie pierwszą rzeczą, którą widziałam po przebudzeniu. Piekarnia na Rondzie Wiatraczna, której ścianę widziałam codziennie, to dawna piekarnia Reicherta. Powstała około 1918 roku, podobno chciano ją wyburzyć. Pamiętam zapach świeżego chleba, który sprzedawano w małym sklepiku, dziś już oczywiście nieczynnym.
Zamierzałam jeszcze odwiedzić ulicę Paca i kino Sokół, a raczej pewnie miejsce po kinie. Szkołę, do której chodziłam, liceum kino 1 Maja, w którym teraz jest Marcpol. Innym razem, wystarczająco zajęły mnie wspomnienia. Wracałam do domu myśląc o dawnym, które materialnie przemija pozostając tylko w pamięci. Poczułam się, jak Matuzalem. Tym bardziej, że jestem świeżo po lekturze Zapomnianych słów M. Budzińskiej. Jakie znowu zapomniane? Wciąż niektórych używam przecież... Oj, Kornacka, Kornacka...