niedziela, 19 października 2014

Krótkobieżna podróż sentymentalna

Podczas niedawnej wizyty w Universamie zauważyłam, że zwijają się znane od lat stoiska: z zabawkami i z odzieżą męską. To chyba oznacza, że jednak Universam zniknie, jak Supersam z Placu Unii i Sezam z Marszałkowskiej. Szkoda.Powstał w 1977 roku, byłam już wtedy w liceum. Otworzyli go latem, kiedy byłam na obozie. Dostałam wtedy list od koleżanki z informacją, że właśnie tam jest świetne dla nas miejsce - kawiarnia na górze Universamu. Miała idealne warunki do siedzenia i gadania. Stoliki były zamknięte z trzech stron, co pozwalało na pozorne odseparowanie się od innych. Dziś kawiarni już tam nie ma, nie ma nawet wejścia na górę. Jak dziś wygląda Universam widać na zdjęciu. Kiedyś było to jedno z nowocześniejszych centrów handlowych. W sklepie samoobsługowym na dole można było kupić czasem Delicje i coca colę.
Fontanna przed Universamem jest dziś zaniedbana, straszy odpadającymi płytkami i śmieciami. Kiedyś kąpały się w niej okoliczne dzieciaki. Od dawna już nie była uruchamiana. Teraz przesiadują na pobliskich ławkach miejscowi menele.
Sentymentalna wizyta w Universamie sprowokowała mnie do uwiecznienia innych miejsc z dzieciństwa i wczesnej młodości, w końcu nie wiadomo, ile jeszcze przetrwają.



Rurki z Ronda Wiatraczna. Już o nich pisałam. Wciąż istnieją, smak się nie zmienił. Zawsze przechodząc obok czułam ciepło w duszy. Odmalowana elewacja, w środku też jakoś inaczej... Pani bez uśmiechu podająca rurkę, niby taką samą, jak przed laty, ale lada już nie jest tak wysoko i nie pachnie odświętnością.



Budynek, w którym mieszkałam przez kilkanaście lat dzieciństwa i wczesnej młodości. Okna na pierwszym piętrze, te z wybitą szybą. Przez lufcik wylałam kiedyś wodę na ulicę oblewając świeżą koafiurę jakiejś pani właśnie wychodzącej od fryzjera (zakład fryzjerski wciąż tam jest, choć nie pracuje w nim już fryzjer, którego panicznie się bałam, ten podobny do aktora Augusta Kowalczyka). Udałam, że nie ma mnie w domu i oberwał kolega z mojej klasy mieszkający na ostatnim piętrze. Nikt nie chciał uwierzyć, że nic nie zrobił, bo kawał był z niego łobuziaka. Ja byłam ta dobrze ułożona, więc nikomu nie przyszło do głowy mnie obwiniać. Do dziś mi za to wstyd. 
Mój pokój, wydzielony z części dużej kuchni, był właśnie tam, gdzie widać lufcik. Miałam jakieś paskudne zielone zasłonki, zielony tapczan, biurko, szafki na książki i szafę wnękową, na której drzwiach wypisywałam ważne dla mnie sentencje. Jedną z nich było motto z Wiwisekcji White'a, fragment wiersza Rimbaud: Wyniesiony ponad innych ludzi staje się ciężko chorym, Wielkim
Przestępcą i Wielkim Potępieńcem, a także Najwyższym Mędrcem.
Dosięga bowiem Nieznanego. Jakże ja chciałam wtedy tego Nieznanego dotknąć! Nawet kosztem bycia potępieńcem. 
 
 
 
Przez wiele lat ta ściana ze śladem po pocisku (po prawej) była dla mnie pierwszą rzeczą, którą widziałam po przebudzeniu. Piekarnia na Rondzie Wiatraczna, której ścianę widziałam codziennie, to dawna piekarnia Reicherta. Powstała około 1918 roku, podobno chciano ją wyburzyć. Pamiętam zapach świeżego chleba, który sprzedawano w małym sklepiku, dziś już oczywiście nieczynnym. 
Zamierzałam jeszcze odwiedzić ulicę Paca i kino Sokół, a raczej pewnie miejsce po kinie. Szkołę, do której chodziłam, liceum kino 1 Maja, w którym teraz jest Marcpol. Innym razem, wystarczająco zajęły mnie wspomnienia. Wracałam do domu myśląc o dawnym, które materialnie przemija pozostając tylko w pamięci. Poczułam się, jak Matuzalem. Tym bardziej, że jestem świeżo po lekturze Zapomnianych słów M. Budzińskiej. Jakie znowu zapomniane? Wciąż niektórych używam przecież... Oj, Kornacka, Kornacka...


środa, 8 października 2014

A to wydra...

Koleżanka przyszła do pracy mocno wzburzona. Otóż w jej letniskowym domku zagnieździła się kuna. Fakt sam w sobie niegroźny, jednakże kuna jest: 1. drapieżna 2. pod ochroną. Wyżarła owa kuna jakieś coś w samochodzie koleżanki, ponadto hałasuje po nocach, rozrzuca kosteczki pożartych przez siebie zwierzątek - generalnie drań z niej jest. Natychmiast więc po powrocie z letniska koleżanka rozpoczęła poszukiwania sposobu na pozbycie się kuny. Łatwe to nie jest, bo zwierz pod ochroną, a i złapać go trudno. Ktoś ze znajomych polecił jej odchody tygrysa, jako odstraszacz. Podobno tylko tego kuny się boją i unikają miejsc tygrysim łajnem oznaczonych. Zadzwoniła więc do Zoo w celu nabycia porcji łajna. Kolejka na trzy lata! Albo kuny rozprzestrzeniły się nadmiernie, albo tygrysów w Zoo zbyt mało. Pozostaje do kuny się przyzwyczaić, albowiem jeśli czegoś nie można się pozbyć należy to polubić.

Przy kuniej okazji: wydrze wydrzę* wydrze** wydrze*** futro wydrze****.

* dziecko wydry
** wyszarpie, wyrwie
*** rzeczonej wydrze, czyli matce własnej
**** kubraczek futrzany

wtorek, 7 października 2014

Moje małe szczęścia

Moja ulubiona pora roku. Nic nie może się równać z zapachem liści szuranych w parku. Toteż szuram nimi zawzięcie. Uczę wnuki szurania, nie jest to bowiem taka prosta sprawa, jakby się wydawało. Można szurać zamaszyście, wzbijając liście w powietrze, można lekko je przesuwać... tyle tylko, by poczuć ich zapach, zapach zakurzonego słońca. Można wreszcie całkiem się w nich zatracić padając na jakąś wielką ich stertę. To lubię najbardziej, takie zanurzenie po kokardy. Wnukom łatwiej, bo małe, ja muszę szukać większych stert, ale radzimy sobie. Czekam teraz na pierwszy śnieg, na koronkową lekkość jego pierwszej warstwy, kruchą i nietrwałą. Wtedy z ulgą zamknę za sobą drzwi domu, okokonię się w muzykę, książkę i będę grzać stopy przy kominku. A tam, na zewnątrz, niech szaleje baba-zima. Niech wieje, śnieży i duje. Dzięki moim ulubionym zięciom mam zrobioną nową podłogę, kominek zrobię za tydzień. Jeszcze tylko uplotę na szydełku kilka dywaników modlitewnych i ... po ortodromie.
Tymczasem, ponieważ udało mi się zdobyć zdjęcia ikonostasu w Riazaniu, cieszę nimi oko i ducha.


 Zdjęcia nie są najlepszej jakości, ale tylko takie udało się koleżance zrobić, nielegalnie zresztą. Częściowo tylko oddają rzeczywistość.