wtorek, 7 października 2014

Moje małe szczęścia

Moja ulubiona pora roku. Nic nie może się równać z zapachem liści szuranych w parku. Toteż szuram nimi zawzięcie. Uczę wnuki szurania, nie jest to bowiem taka prosta sprawa, jakby się wydawało. Można szurać zamaszyście, wzbijając liście w powietrze, można lekko je przesuwać... tyle tylko, by poczuć ich zapach, zapach zakurzonego słońca. Można wreszcie całkiem się w nich zatracić padając na jakąś wielką ich stertę. To lubię najbardziej, takie zanurzenie po kokardy. Wnukom łatwiej, bo małe, ja muszę szukać większych stert, ale radzimy sobie. Czekam teraz na pierwszy śnieg, na koronkową lekkość jego pierwszej warstwy, kruchą i nietrwałą. Wtedy z ulgą zamknę za sobą drzwi domu, okokonię się w muzykę, książkę i będę grzać stopy przy kominku. A tam, na zewnątrz, niech szaleje baba-zima. Niech wieje, śnieży i duje. Dzięki moim ulubionym zięciom mam zrobioną nową podłogę, kominek zrobię za tydzień. Jeszcze tylko uplotę na szydełku kilka dywaników modlitewnych i ... po ortodromie.
Tymczasem, ponieważ udało mi się zdobyć zdjęcia ikonostasu w Riazaniu, cieszę nimi oko i ducha.


 Zdjęcia nie są najlepszej jakości, ale tylko takie udało się koleżance zrobić, nielegalnie zresztą. Częściowo tylko oddają rzeczywistość.

1 komentarz: