poniedziałek, 21 maja 2012

Oczy... wiście

..."Wszyscy potrzebujemy, żeby ktoś na nas patrzył. Można by nas było podzielić na cztery kategorie, w zależności od tego, pod jakim typem spojrzeń pragniemy żyć.
Pierwsza kategoria marzy o spojrzeniu nieskończonej ilości anonimowych oczu, mówiąc inaczej, o
spojrzeniu publiczności. Taki jest przypadek niemieckiego piosenkarza, aktorki amerykańskiej, ale również i redaktora z długą brodą. Przyzwyczaił się do swych czytelników i kiedy pewnego dnia Rosjanie zabrali mu jego tygodnik, miał wrażenie, że powietrze, którym oddychał stało się stokrotnie rzadsze. Nikt nie mógł mu zastąpić oczu czytelników. Zdawało mu się, że się udusi. Potem uświadomił sobie pewnego dnia, że każdy jego krok jest śledzony przez policję, że podsłuchują jego rozmowy telefoniczne, a nawet fotografują go tajnie na ulicy. Anonimowe spojrzenia znów go obserwowały i znów mógł oddychać! Zwracał się teatralnie do mikrofonów w ścianach. Odnalazł w osobie policji swa utraconą publiczność.
Drugą kategorię tworzą ci, którym potrzebne jest do życia wiele spojrzeń znajomych oczu. Są to
niezmordowani organizatorzy koktajli, przyjęć i kolacji. Są szczęśliwsi od ludzi pierwszej kategorii, którzy w momencie straty publiczności mają wrażenie, że w salonie ich życia zgaszono nagle wszystkie światła. Prawie każdego spośród nich kiedyś to spotyka. Ludzie drugiej kategorii natomiast zawsze postarają się o jakieś tam spojrzenia. Należy do tych ludzi Marie-Claude i jej córka.
Potem mamy trzecią kategorię – tych, którym do istnienia potrzebne jest spojrzenie ukochanego
człowieka. Ich sytuacja jest równie niebezpieczna jak sytuacja ludzi pierwszej kategorii. Kiedyś przecież oczy ukochanego człowieka zamkną się i w sali zapanuje ciemność. Do tych ludzi należą Teresa i Tomasz.
I wreszcie czwarta kategoria, najcenniejsza: ci, którzy żyją w świetle wyimaginowanego spojrzenia
nieobecnych. To marzyciele"...

Powyższy fragment pochodzi z Nieznośnej lekkości bytu Kundery i jest wyjątkowo celną obserwacją moim zdaniem. Ostatnio temat potrzeby istnienia na tle innych przewijał się w moich rozmowach z kilkoma osobami. Nie umiem nikomu wytłumaczyć sensownie, dlaczego nie są mi potrzebne spojrzenia tłumu, w żadnej sytuacji. Jeśli się te spojrzenia pojawiają w moim życiu, nie robią na mnie wrażenia, nie czuje się zobowiązana podlegać żadnym ocenom. One dla mnie nie istnieją i też nie umiem wytłumaczyć dlaczego. Kiedyś sądziłam, że należę do kategorii ludzi, którym potrzebne jest spojrzenie ukochanego człowieka, dziś wiem, że nawet to nie jest niezbędne do życia. Pewnie jestem marzycielem, ale nie jest to kategoria najcenniejsza, może tylko ze względu na rzadkość występowania. Większość bowiem potrzebuje jednak spojrzeń, najczęściej im więcej, tym lepiej. Spojrzeń wyrażających podziw, uznanie, aprobatę. Potwierdzających wartość. Marzycieli jest najmniej, a istniejący wzbudzają raczej politowanie, niż cokolwiek innego. 
Rozszerzyło mi się pojęcie emigracji wewnętrznej. Emigruję wewnętrznie nie dlatego, że nie mam możliwości brania udziału w życiu publicznym ze względu na jakieś jego normy. Emigruję wewnętrznie, bo tak się czuje najlepiej. I wcale nie oznacza to zubożenia życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz