wtorek, 10 marca 2015

Horribile dictu

Uwaga, będę się czepiać! Lubię mianowicie ludzi ładnie mówiących i piszących. Sama co prawda popełniam grzech nieużywania polskich znaków w piśmie, w sms-ach i komunikatorach. Wynika to po trosze z lenistwa, w dużej jednak mierze z przyzwyczajenia. W pracy i w domu używam angielskiej klawiatury, czasem rosyjskiej. Pisząc spieszę się, żeby wyrazić znakiem pisanym myśl, toteż pomijam wszelkie alty i shifty. Mea culpa. Mała ta culpa jednakże, jak sądzę. Zwracam uwagę na sposób, w jaki ja piszę i w jaki piszą inni. Okazuję rozmówcy szacunek dbając o czystość języka. Nie śmiecę i nie lubię, gdy śmiecą inni. I nie mam tu na myśli regionalizmów, gwary. To mnie nie rusza. Rusza mnie natomiast "nara", "siema", "poszłem", "se", cio" i tym podobne kwiatki. Niedawno odkryłam, że do niemal szewskiej pasji doprowadza mnie zwrot "ja rozumię, że....". Horribile dictu! Wszystkich nie wymienię, choćby dlatego, że staram się ich nie zapamiętywać, albowiem niechlujstwo językowe rusza mnie z posad. Z tekstu Rysia Ochuckiego "przyszłem wcześniej, gdyż nie miałem co robić" można się pośmiać oglądając film. Jeśli natomiast tak się wyrazi mój rozmówca - dreszcze niespokojne mną targają.

To jednak są wszystko małe pikusie wobec pandemii wulgaryzmów. Trafia mnie ciężka febra, kiedy słyszę opinie, że wszak język żywy jest i skoro wulgaryzmy są powszechnie używane, to należy je zaakceptować. Słowo "kobieta" w wieku XVII oznaczało nierządnicę zwyczajną, dziś to po prostu określenie płci. Czy dlatego też dziś powinnam zaakceptować rzucane, jak leci, k..y i inne takie? Bo może za lat trzysta będzie to słowo neutralne? Póki co - nie jest. I zaje...ty też nie jest słowem neutralnym. A jako perz się plewi, wśród osób uważanych za publiczne również. Swoją drogą, jakiś nomen omen, czy co?
Innym argumentem "zaśmiecaczy" jest możliwość rozładowywania napięcia poprzez słowa ponad dosadne (że niby, jak poprzeklinają to po pyskach się prać nie będą?). Z tego wniosek, że większość naszej młodzieży, tudzież osób w wieku średnim i starszym, nieustannej frustracji nie do opanowania musi podlegać. Ba... już dzieci w przedszkolach większość brzydkich słów znają. W latach dwudziestych - trzydziestych wulgaryzmów na ekranie kinowym nie było wcale, w latach sześćdziesiątych na jeden film przypadało średni 1.6 przekleństwa. Dziś około setki! Przekleństwa są wszechobecne. Młodzieńcy, tudzież nastolatki rzucający "mięsem" w rozmowie przez komórkę nikogo już nawet nie dziwią. Nie mówiąc o tym, żeby uwagę im zwrócić. Narazić się na stek błota pod swoim adresem? No po co? A i oberwać fizycznie pewnie czasem by można. Takie sfrustrowane pokolenie.
A jeśli współczesny język giętki mówi wszystko, co pomyśli współczesna głowa? O żesz....

4 komentarze:

  1. [Z przyczyn pewnych a ważkich komentarz podzieliłem na trzy części]

    Część pierwsza

    Witam!
    W pierwszych słowach mojego komentarza (to jeszcze reminiscencje kolonijnych wspomnień...) muszę wyznać, że ABSOLUTNIE ZGADZAM SIĘ OBURZENIEM Phi!

    Współczesny język ulega zaśmieceniu i prymitywizacji i niestety, nie jest to zjawisko lecz proces. Pamiętam jak często w mych zielono-złotych latach byłem pouczany (nie tylko przez pedagogów - w onych czasach umiejętne formułowanie myśli było atrybutem nie tylko filologów i purystów językowych :) ) by nie używać określenia "fajny" bo to makaronizm (zniekształcone angielskie fine) i to nieelegancki. Język wszakże - co sama zauważyłaś - ewoluuje i pewne słowa wchodzą do kanonu "codziennie stosowanych terminów". Niemniej wulgarność nigdy nie była akceptowana tak szeroko i łatwo jak dziś. Mam w związku z tym zjawiskiem, które zapewne niedługo utrwali się i zamieni w proces, czyli na wulgaryzowanie komunikacji własną teorię. Przed wojną (druga światową) przeciętny robotnik znał około 30 tysięcy pojęć. Abiturient wyższych uczelni potrafił rozróżnić ich już około ponad 45 tysięcy. Obecnie przeciętny inżynier czy magister posługuje się maksymalnie 30 tysiącami pojęć, zaś osoby o niższym wykształceniu rzadko kiedy są w stanie użyć 15 tysięcy różnych słów.
    Reasumując - komunikacja ulega prymitywizacji. Nie tylko w treści ale tez w formie. Kiedyś mowa była sztuką i mogła świadczyć o wielu istotnych cechach (pochodzenie, wykształcenie, inteligencja, pozycja), dziś często służy wyłącznie czysto technicznym komunikatom. Ludzie rozmawiają coraz mniej, w pracy wykonują powtarzające się czynności i przepisują od lat jednakie formułki, czytanie, jako zbyt absorbujące zostało zastąpione oglądaniem i słuchaniem. Ale to wszystko jest przecież powszechnie wiadome. Żeby więc nie powtarzać ogólnie znanych prawd, pozwolę sobie przedstawić pewne zestawienie;

    OdpowiedzUsuń
  2. Część druga

    Cel działania Skutek działania
    *uproszczenie kierowania/dowodzenia sprowadzenie komunikacji do krótkich, prostych form
    *zmniejszenie aktywności obywateli kierowanie uwagi na mało istotne sprawy
    *wprowadzenie "równości" zanik elit, w efekcie "wyrównanie" form przekazu i niwelacja znaczenia starannej edukacji
    *łatwe wywoływanie zadowolenia odzwyczajenie od ponoszenia wysiłku dla zyskania przyjemności
    *ułatwienie życia przyzwyczajenie do trybu "po co wiedzieć, wszystko da się znaleźć w sieci"

    OdpowiedzUsuń
  3. suplement do cz. 2,
    Cz. 2. stanowić miała prostą tabelkę, wszakże to forum nie zezwala na formatowanie tekstu. Zatem dla większej czytelności co jest CELEM a co SKUTKIEM;
    czynnik pierwszy: ...kierowania/dowodzenia ---> sprowadzenie komunikacji...
    czynnik drugi: ...aktywności obywateli ---> kierowanie uwagi...
    czynnik trzeci: ..."równości" ---> zanik elit...
    czynnik czwarty: ...wywoływanie zadowolenia ---> odzwyczajenie...
    czynnik piąty: ...życia ---> przyzwyczajenie do trybu...

    A teraz z innej beczki, czyli zasadnicza część trzecia.

    Czynników można by znaleźć jeszcze kilka, lecz te, które wymieniłem dotychczas w mojej opinii są najistotniejsze. To właśnie one powodują, że komunikacja obecnie sprowadza się często do prostych przekazów (po co zasady, interpunkcja i ortografia utrudniają tylko!), zaś ich forma wynikająca ze znajomości niewielu słów a do tego często jedynie ze słyszenia (a zatem znane jest brzmienie, które bez "kontry" opatrzona w trakcie lektury pisownią powoduje "fonetyzowanie"). Do tego, ubogie słownictwo utrudnia przekazywanie emocji co wywołuje najprostszą metodę "podkręcenia" przekazu - użycie wulgaryzmów.

    Przepraszam za tak obszerny elaborat, ale trafiłaś w temat, który i mnie porusza, a nie byłem w stanie zawrzeć targających mną odczuć w dwóch krótkich słowach, choć byłoby prościej. I szybciej. I łatwiej do skonsumowania. Kurczę... Konkluzja wywołuje u mnie przerażenie, Może to jednak ja błądzę, upierając się przy formach (obecnie) anachronicznych?

    Zamiast podpisu:
    Tajemniczy Don Pedro da Curnic

    OdpowiedzUsuń
  4. Mogę się tylko pod tym podpisać, czterema kończynami. I wdzięczność czuję za brak skłonności do opisywania czegokolwiek w "dwóch krótkich słowach". Zatem pozwolę sobie stwierdzić, że nie błądzisz. Wprost przeciwnie. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń