Poniedziałkowy powrót z pracy był ciekawym doświadczeniem. I długim. Podejrzewałam już podpalenie kolejnego mostu, bo nawet tramwaje stały w korku. W jednym z nich ja. Czasu zatem miałam nadspodziewanie dużo na przemyślenia, bowiem tym razem nie zabrałam ze sobą książki. Ta, którą czytam jest zbyt duża i ciężka (Jagiellonowie M.Duczmal). No to sobie myślałam. Ostatnie dni były dziwne, dysonans poznawczy miałam ogromny. Przez te osobiste wątki wymemłane już chyba z każdej strony przebijała się Kornacka, złośliwie komentując widok za oknem. Otóż w ciasnych rzędach samochodów na Poniatowskim co trzecia, czwarta rejestracja inna, niż warszawska. Znaczy słoiki te korki warszawskie robią, Przyjeżdżają skądś tam i robią! A u siebie niech robią, dranie jedne! A w ogóle to w każdym prawie samochodzie jedzie jedna osoba li tylko. Paniska jakie! Myślałby kto! Przez to jeżdżenie po pańsku most zakorkowany, o drogach dojazdowych nie wspominając. Mało tego, że cenne miejsce na drogach zajmuje taki jeden człowieczek w dużej maszynie, to jeszcze ile to spalin się do atmosfery warszawskiej uwalnia! A okropna ta atmosfera podobno, zanieczyszczona mocno. Jedyne pocieszenie, że w Krakowie mają gorzej. Z Krakowa daleko do Warszawy, to pewnie u siebie zatruwają. I dobrze im tak!
Wypyszczyła się Kornacka, wypyszczyła, rejestrując jeszcze tylko głośny dzwonek, jakim motorniczy przeganiał z torów jakiegoś spalinotwórczego słoika z przejazdu i ... ufff. Wreszcie w domu. Kocie mruczące powitanie ostatecznie wygoniło Kornacką z jej słoikami, spalinami i głupimi myślami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz