sobota, 11 kwietnia 2015

Narcy

Narcyz uważał się za młodzieńca urodziwego. Tak urodziwego, że wzroku od siebie oderwać nie mógł. Wpatrywał się w swoje odbicie podziwiając klasyczną linię nosa i wysokie czoło. Wyższe niż zazwyczaj u innych młodzieńców, albowiem testosteronem aż kipiał, co łysiną się objawiać zaczęło. Dodawała mu ona tylko uroku, choć wydawać się by mogło, że już nic bardziej uroczego istnieć nie może. Podziwiał swą sylwetkę strzelistą, mocarne uda i łydki, godne dłuta Fidiasza. Nawet tyłek swój podziwiał, gdyż zgrabny on był od ćwiczeń cielesnych przeróżnych. Ale co tam zewnętrze! O wnętrzu swoim Narcyz mógł w nieskończoność. Bo to przecież on taki szlachetny, taki prawy, taki mądry, a niedoceniany i nieszanowany wystarczająco. Gdybyż mu kłód pod strzelistą postać nie rzucali nienawistni zazdrośnicy, to on by... ho ho! On przecież potencjał posiada, niezwyczajny, nie każdemu dany. Jemu dano, ale nie uprzedzono, że inni zazdroszcząc owego potencjału kłodami, kamieniami i cierniami rzucać będą, jak świeżymi bułeczkami. Patrząc tak z uwielbieniem w swe oblicze sczezł był całkiem i w kwiat się zamienił. Niepozorny, nietrwały i nieciekawy narcyz, jakich wiele w ogrodach pod płotami rośnie. Ale wciąż ambitnie kwiatem się zwący.

Nad sadzawką oprawną w modre rozmaryny
klęczałem, zapatrzony w moją twarz młodzieńczą
by się w niej doszukać przyczyny,
czemu mnie nie kochają i za co mnie męczą?

/M.Pawlikowska-Jasnorzewska/

 Płeć przypadkowa, wszelkie podobieństwo do postaci rzeczywistych, tudzież zdarzeń również przypadkowe. Nie ponoszę żadnej odpowiedzialności w odnajdywaniu siebie przez kogokolwiek w opisanej wyżej postaci. Żadne ze mnie nożyce, a i stołu pod ręką nie mam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz