Wzruszyłam się, mocno. Zostałam obdarowana bowiem kwiatami przez Senegalczyka, z którym jakiś czas współpracowałam. Został przeniesiony służbowo w inne miejsce, nawet nie zdążył się osobiście pożegnać. Toteż pożegnał się post factum. Znajomego, który tu pozostał poprosił o kupienie bukietu róż (jak nie lubię róż, tak te pokochałam od pierwszego spojrzenia) i słodyczy na osłodę. Z dedykacją właśnie dla mnie. Senegalczyk co prawda oznaki sympatii wykazywał, głównie klepiąc mnie po ramieniu przy okazji spotkań osobistych, z tekstem: God bless you. W jego ustach to brzmiało, z ust innych pewnie bym nie przyjęła do wiadomości. Żeby było jasne, nasza wzajemna sympatia była sympatią człowieka do człowieka, porozumieniem dusz. Nie została zaburzona żadnymi męsko-damskimi fidrygałkami. Trwała sobie ta sympatia do jego wyjazdu i, jak się okazało, trwa nadal. Poprosiłam znajomego o przekazanie, że jeśli ów Senegalczyk kiedykolwiek wróci do Polski, oprowadzanie po ciekawych miejscach krajowych ma u mnie gratis. I jak niewierząca jestem, jego God niech go też bless w każdym momencie. Opowiadałam koledze pracowemu tę historię, albowiem byłam mocno poruszona. Niecodziennie się wszak zdarza, żeby ktoś, z kim współpracujemy o nas w taki sposób pamiętał. Kolega pracowy raczył był wyrazić zdziwienie, że pałam do Senegalczyka. Nie z powodu jego odmienności kulturowej, skądże. Z powodu chęci mojej, wyrażanej od czasu jakiegoś, zadzierzgnięcia więzów małżeńskich z Czechem. Bardzo bowiem chciałabym w Czechach zamieszkać. Z prostego powodu: tradycje silne husyckie tam przetrwały i nikt krzyży na ścianach publicznych nie wiesza. Jeśli ktoś religię jakąś wyznaje, to raczej w zaciszu, jak być powinno. Ponieważ tak widzę Czechy, niezbędnym stało się zadzierzgnięcie z Czechem właśnie. Poza tym, jak wspomniałam, sympatia do Senegalczyka nie miała nic wspólnego z zadzierzgiwaniem. Rozpuściłam wici w sprawie Czecha gdzie tylko mogłam. Zastanawiam się nawet nad umieszczeniem na jakimś, czeskim rzecz jasna, portalu randkowym ogłoszenia. Np: Poznam Czecha w celu wyłącznie matrymonialnym. Oferuję opiekę 23 godziny na dobę (godzinę muszę mieć na ochłonięcie), gotować będę, prać również. Gotowa jestem nawet wózek inwalidzki pchać, byle z czeskim pasażerem. Oczekuję w zamian przyjęcia pod czeski dach, utrzymywania do czasu usamodzielnienia się, czyli do poznania języka wystarczająco do podjęcia jakiejś pracy. Językowo mi łatwo było zawsze, długo to nie potrwa. A i czeski to nie chiński. Koledzy pracowi sugerowali, żeby ów Czech nie miał dzieci, bo mogą po jego zejściu o spadek w postaci czeskiego dachu się upomnieć, ale po namyśle stwierdzam, że dzieci nie będą przeszkodą. Jak już będę pracować, to sobie sama coś wynajdę do zamieszkania, a dzieciom Czecha, co czeskie oddam. Jako że żadnych portali czeskich nie znam, pozostaje mi nucić słowami Kaczmarka: Czech żeby jaki, wcale nie piękny, bandyta, oszust, pijak, złodziej, wszystko jedno jaki zły, by się skończyły dziewczęce męki niechby katował, niechby i bił, niechby ją porwał całą zemdlałą, niechby przycisnął do czeskich ust...
To je velmi zajímavá informace!
OdpowiedzUsuńKohout Domů
)))
OdpowiedzUsuń