środa, 7 czerwca 2017

Jaczenie

Długo czekała Kornacka na taki dzień, jak dzisiejszy. Bardzo długo. Chyba było warto, bo napiekliła się dzisiaj do wypęku. Zaczęło się już od rana. Siedzimy w pracy we trzy: koleżanka A., koleżanka Gwiazda i ja. Każda inna, każda inaczej reaguje na stres. A każdą z nas dziś dopadł. Gwiazda od bladego świtu wisiała na telefonie. A że rozmawiając ćwierka, tryska i grucha, było to uciążliwe nad wyraz. Zrobiłam transparencik z tekstem "strefa wolna od prywatnych rozmów telefonicznych" i zagroziłam, że powieszę na drzwiach od zewnątrz. Pomogło ledwie na pół dnia. Koleżankę A też coś dopadło, a jak ją dopada robi się nadruchliwa i gadatliwa. Głośno gadatliwa. Miałam do napisania kilka ważnych pism, taki rzut na taśmę przed urlopem, a skupienie się w takich warunkach nadmiernej ruchliwości moich współpokojowiczek było niezmiernie trudne. Kornacka powarkiwała pod nosem, ale trzymałam ją na wodzy. Niestety, nie mogłam sobie wypuścić pary na spacerach w krzaki, bo mój ulubiony kolega pracowy zachorował. Samej w krzaki nijak mi się nie chciało. Na domiar złego trafił się na którymś papierosie kolega lubiący przekraczać moje granice. Znaczy stoi bardzo blisko mnie, a czasem nawet chcąc podkreślić wagę słów przez siebie wypowiadanych, dotyka mojego rękawa. Dzisiaj przekraczał i dotykał. Kornacka była już bliska wybuchu. No i poszło. Trafił się pan, który jakiś czas temu odszedł na emeryturę, chyba niekoniecznie z własnej woli. Rozpoczął monolog mniej więcej takiej treści: JA zrobiłem, JA wymyśliłem, JA zrealizowałem, JA zasłużyłem... Leciało to jego JA we wszystkich możliwych kierunkach. Mało się nie zadławił. Byłam tak zniesmaczona, że nie odezwałam się ani jednym słowem, nie wspominając o współczującym, którego zapewne oczekiwał. Kiedy wróciłam do pokoju, powietrze dawało się kroić tępym nożem. Co się wydarzyło, nie wiem. Nie pytałam, bo i po co. Niemniej chcąc rozładować spytałam grzecznie, kto zamknął okno. A spojrzała na mnie i już chciała zapewne mnie objechać, że jak mi duszno, to powinnam się przewietrzyć, ale zauważyła mój wzrok i zamilkła. No to poleciałam tekstem łagodzącym: pewnie ty A., co? A mówiłam, ubieraj się cieplej. Wtedy wybuchła Gwiazda: no tak, do A. to ty tak łagodnie, a jak ja zamykam okno, to nie jesteś taka miła! No tu Kornacka miała prawo wybuchnąć, co też uczyniła. Gruczoły jadowe się uaktywniły, przeleciałam się po upodobaniach do stęchłego, kołtuńskiego powietrza. Tudzież po bluzeczkach bez rękawów i z dekoltami po kokardki. Gwiazda się obraziła, A. chichotała schowana za swoim monitorem. Postanowiłam wyłączyć odbiór fonii i zająć się swoją pracą. Nie dało się, no nie dało. Gwiazda wyciągnęła jakąś błahą sprawę i poinformowała z właściwym sobie patosem, ze uczula nas na coś tam. Warknęłam tylko, że czuję się uczulona. I tak połowa dnia minęła na powarkiwaniach Kornackiej, słusznych lub mniej, ale dosadnych. Otworzyłam okno, włączyłam wiatrak i tylko czekałam, aż któraś z koleżanek coś powie. Chyba się bały, cisza bowiem panowała prawie całkowita, przerywana tylko telefonami. Prywatnymi w większości! Gruchaniem, tryskaniem, świergotem. Na zmianę z płaczliwym zawodzeniem. W zależności od rozmówcy. Kornacka komentowała co ciekawsze twory słowne pod nosem. 
Koniec dnia przywitałam z ulgą, zdążyłam bowiem wszystko, co trzeba napisać i wysłać. Mimo kłód rzucanych pod nogi. W  autobusie było miejsce siedzące, usiadłam i odpłynęłam próbując myśleć o przyjemnościach mnie czekających już od jutra. Prawie pod domem trafiłam jednakże na scenkę, która mnie znów zagotowała. Po drugiej stronie ulicy, czekając na przejście, stała matka z dwojgiem dość dużych dzieci i jednym małym, w wózku. Wszyscy o podobnej figurze, mocno otyli. Nie zarejestrowałabym faktu, gdyby nie jakaś para stojąca obok mnie. Państwo raczyli komentować tuszę rodziny po przeciwnej w mało wybrednych słowach. Ruszyło mnie i warknęłam, że schudnąć się pewnie da, zmądrzeć na pewno nie. I poleciałam sobie myślowo po ostatnich, podobnych wydarzeniach. Kilka dni temu mój sąsiad równie niewybrednie komentował jedzenie loda na ulicy przez jakąś puszystą dziewczynę. Że niby, jak się żre, to się tak wygląda. Zaczęłam wtedy grzeczną dyskusję, czy jakby loda jadła szczupła i zgrabna dziewczyna, to by patrzył z przyjemnością? Odpowiedź była poniżej poziomu depresji holenderskiej. Że jakby nie żarła, to by nie była gruba i wtedy można byłoby patrzeć z przyjemnością. Przypomniałam sobie jeszcze kilka takich kwiatków i doszłam do wniosku, że nie pomoże mi nawet emigracja do Czech. Nic mi nie pomoże. Nie jestem w stanie najwyraźniej zaakceptować ludzkiej głupoty, egoizmu i egocentryzmu. Tudzież narcyzmu i paru innych wad powszechnych. Jestem przypadkiem straconym, genetycznie wadliwym, nieprzystosowanym do życia w normalnym społeczeństwie. Nie nadaję się i koniec.

4 komentarze:

  1. Wlasciwie masz racje R. ,ale do robienia czapeczek np.to sie jeszcze nadajesz :)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jestem przypadkiem straconym, genetycznie wadliwym, nieprzystosowanym do życia w normalnym społeczeństwie. Nie nadaję się i koniec."

    Wiedziałem! Wiedziałem, ze mimo różnic światopoglądowych (bo są takowe, czym jednak nie chwaliłem się przesadnie często) coś nas jednak łączy :)

    Z wielkim poważaniem (i lekkim niedowierzaniem)
    Gallus Domus

    OdpowiedzUsuń
  3. hehehe Somsiad zza wisły

    OdpowiedzUsuń
  4. No proszę, jakie piękne podsumowanie mojego nieprzystosowania! ))))

    OdpowiedzUsuń