wtorek, 4 lipca 2017

Obrazki z nadmorza

Nadmorze udało się nam nad wyraz. Pogoda, jak marzenie - nie dokuczał upał, można było poleżeć na plaży. Aktywnie poleżeć. Odżywialiśmy się wzorowo, jak staruszkowie odżywiać się powinni. Ryby wędzone i smażone, warzywa i owoce. Szczególnie owoce. Leon upodobał sobie truskawki, ja jabłka. Wyjątkowo przypadła mi do gustu ich płynna postać w postaci cydru, co świetnie wpływało na zyski polskiego sadownictwa i mój nastrój. Jedynym cieniem na lazurze nieba i morza były dzieciątka, niestety. Jechaliśmy z przeświadczeniem, że poza sezonem dzieciątek nie będzie. Wszak powinny być w szkołach, internatach, domach dla trudnej młodzieży. Tymczasem wylegało to grupowo na plażę, przechadzało się chaotycznie po miejscach publicznych i zakłócało spokój. Poza dzieciątkami dominującą grupą wiekową była nasza grupa wiekowa - znaczy stan przedemerytalny i emerytalny. Miejscami mocno emerytalny. No i oczywiście Niemcy, też emerytalni głównie, a jakże. Między dzieciątkami, emerytami rodzimymi i niemieckimi snuły się tłumy kobiet w ciąży. W różnym stadium. Od piętnastominutowej do zaawansowanej. Dużo ich było, bardzo dużo. Siadaliśmy sobie często na jakiejś ławce w celach obserwacyjnych. Szkoda, że nie przyszło mi do głowy podejście statystyczne i nie policzyłam ile ciężarnych przypada na nieciężarne. No trudno, może następnym razem. 

Obrazek pierwszy
Pan naprawiał, czy uzupełniał bankomat. Ciekawością gnana chciałam się przyjrzeć, ale pan mógł uznać, że planuję ograbić. Spytałam zatem, czy mogę popatrzeć, bo ciekawa jestem skąd się biorą pieniądze. Pan okazał się dowcipny, bo odpowiedział: z pracy, proszę pani, z pracy. 

Obrazek drugi
Do domku obok wprowadziły się cztery sztuki żeńskie i jedna męska. Trzy żeńskie w wieku emerytalnym, jedna żeńska w emerytalnym zaawansowanym. Tej ostatniej nie zamykały się usta. Nadawała i nadawała. Zresztą nadawały wszystkie sztuki, nawet męska. Okazało się, że są z okolic bliskich wielbicielki broszek i logistycznie przyjazd autokarów na ważne spotkanie w Kołobrzegu organizują. Zaproponowałam Leonowi włączenie muzyki satanistycznej, żeby im ułatwić decyzję o zmianie miejsca zakwaterowania. Nie było to potrzebne, bo zmyli się dość szybko do ośrodka o wyższym standardzie, jak się okazało. A szkoda, bo już widziałam oczyma wyobraźni, jak pakują się w pośpiechu i przechodząc obok spluwają ze wstrętem.

Obrazek trzeci
Siedliśmy na ławeczce w bocznej uliczce popatrzeć na ludzi i odpocząć po przejściu 500 metrów. Nie mogliśmy dopuścić do zadyszki, bo nie po to przyjechaliśmy, żeby się zadyszać. Podszedł młody człowiek (na moje oko młody) z butelką jakiejś wódki w ręku i spytał, czy może się przysiąść. Jasne, że może, a co tam. Opowiedział nam od razu, co go boli. Urodziny miał tego dnia, czterdzieste. Kobieta go rzuciła. Ma dwoje dzieci. Przyjazny dość był, choć uwalony już nieco. Od tego spotkania nazywaliśmy uliczkę Aleją Czterdziestolatka. Gdyby nadmorze chciało zmieniać nazwy ulic, to my już mamy propozycję, no.

Obrazek czwarty
Znowu ławeczka, tym razem przed werandą z ciekawym sprzętem na niej. Wyjątkowo lubiane przeze mnie miejsce. Blisko do knajpki z dobrym smażonym dorszem i rewelacyjną surówką z kapusty. Równie blisko do gofrowni z lodami o smaku mango. No idealne miejsce. Przed nami pojawiło się dzieciątko w jakimś samochodziku zdalnie sterowanym. Zdalnie sterował tatuś, dumny tatuś. Lansował się samochodzikiem dziecka i ubiorem. Cały był na biało, od koszulki po klapki. Pewnie to była markowa biel, ale nie zwróciłam uwagi. Tatuś z dumą sterował dzieciątkiem, obnosząc z dumą zarówno joystick, jak i ubranko. Nadmuchany, nadęty i napompowany. I tak w tę i z powrotem, w tę i z powrotem. 

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz