piątek, 14 lipca 2017

Tartak wyrazów

Nadmorze i inne atrakcje tak zajęły mi myśli, że zaległam z wydarzeniami poprzedzającymi. A wydarzało się, jak diabli. Tuż bowiem przed nadmorzem uczestniczyłam w zlocie o brzemiennej w treść nazwie - Pęknięty Pęcherz. Hasłem zlotu było rockabilly, mile widziane były ubrania z epoki. Niestety, gabaryty mi zaprotestowały odzieżowo. Postanowiłam zlecieć się normalnie, bez robienia z siebie pin-up girl. Był to mój pierwszy zlot motocyklowy, z ciekawością więc się przyglądałam wydarzeniom i ludziom. Wydarzenia, jak wydarzenia - nocne Polaków rozmowy, dzienne może mniej intensywne, ale równie interesujące. Za to ludzie! Przekrój wiekowy ho ho! Od dzieciątek do staruszków - znaczy mniej więcej moja grupa wiekowa. Jednym wiek utrudniał kontakty międzyludzkie, innym nie. Kilka postaci spodobało mi się szczególnie. Z różnych powodów. 
Mała dziewczynka, córka właściciela czy zarządzającego ośrodkiem. Czterolatka mająca na co dzień te wszystkie pawie, kucyki, psy obecne w ośrodku. Chodząca swobodnie po terenie, bez opieki dorosłych. Normalna, kontaktowa. Rozmawiająca z każdym bez oporów. Pomyślałam, że świetne ma dzieciństwo. Bez ogrodzonych placów zabaw, bez strachu przed ludźmi. Dobrze mi się robiło w człowieku na jej widok. 


Młody człowiek wystylizowany na wczesnego Nicholsona. Zdaje się, że miał być diaboliczny z założenia. Sposób, w jaki się przytulał kontrastował z jego pozą ewidentnie. Przytulał się normalnie, z potrzeby. Pozował na cynika i drania. Próbował szokować zachowaniem, tekstami. Pomyślałam, że często jest to wołanie o zainteresowanie, o ciepło. Nie protestowałam więc przeciwko przytulaniu. Matczynemu przytulaniu. Mam nadzieję, że będą kiedyś z niego ludzie. Mimo wszystko.
Człowiek z blizną. Tak go sobie nazwałam, choć widocznych blizn nie posiadał. Wewnętrznie na pewno. Mroczny bardzo, wyalienowany, choć pozornie kontaktowy. Hermetyczny. 
Właściciel/administrator ośrodka. Siedział z nami do późnej czwartkowej nocy. Przyjemność mi sprawiało słuchanie jego głosu. Przyznaję, że mniej zwracałam uwagę na treść, bardziej na timbre jego głosu. Plastycznie mówił, cokolwiek mówił. Cały na wierzchu taki, normalny. Wracał do siebie nocą krokiem marynarza, ale następnego dnia od piątej rano już działał. 
Kobiet było znacznie mniej, były też raczej tłem, niż sednem. Jedne z tym pogodzone, zachowywały się normalnie. Inne próbowały skierować wszechobecny testosteron w swoją stronę. Różnie próbowały. Strojem, zachowaniem. Z różnym skutkiem. Największą przyjemność sprawiło mi patrzenie na dziewczynę z Vespą. Była prawdziwa, naturalna. Uśmiechnięta ze środka. Niczego nie grała i nie udawała. Nie gwiazdorzyła. Nie próbowała w żaden sposób zwrócić na siebie uwagi. Była sobie sobą. Uśmiechało mi się w człowieku na jej widok.
Postaci ciekawych było wiele,  nie zdążyłam się wszystkim przyjrzeć. Wyjeżdżaliśmy w sobotę rano, żeby dotrzeć na koncert w Świeciu. Po byciu z tłumem, po koniecznych w pewnym sensie interakcjach, świadomość bycia w tłumie bez potrzeby bratania się była dla mnie kojąca. A sam koncert okazał się przyjemnością nad wyraz przyjemną. Rozczarował mnie nieco Wierzcholski z Nocnej Zmiany Bluesa, ale trudno. Wynagrodzona się poczułam obficie koncertem Latvian Blues Band. Wyjątkowo utalentowani młodzi ludzie, wyjątkowo. A Sari Schorr przyprawiła mnie o dreszcze niespokojne. Niesamowity ładunek emocji, pozytywnych emocji. Śmiało mi się wszystko w człowieku i dalej się śmieje na samo wspomnienie.




 
Powyżej perełka z okolic Częstochowy. Nie mogłam sobie odmówić. Taki tartak wyrazów to piękna rzecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz