niedziela, 9 lipca 2017

Rekonesans

Wybraliśmy się z Leonem na rekonesans. Chęciny wyglądały zachęcająco ze względu na położenie, tośmy sobie pojechali. Leon w sobotę miał urodziny, miało być czule i słodko. Pech mnie, psiakrew, prześladował od samego początku. Po pierwsze kłopot z przesyłką prezentu urodzinowego. Miły głos dziewczęcy z Niemiec zapewniał mnie, że dojdzie na czas. Nie doszło. W piątek przed wyjazdem na szybko więc kombinowałam jakiś prezent zastępczy. Wymyśliłam książkę Patti Smith, sprawdziłam w internecie, gdzie mają i pojechałam się domagać. Pani sprzedająca okazała się bardzo sympatyczna, przeszukała półki i książkę znalazła. Przy okazji ucięłyśmy sobie pogawędkę na temat ceny biletów w Dolinie Charlotty, gdzie Patti Smith zaśpiewa i o Jazz Summer Festival na Starówce. Miło było się przekonać, że młodzież słucha dobrej muzyki. Prezent zapakowałam i wymyśliłam, że zrobię Leonowi w sobotę extra śniadanie. Śniadanie drwala mianowicie, a w bułę miałam wbić urodzinową świeczkę, żeby było znacząco. Zapakowałam jajka tak, żeby się nie stłukły, zapakowałam bekon i ser. Bułę już pokrojoną też zapakowałam. I co? Obsługa kuchenki, jaką dysponowaliśmy w wynajętym domku okazała się dla mnie zbyt trudna. Przypaliłam bułę, jajko się rozlało, a bekon okazał się wiórowaty. Ze świeczką dałam sobie już spokój, tym bardziej, że Leon w trakcie mojego miotania się w kuchni spytał grzecznie, czy aby coś się nie przypaliło. Jasne, że się przypaliło! Ale udawałam, że to tak celowo. Z wrażenia nie posoliłam, zapomniałam o keczupie. No dramat. Tymczasem Leon to śniadanie zjadł z podziwu godnym spokojem. Jakiś inny chłop piznąłby tym talerzem za okno, a mnie w ucho. A Leon zjadł. Złego słowa nie powiedział. Jakiś nietypowy ten Leon, no. 
Zamek Henrysia Sandomierskiego
Co prawda przy innych przedsięwzięciach odmówił udziału. Nie chciał pójść na chęciński rynek posłuchać zespołów ludowych. No nie chciał i już. A mogło być tak pięknie! Dostalibyśmy po baloniku z napisem TVP 3 i byłoby się czym chwalić znajomym, a tak klops. Po blamażu ze śniadaniem nie miałam już śmiałości naciskać. Tym bardziej, że dzień był męczący. Objechaliśmy okolice w poszukiwaniu krajobrazu do popatrzenia. Wylądowaliśmy aż w Sandomierzu - swoją drogą fajne miejsce. 

Perełka z Pacanowa
Byliśmy też w Pacanowie, co okazało się dla mnie ogromnym rozczarowaniem z jednej strony. Nie widziałam bowiem ani jednego Koziołka Matołka. O tym wiklinowym przed Europejskim Centrum Bajek szkoda mówić, popierdółka jakaś, a nie Matołek. Stała tam jedynie jakaś kosmopolityczna Królewna Śnieżka z jednym krasnoludkiem. Trafiłam za to na perełkę zupełnie innego rodzaju. Natychmiast oczywiście uwieczniłam. I postanowiłam takie perełki uwieczniać, gdzie się da. One są tego warte, co widać na obrazku. Memento mori, jak diabli.
 
Jeździliśmy i jeździliśmy, a tymczasem okazało się, że najpiękniejsze krajobrazy mieliśmy prawie pod nosem, w bliskiej okolicy Kielc. Ale musieliśmy zrobić około 300 km, żeby się o tym przekonać. Leon odwiózł mnie na dworzec we Włoszczowej (sic!), a po drodze zażyczyłam sobie lodów. Nie mogłam sobie odmówić, bo w życiu nie jadłam lodów w kolorowym rożku, a takie właśnie włoszczowska cukiernia oferowała. No to sobie zjadłam, w pomarańczowym rożku. Czuję się, w pewnym sensie, lodowo usatysfakcjonowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz