Wybraliśmy się z Leonem na rekonesans. Chęciny wyglądały zachęcająco ze względu na położenie, tośmy sobie pojechali. Leon w sobotę miał urodziny, miało być czule i słodko. Pech mnie, psiakrew, prześladował od samego początku. Po pierwsze kłopot z przesyłką prezentu urodzinowego. Miły głos dziewczęcy z Niemiec zapewniał mnie, że dojdzie na czas. Nie doszło. W piątek przed wyjazdem na szybko więc kombinowałam jakiś prezent zastępczy. Wymyśliłam książkę Patti Smith, sprawdziłam w internecie, gdzie mają i pojechałam się domagać. Pani sprzedająca okazała się bardzo sympatyczna, przeszukała półki i książkę znalazła. Przy okazji ucięłyśmy sobie pogawędkę na temat ceny biletów w Dolinie Charlotty, gdzie Patti Smith zaśpiewa i o Jazz Summer Festival na Starówce. Miło było się przekonać, że młodzież słucha dobrej muzyki. Prezent zapakowałam i wymyśliłam, że zrobię Leonowi w sobotę extra śniadanie. Śniadanie drwala mianowicie, a w bułę miałam wbić urodzinową świeczkę, żeby było znacząco. Zapakowałam jajka tak, żeby się nie stłukły, zapakowałam bekon i ser. Bułę już pokrojoną też zapakowałam. I co? Obsługa kuchenki, jaką dysponowaliśmy w wynajętym domku okazała się dla mnie zbyt trudna. Przypaliłam bułę, jajko się rozlało, a bekon okazał się wiórowaty. Ze świeczką dałam sobie już spokój, tym bardziej, że Leon w trakcie mojego miotania się w kuchni spytał grzecznie, czy aby coś się nie przypaliło. Jasne, że się przypaliło! Ale udawałam, że to tak celowo. Z wrażenia nie posoliłam, zapomniałam o keczupie. No dramat. Tymczasem Leon to śniadanie zjadł z podziwu godnym spokojem. Jakiś inny chłop piznąłby tym talerzem za okno, a mnie w ucho. A Leon zjadł. Złego słowa nie powiedział. Jakiś nietypowy ten Leon, no.
Zamek Henrysia Sandomierskiego |
Co prawda przy innych przedsięwzięciach odmówił udziału. Nie chciał pójść na chęciński rynek posłuchać zespołów ludowych. No nie chciał i już. A mogło być tak pięknie! Dostalibyśmy po baloniku z napisem TVP 3 i byłoby się czym chwalić znajomym, a tak klops. Po blamażu ze śniadaniem nie miałam już śmiałości naciskać. Tym bardziej, że dzień był męczący. Objechaliśmy okolice w poszukiwaniu krajobrazu do popatrzenia. Wylądowaliśmy aż w Sandomierzu - swoją drogą fajne miejsce.
Perełka z Pacanowa |
Byliśmy też w Pacanowie, co okazało się dla mnie ogromnym rozczarowaniem z jednej strony. Nie widziałam bowiem ani jednego Koziołka Matołka. O tym wiklinowym przed Europejskim Centrum Bajek szkoda mówić, popierdółka jakaś, a nie Matołek. Stała tam jedynie jakaś kosmopolityczna Królewna Śnieżka z jednym krasnoludkiem. Trafiłam za to na perełkę zupełnie innego rodzaju. Natychmiast oczywiście uwieczniłam. I postanowiłam takie perełki uwieczniać, gdzie się da. One są tego warte, co widać na obrazku. Memento mori, jak diabli.
Jeździliśmy i jeździliśmy, a tymczasem okazało się, że najpiękniejsze krajobrazy mieliśmy prawie pod nosem, w bliskiej okolicy Kielc. Ale musieliśmy zrobić około 300 km, żeby się o tym przekonać. Leon odwiózł mnie na dworzec we Włoszczowej (sic!), a po drodze zażyczyłam sobie lodów. Nie mogłam sobie odmówić, bo w życiu nie jadłam lodów w kolorowym rożku, a takie właśnie włoszczowska cukiernia oferowała. No to sobie zjadłam, w pomarańczowym rożku. Czuję się, w pewnym sensie, lodowo usatysfakcjonowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz