Szkolny piknik był obowiązkowy. Cel szczytny: zebranie pieniędzy dla jednej z uczennic potrzebującej przeszczepu komórek macierzystych. Najpierw przedstawienie (moje wnuki robiły z powodzeniem za krwiożercze wilki), potem kiermasz. Nasza klasa robiła bransoletki z kolorowych gumowych kółek, inna sprzedawała ciasta pieczone przez rodziców, jeszcze inna oferowała malowanie twarzy. Jedna z dziewczynek roznosiła w koszu cukierki zachęcając do częstowania się i wrzucania datków do świnki-skarbonki. Rodzice zapewniali różne rozrywki. Jeden z ojców przywiózł szybowiec, w którym dzieciaki mogły posiedzieć i z cierpliwością ogromną tłumaczył im zasady sterowania. Inni organizowali tory przeszkód, konkursy piłkarskie, ping-ponga, co kto w duszy czuł. Na scenie kilkoro dzieci prezentowało umiejętności taneczne. Aż usiadłam, żeby się przyjrzeć. Większość tańczyła, jak dzieci. Zwyczajnie. Moją uwagę przykuła jedna z dziewczynek - jej ruchy nie były ruchami dziecka. Ruszała się, jak marzenie pedofila. Skąd u ośmiolatki takie umiejętności? Taki pomysł? Taka świadomość? Świadomie i śmiało wyginała ciało. Aż mnie szarpnęło. Zakończeniem był wspólny występ dzieci uczących się tańca na zajęciach pozalekcyjnych. Tańczyły z wizgiem. Przysłuchiwałam się komentarzom matek stojących za mną. Doceniały wysiłek dzieci oczywiście, ale komentowały raczej ruchy pana prowadzącego taniec. Było co komentować, oj było...
Nie wiem, ile zebrano pieniędzy, ale spodobała mi się taka akcja. Dzieciaki były zaangażowane, rodzice też. Smutne tylko, że taka akcja w ogóle musiała się odbyć. Że ktokolwiek musi zbierać pieniądze na ratowanie własnego życia.
Kolejny piknik odbywał się w parku i nie był obowiązkowy, ale nie sposób było tym małym harpiom odmówić. Zaciągnęłam ich do stoiska zawodów ginących. Pan stolarz uczył, jak rżnąć, szlifować, ozdabiać kawałki drewna. Jego kwalifikacje były widoczne od pierwszego kopa - brakowało mu palca wskazującego lewej ręki. Maja i Janek sami piłowali swoje kawałki drewna, sami szlifowali. Okazało się to dla nich wyjątkowo interesujące, bardziej niż cokolwiek innego. Potem próbowali swoich sił w karate, w judo, w boksie. Nauczyli się przyrządzać dietetyczny dip do warzyw i posłuchali, jak dbać o zęby. Ten piknik parkowy organizowany był przez urząd dzielnicy i muszę przyznać, że z głową. Żadne tam jarmarczne popisy. Sensowne zajęcia dla dzieci, pokazy różnych umiejętności, aktywności. Moje harpiątka były bardzo aktywne. Wszystkiego chcieli dotknąć, zobaczyć, spróbować. Wykończyli mnie. Po powrocie do domu zamiast zabrać się do planowanej pracy zwyczajnie padłam. Z radością ze spędzonego z nimi dnia padłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz