Niedawno kupiłam nowy odkurzacz. Stary był wielką kobyłą, nie byłam w stanie już go udźwignąć, a i siła ssania z wiekiem mu się zmniejszyła. Toteż nabyłam śliczny, mały, ciągnący, jak husky w zaprzęgu. Na zgrabnym korpusiku ma rączkę i dwa przyciski: jeden do włączania i wyłączania, drugi do wciągania przewodu z wtyczką. Żeby sobie ułatwić i nie schylać się za każdym razem, by sprawdzić, który przycisk do czego służy, na tym do włączania zostawiłam wiszącą metkę, albo co. No, wiszące coś. Zapamiętałam, że włączam to z metką. Kilka dni temu, ku mojemu zdumieniu, okazało się, że nacisnąwszy nogą to coś z metką wciągnęłam spory kawałek przewodu. Ki diabeł? Przecież z metką było do włączania? Doszłam do wniosku, że źle zapamiętałam, w końcu miałam prawo. Zapamiętałam więc odwrotnie, tzn. włączanie bez wiszącego cosia. Odkurzałam dzisiaj i... wiszące coś okazało się być znowu do włączania. Zadumałam się wzięłam byłam. Czy ja już mam sklerozę jakąś, czy odwrotnie zapamiętuję, czy już sama nie wiem co? Nawtykałam sobie w myślach za braki w pamięci. Pod koniec odkurzania coś mnie tknęło i przyjrzałam się bliżej owej metce. Okazało się, że ona sobie swobodnie po rączce odkurzacza lata. Rączka jest przez szerokość, żadnej blokady nie ma, to lata. Nie napiszę, co pomyślałam o producentach, a później o sobie.
Różnie się mówi o złośliwości przedmiotów martwych, że diabeł ogonem nakrył, że wessało, jak śliwkę w kompot i różne inne pewnie też. Ja widziałam, jak nocą mój odkurzacz złośliwie przerzuca wiszące coś z jednej strony rączki na drugą. Oczywiście zjadliwie przy tym chichocząc.