piątek, 18 grudnia 2015

Gorączka świąteczna

Ostatni posiadany termometr stłukłam ja albo moje koty, konieczne się stało zatem kupno nowego. Wynalazki mi niestraszne, w szpitalu pstrykali do mnie z dużej odległości maszynką do mierzenia i nic mi się nie stało... Uznałam, że poradzę sobie z elektroniką. Poszłam do apteki. Młody człowiek, drwalopodobny ale sympatyczny, z troską się nade mną pochylił: o, grypa panią dopadła? Diabli wiedzą, co mnie dopadło, potrzebny mi termometr - odrzekłam, zgodnie z prawdą zresztą. Podał mi lekarstwa zaordynowane i jakiś termometr, jak powiedział niedrogi i całkiem sensowny. Marzyłam tylko o znalezieniu się jak najszybciej w łóżku, więc pytań nie zadawałam.W domu szybko wskoczyłam w piżamę, obrałam kilka mandarynek i z ulgą zanurkowałam do łóżka. W głowie huczała mi cała orkiestra, bolały mnie nawet cebulki włosów. Czoło miałam ciepłe, o ile mogłam się zorientować, więc postanowiłam zmierzyć sobie temperaturę. Włożyłam termometr pod pachę, coś zapiszczało po chwili. Uznałam, że termometr, cwana bestia, daje znać, że już zmierzył. No to wyjęłam drania, sprawdziłam wyświetlacz: 36,6. Znaczy temperatury nie mam, mam tylko wrażenie. Zadowolona zajęłam się książką. To znaczy miałam się zająć, bo usnęłam prawie natychmiast. Po przebudzeniu czułam się wybitnie "temperaturowo", sięgnęłam po termometr. Jeżeli będę musiała jutro pójść do lekarza i ten spyta mnie, czy mam temperaturę, nie będę musiała się głupio tłumaczyć, że nie wiem, bo nie mierzyłam. Zmierzyłam. Zapiszczało. Wyjęłam. 36,6. No i dobrze. Po jakimś czasie zmierzyłam jeszcze raz. Kolejny wynik 36,6 mnie już zastanowił. Jakoś podejrzanie wyrównana ta temperatura. Sięgnęłam po ulotkę. Co prawda wygrzebałam ją z kosza na śmieci, bo zdążyłam już wyrzucić, ale na szczęście jeszcze dało się odczytać. Nie powiem, co o sobie pomyślałam przeczytawszy, albowiem obiecałam sobie złego słowa na siebie nie mówić, żeby nie zapeszać. Wyraźnie tam było napisane, że jak piszczy, to jeszcze około 2-3 minut trzymać! Potrzymałam. Wynik był zupełnie inny, niż 36,6. Doszłam do wniosku, że termometr piszczy bez sensu i jest to wyjątkowo mylące dla użytkownika. Jak piszczy, to chyba ma już dość? Przynajmniej tak być powinno, moim skromnym, zagrypionym zdaniem. Zdążyłam pomyśleć jeszcze, że zupełnie niespodziewanie dopadła mnie jakaś gorączka świąteczna i tym razem ominą mnie zakupy, szykowanie potraw i inne atrakcje. Zasnęłam natychmiast. I nawet nic nie zapiszczało ostrzegawczo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz