Weekend okazał się być nad wyraz kreatywny. W sobotę zrobiłam mydlane aniołki dla koleżanek, z białym piżmem i kwiatem jaśminu. Jednego aniołka zostawiłam sobie i włożyłam do szafy, między pościel. Pachnie cudnie.
Niedziela należała do wnuków. Zaczęliśmy od malowania koszulek, które dostarczył elf - pomocnik Mikołaja, za pośrednictwem babci. Maja dostała koszulkę z motywem z Krainy Lodu, a Janek z Minionkami. Ubrani w specjalne fartuszki malowali swoje koszulki na stole przykrytym ochronną folią. Koszulki zostały pomalowane i wysuszone.
Przyszła kolej na pierniczki. Pierniczki przygotowała mama Janka, my ozdabialiśmy. Do dyspozycji mieliśmy lukier, cukrowe gwiazdki, kulki złote i srebrne, różnokolorową posypkę i pisaki cukrowe. Co nam wyszło, można zobaczyć. Podczas ozdabiania pierniczków dzieciaki podjadały wszystko, co się dostało w lepkie od lukru paluszki. Zrobiłam im przy tym łasowaniu zdjęcie i zapowiedziałam, że upublicznię, jak już będą dorośli. Oto, co powiedziały moje wnuki:
- Pokażesz nam, jak będzxiemy dorośli? - spytała Majka.
- Tak - odpowiedziałam.
- A jak nie będziesz już żyła, to kto nam pokaże? - Jasiek był szczerze zaniepokojony.
- Może uda mi się do tego czau nie umrzeć - pocieszyłam bardziej chyba samą siebie, niż Janka.
- Przecież ty jesteś stara - stwierdziła Majka.
- Ale nie tak bardzo stara - Janek, jak prawdziwy gentleman próbował ratować sytuację.
- No nie, a ja nie jestem wcale stara - skonstatowała Majka.
- Ja też nie - dodał Janek.
Koniec dyskusji na temat starości. Ucieszyło mnie, że mówili o tym normalnie, jak o najzwyklejszej rzeczy pod słońcem. Mądre mam wnuki. Potem już tylko się bawiliśmy. Jak zwykle przywdziałam na rękę sowę, a ponieważ towarzystwo się nieco rozbrykało (co mama Janka dawała do zrozumienia pohukując na nas z kuchni) zarządziłam musztrę. Prawą ręką do lewego oka, lewą ręką za kolano itd. Kilka minut ledwie dali radę, znów poniosła ich energia i fantazja. Zaczynało się robić groźnie, burza z kuchni nadciągała, trzeba było ratować sytuację. Założyłam kapelusz czarownicy i zamieniłam dzieciaki w kamień. Niestety, zabawa im się spodobała. Biegali po mieszkaniu zamieniając się po kolei w kamień, a ja jako dobra wiedźma, musiałam na nich chuchać, żeby odczarować. Bawiliśmy się tak aż do obiadu, potem opowiadaliśmy sobie bajki. Opowiadając bajkę o smoku wawelskim przegrałam z kretesem. Zarówno Maja, jak i Janek opowiedzieli mrożące krew w żyłach przygody w krainie dinozaurów. Na pożegnanie wyściskaliśmy się po kokardki. Okrutnie ich kocham wyściskiwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz