Mój dzwonek do drzwi rzęzi przeraźliwie - kwalifikuje się do wymiany, ale wciąż to odkładam. Czasem go wręcz nie słyszę. Niestety, tym razem usłyszałam, a co gorsza otworzyłam drzwi. Przed drzwiami stały trzy młode bardzo osoby: dziewczyna i dwóch młodzieniaszków. Jeden z młodzieniaszków zaczął mnie pytać, czy mam na rachunku za energię G 12, czy G ileś tam. A skąd ja mam to niby wiedzieć? Poprosiłam młodzieńca, żeby się streszczał, bom chora i stanie w przeciągu mi nie służy. Wtedy do akcji weszło dziewczę: bo wie pani, on się dopiero uczy, ja pani wszystko szybko wytłumaczę. Powtórzyła mniej więcej to samo, po czym: to może wejdziemy do środka? A ja, ciężka, stara idiotka, powiedziałam: proszę! Co mi się stało, do dziś nie rozumiem. Przerwa w dostawie zdrowego rozsądku, spięcie na łączach? Matko jedyna! Weszli. Dziewczę rzekło (widząc jedynie przedpokój): jak tu ładnie... Jeden z młodzieniaszków podbił piłeczkę: fajny kolor! Drugi się nie odzywał. Weszli do kuchni. Poprosiłam, by usiedli, jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało, bo krzesła w kuchni mam dwa, z czego jedno zajęte było praniem przygotowanym do prasowania. Dziewczę zaprezentowało swoistą kindersztubę: a to niech pani siada, chora pani przecież. W moim domu mnie siadać kazała! Tasaczek w kieszeni zaczął mi pobrzękiwać, a mnie oszołomiło do tego stopnia, że usiadłam. Usiadłam sobie tak, żeby całą trójkę mieć na oku - jakby to miało cokolwiek pomóc. Panienka zdjęła płaszczyk (w piruecie to zrobiła, słowo daję!), rzuciła torebeczkę (prawie Chanel) na stół. Moje pranie szurnęła bezceremonialnie na parapet, a mnie zmroziło kompletnie. Myślałam tylko o jednym: coś ty sobie, kretynko jedna, myślała wpuszczając obcych, choćby i niewinnie wyglądających ludzi? Grzecznie poprosiłam, żeby panienka się streszczała. Popatrzyła na mój rachunek za energię i z satysfakcją wysapała: pani ma G 12, wiedziałam. Ja nie wiedziałam, więc coś mi mętnie tłumaczyła, że niby na rachunku za energię mam dwie firmy, że lepiej mieć jedną firmę, bo to taniej. Próbowałam robić wrażenie, że słucham jednocześnie się rozglądając za przedmiotem, którego mogłabym użyć w razie czego. Z litości dla siebie nie precyzowałam czego w razie. Panienka wciąż bredziła, coś pisząc na moim rachunku. Poprosiłam grzecznie, żeby mi dała kontakt do siebie, bo ja jestem chora i za siebie nie odpowiadam. Ona mi kontaktu nie da, bo niedługo kończy pracę. Teraz właśnie szkoli następców, znaczy tych dwóch młodzieniaszków. Aż mi się tych młodzieniaszków szkoda zrobiło, ale drugim okiem widziałam siebie z rozbitą głową, okradzioną i nie wiadomo, co jeszcze. Zgwałconą z pewnością nie, bo mając taką panienkę pod ręką nie rzucaliby się przecież na starą babę? Ale dzwonki alarmowe mi w głowie wyły, jak opętane. Toteż powiedziałam, że stara jestem, niedowidzę, niedosłyszę i póki się z dziećmi nie skontaktuję, to żadnej decyzji nie podejmę. Nie wiem, na ile byłam przekonująca. Panienka w każdym razie maznęła na moim rachunku nazwę strony internetowej i z żalem zaczęła wdziewać paletko. Mamrocząc przy tym, że to okazja przecież, że jakby co zawsze mogę się z umowy wycofać. Udawałam, że nie słyszę. Wyszli, ufff. Natychmiast w internecie sprawdziłam nabazgraną stronkę - nie znalazłam. Krew walecznych przodkiń we mnie zagrała i zadzwoniłam na policję. Podałam rysopis i swoje dane. Przyjechali w ciągu 5 minut! Dwóch ślicznych, młodziutkich umundurowanych chłopaczków. Ulga mnie się rozlała nawet po zapalonych oskrzelach. Powiedziałam, co się działo. Opisałam podejrzanych (ha!) z wielką dbałością o szczegóły i dodałam, że zapewne wciąż są w budynku, bo widziałam, jak pukają do kolejnego sąsiada. Panowie policjantowie stwierdzili, że ta trójka już była legitymowana, że rzeczywiście są z jakiejś firmy oferującej coś tam związanego z energetyką. Nic niezgodnego z prawem jednakże. Przeprosiłam zatem, bo fatygowałam ich niepotrzebnie. Nie dodałam, że w dużej mierze z powodu własnej głupoty. Odpowiedzieli mi, że bardzo dobrze, że jestem czujna i pogratulowali obywatelskiej postawy. Po ich wyjściu zadzwoniłam do córki chcąc zdać relację, bo w końcu we wzywaniu policji byłam dotąd dziewicą. To mogłoby być pierwsze przestępstwo, z jakim miałam do czynienia. Córka w krótkich, żołnierskich słowach podsumowała moją inteligencję. Przejechała się też po moim zdrowym rozsądku, nie wspominając o innych, pomniejszych cechach charakteru. Nie miałam wyjścia, musiałam się pokajać. Takiego bowiem idiotyzmu nie odstawiłam dawno. A może nawet nigdy. Nawet wykazanie postawy obywatelskiej mnie nie tłumaczy. Nic mnie nie tłumaczy. A w drzwiach zięć mi założy łańcuch.
Update:
Podobny idiotyzm odstawiłam wiele lat temu, nastoletnim dzieckiem będąc. Mieszkałam wtedy z mamą. Mamy nie było w domu, do drzwi zadzwonił jakiś facet. Otworzyłam, spytał, czy tu mieszkają państwo Jabłońscy (zapamiętam to nazwisko do końca życia). Nie mieszkają, my tu mieszkamy. Facet rzekł, że szkoda, bo jakiś ważny mecz jest w telewizji i on chciał obejrzeć, a do domu nie zdąży. No to ja go zaprosiłam! Bronił się nawet, ale go przekonałam. Włączyłam mu telewizor i nawet herbatę zrobiłam. Mina mojej mamy, kiedy wróciła z pracy i zobaczyła siedzącego przed telewizorem obcego faceta była bezcenna. Miałam kupę szczęścia, że okazał się być przyzwoitym człowiekiem, nawet się mamie przedstawił. Chyba nawet potem przez jakiś czas się z mamą spotykał. Pewnie przestał, bo idiotyzm dziecka źle świadczy o matce.
Reasumując: robienie piramidalnych głupot co jakiś czas mam chyba we krwi.