Jakiś czas temu odwiedzałam znajomych, z duszą na ramieniu odwiedzałam. Dusza na ramieniu siedziała z dwóch powodów: po pierwsze miały się tam pojawić osoby mi nieznane, po drugie zawsze mam problem odwiedzając tychże znajomych, z trafieniem do nich mam problem. Mieszkają na osiedlu, które jest całkiem obce mojemu zmysłowi orientacji i zwykle się gubię. Stoję w jakimś dziwnym miejscu zazwyczaj jak rozdziawa jakaś i nie wiem, gdzie jestem. Po konsultacjach telefonicznych jestem doprowadzana z różnych miejsc. Poprzednim razem na pytanie zadane przez koleżankę przez telefon gdzie ja właściwie jestem, odpowiedziałam - zgodnie z prawdą zresztą - że pod latarnią. Tym razem lekko się spóźniałam z powodów komunikacyjnych i usłyszałam głos koleżanki w telefonie: pod którą latarnią tym razem czekasz? A ja postanowiłam się skupić i trafić sama. Ogarnęłam się, jak mogłam. Posprawdzałam mapę, skorzystałam z serwisu "jak dojadę" - testowanym niedawno w podróży do Marek - i zawzięłam się w sobie, jak Konopacka przed rzutem dyskobolem, czy czym tam rzucała. Wreszcie z ogromną satysfakcją mogłam odśpiewać przed wejściem: u drzwi twoich stoję pani! Trafiłam bowiem, z trudem i wahaniami, ale trafiłam. Z niekłamaną przyjemnością powitałam osoby mi znane, z nieśmiałością osoby mi nieznane. Ale co tam, raz kobziarzowi waltornia. Postanowiłam jednakże, na wszelki wypadek, być tego wieczoru dobrą kobietą, co też zapowiedziałam w odpowiedzi na pytające spojrzenie znajomych, kiedy pyszczydło miałam zamknięte mimo ewidentnych prowokacji. Jak oni mnie zaprezentowali, pojęcia nie mam. Jednakże w kilka drinków później jeden z nowych znajomych spytał, dlaczego właściwie jeszcze go nie obsobaczyłam i że on się właściwie czuje rozczarowany. No żesz... Powtórzyłam spokojnie, że postanowiłam być dobrą kobietą. Chyba nikt mi nie uwierzył, bo w kolejne kilka drinków później ten sam nowy znajomy z nieco większym naciskiem wyraził swoje rozczarowanie moją osobą. No i co ja poradzę, że rozczarowuję? Nie tryskam fontannami perlistego śmiechu, nie rzucam zalotnie rzęsą i nie dotykam porozumiewawczo albo co. Nie tryskam i tryskać nie będę. Cenię sobie ogromnie bliskość zbudowaną na wspólnocie ducha, muszę poznać i tyle. Wtedy jaśnieję od wewnątrz. Tu nie było jak jaśnieć, bo nie było czasu na poznawanie wspólnoty lub jej braku. Niemniej przy którymś kolejnym proteście nowego znajomego, że za mało pyskata jestem pozwoliłam Kornackiej się lekko ujawnić mówiąc, że nie lubię łatwych celów. Nie wiem, jak to zostało odebrane, pojawił się bowiem w trakcie odbierania nowy gość, z atencją witany. Z należną atencją, bo sympatyczny nad wyraz. Pośpiewano, popito, pośmiano się, ile trzeba. Nalewki zdegustowano i pochwalono. Następnym razem nowi znajomi już będą starymi znajomymi, będę zatem mogła spokojnie spuścić Kornacką ze smyczy i naprawić swój zepsuty byciem dobrą kobietą imydż. Popracuję nad nim pod jakąkolwiek latarnią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz