poniedziałek, 11 czerwca 2018

Przymusowa industrializacja

Sodomia i Gomoria zapanowała w moim domu. Moje pracowicie pomalowane na meksykańskie chili kuchenne ściany zostały zbeszczeszczone obrzydliwym, wielkim pudłem kaloryfera. Szafa, nie kaloryfer. Niby strych nieogrzewany, mam znaczy grzać gołębiom za swoje. Mało opłacalny interes, tym bardziej, że gołębi nie znoszę. W sypialni kaloryfer założono na szczęście normalny, w drugim pokoju też landara. Tuż obok kominka sobie zawisła. Zburzyło mi to całkowicie koncepcję muzyczną, nie da się już tak ustawić głośników, jak poprzednio - znowu muszę kombinować. Łazienka przypomina pobojowisko. Co prawda udało mi się ocalić kaloryfer łazienkowy, ale okazało się, że drzwiczek będę miała sztuk trzy. Do licznika z wodą już mam, dojdą te od odpowietrzenia i kolejne od jeszcze czegoś. Chyba sobie zrobię z dziesięć dodatkowych i będę udawać, że to taka oryginalna dekoracja. No cholera mnie bierze ciężka od piątkowego ranka. Pan przyszedł zamurować dziury. Zamurował jedną, tę w kuchni i przeniósł się do pokoju. Tam widnieje dziura spora, toteż udał się był po cegłę. I jak poszedł, tak zaginął w akcji. Dziura nie zaginęła. 
Weekendowo mnie poniosło z porządkowaniem tego wszystkiego, toteż z rozpędu pomalowałam pół sypialni. Indiańskie lato mi się pojawiło. Dawno Kornacka nie miała takiego ubawu ze mną. Nie musi nic robić, gruczoły jadowe mi się otworzyły i nijak zamknąć nie mogą. Z jednej strony to ja panów robotników rozumiem - ciężka w sumie praca i takie tam, ale odrobinę dobrej woli mogliby okazać. Tymczasem zostawili mi w kuchni rurę biegnącą przez całą ścianę, tuż nad stołem. I niby nie można jej teraz w ścianie schować. Jak pan inspektor odbierze całość, to oni wtedy do mnie przyjdą i wmurują. Za dodatkową opłatą rzecz jasna. W kuchni przybył mi też dodatkowy element ozdobny - mianowicie rura kończąca się bańką. Malutka ta banieczka, niemniej rura jest rurą i w oczy kłuje. Zastawiłam ją wysokim kaktusem póki co. Jak już panowie pocerują te ściany, pan inspektor je odbierze, to będę myśleć. A niektórzy przecież celowo zostawiają na wierzchu rury, żeby się im industrialnie zrobiło. Nie rozumiem, no nie rozumiem. 
Stół mój natomiast jest cudny. Polakierowałam go własnoręcznie i wygląda o wiele lepiej. Przy okazji okazało się, że mam stół jednak indonezyjski. Byłam przekonana, że to stół z palisandru białostockiego, czyli rozebranej gdzieś tam stodoły. Może i z desek stodolnych on jest, ale stodoła indonezyjska jednakże. Przykręcając nogi nie zauważyłam numerków im przypisanych i stół stał krzywo. Sąsiad mnie poratował i przy okazji skonstatował, że szczęścia w życiu to ja nie mam, bo miałam jedno trafienie na cztery. Znaczy jedną tylko nogę przykręciłam prawidłowo. Poprawił, jest jak trzeba. A co do szczęścia... W sobotę napadła mnie pani Cyganka mówiąc, żem dobra kobieta jest. One wszystkie chyba jakiś problem ze wzrokiem mają. Zawsze tak mówią. Ta jednakże przebiła inne mówiąc mi, że żyć będę 97 lat. No żesz... Niby po co? Powtórzyła, żem dobra kobieta, ale szczęścia w życiu nie mam. I tu się nie zgodzę. Otóż mam. I już.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz